– Jesteśmy jedną osobą – powiedziała. – W jej głosie brzmiała taka radość i ekscytacja, że pani Gustaffson musiała zakryć dłońmi uszy. – Jesteśmy jedną osobą.
Sąsiedzi z piekła
Umysł ludzki jest dziwną i fascynującą krainą, do której zdają się nie pasować żadne reguły realnego świata. Jednak ostatnie badania mechanizmów snu wykazały, że – podczas gdy nasza świadomość jest wyłączona – nasze mózgi intensywnie starają się zrozumieć to, co przeżyliśmy w ciągu dnia. Jakkolwiek byłyby one dziwne i przerażające, nasze sny są sposobem na analizowanie chaosu, którego doświadczamy w czasie, kiedy nie śpimy.
Jeśli doświadczamy czegoś szczególnie drażliwego lub traumatycznego, nic dziwnego, że staramy się o tym zapomnieć. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo staralibyśmy się wymazać to ze świadomości, głębiej położone części mózgu będą nam te wrażenia odtwarzały, niestrudzenie pilnując, żebyśmy o tym pamiętali.
Napisałem to opowiadanie po rozmowie z moim przyjacielem psychiatrą na temat hipnoterapii regresywnej. Rozmawialiśmy o tym, że przerażające obrazy nigdy nas nie opuszczają, nawet jeśli już nam się zdaje, że wymazaliśmy je z pamięci.
Sąsiedzi z piekła
Słyszy się czasami o ludziach, którzy przeżyli coś tak strasznego, że całkowicie wymazali to z umysłów i nie pamiętają już, że coś takiego w ogóle się wydarzyło. Jak ktoś, kto widział ciało swojej siostry zmiażdżone w wypadku samochodowym i kto po kilku latach wpatruje się w ciebie i pyta:
– Siostra? Jaka siostra?
Osobiście nigdy nie wierzyłem, że ludzie są zdolni do czegoś takiego. Byłem przekonany, że jeżeli przydarzy mi się coś naprawdę okropnego, będę miał to przed oczyma przez całą resztę mojego świadomego życia.
Ale…
Moja babcia umarła naprawdę okropną śmiercią. Ostatniego lata pracowałem w barze The Blue Turtle w Fort Lauderdale, gdy zadzwonił do mnie pan Szponder, dozorca w kamienicy, w której mieszkała moja babcia. Ochrypłym starczym głosem powiedział, że babcia wpadła do wrzącej wody i przebywa teraz na oddziale intensywnej opieki medycznej w szpitalu świętej Philomeny.
– O, Boże! W jakim jest stanie?
– W złym. Dowiedziałem się, że ma poparzenia trzeciego stopnia na trzydziestu procentach powierzchni ciała. Lekarze raczej się nie spodziewają, by to przeżyła. Nie w jej wieku.
– Złapię najbliższy samolot i przylecę, dobrze? Poprosiłem Eugene’a o wolne dni do końca tygodnia.
Eugene miał błyszczące czarne kręcone włosy, wpadające aż pod kołnierzyk jego czerwono-żółtej hawajskiej koszuli oraz twarz taką, jakby wypożyczał ją zamiast tarczy do gry w strzałki. Położył włochate łapsko na moim ramieniu i powiedział:
– Jimmy, może cię nie być tak długo, jak długo będziesz to uważał za konieczne.
– Dzięki, Eugene.
– Właściwie, dlaczego nie weźmiesz wolnego już na zawsze?
– O co ci chodzi? Zwalniasz mnie? Przecież rozmawiamy o mojej babci, o kobiecie, która mnie wychowała.
– Ale mówimy także o środku sezonu, a jeśli mam wybierać pomiędzy zyskami a współczuciem… Cóż, przecież w mieście nie ma dealera cadillaca, który wymieniłby współczucie na najnowszy model sevillesa.
Z wyrazu jego małych przypominających otoczaki oczek wywnioskowałem, że nie ustąpi i nie warto nawet powiedzieć: „Pieprz się, Eugene”. Naprawdę nie było warto.
Wróciłem do skąpo umeblowanego mieszkania przy Broward Street, które dzieliłem z trzema mdłymi muzykami z Boise w stanie Idaho oraz z brunetką o dużych oczach i o imieniu Wendiii, która myślała, że stolicą stanu Floryda jest miasto Floryda.
– Hej, zostawiasz nas, facet? – zapytał gitarzysta solowy, wypatrując na mnie spod kurtyny potarganych, wypłowiałych od słońca włosów.
– Moja babcia miała wypadek. Lekarze uważają, że prawdopodobnie umrze.
– Koszmarna sprawa.
– Tak. Wychowała mnie praktycznie sama po śmierci mojej mamy.
– Wrócisz?
Rozejrzałem się po niemal pustym salonie. Zasłony na oknach były podarte, dywan postrzępiony, a niemal każde wolne miejsce na podłodze zajmowały puste puszki po piwie. Nagle odniosłem wrażenie, że życie w Fort Lauderdale przestało być w jakimkolwiek stopniu romantyczne, tak jakby słońce nagle schowało się za chmurą i zaczął wiać przenikliwie zimny wiatr.
– Być może – odparłem.
Z ubikacji wyszła Wendiii, zapinając krótkie spodenki z dżinsu.
– Uważaj na siebie, dobra? – powiedziała i pocałowała mnie mokrymi i otwartymi ustami. Był to bardzo długi pocałunek. – Jaka szkoda, że ty i ja nigdy…
Teraz mi to mówi, pomyślałem z rozgoryczeniem. Kierowca taksówki, czekającej na mnie na dole, dał jednak sygnał klaksonem. Musiałem już iść. Wendiii uniosła ręce i zdjęła z szyi mały srebrny krucyfiks na łańcuszku, po czym dała go mnie.
– Nie mogę tego przyjąć.
– Więc pożycz. Kiedyś mi oddasz.
Niebo nad Chicago było ciemne, a deszcz wbijał się w ziemię jak malutkie gwoździe. Biegłem chodnikiem wzdłuż szpitala świętej Philomeny z egzemplarzem „Newsweeka” nad głową, ale nie mógł on powstrzymać wody lejącej się po mojej szyi za koszulę. Szpitalny hol oświetlony był bardzo słabo, a na korytarzach zobaczyłem nosze, wózki inwalidzkie, kłócących się ludzi i starców, wpatrujących się w przestrzeń i kiwających głowami tak, jakby już całkowicie pogodzili się z tym, że nie warto żyć.
Na oddział intensywnej opieki medycznej poprowadziła mnie czarnoskóra wysoka siostra, kołysząc się przede mną z wdziękiem żyrafy. Moja babcia leżała w zielonkawym półmroku, jej głowa i ręce zawinięte były w bandaże. Miała upstrzoną plamami woskową twarz, a jej policzki tak się zapadły, że można było zobaczyć pod nimi kości czaszki. Sprawiała wrażenie, jakby już nie żyła.
Usiadłem przy niej.
– Babciu, to ja, Jimmy.
Minął długi czas, zanim jej oczy się otworzyły, a kiedy już się to stało, zmroził mnie strach. Niebieski kolor jakby wyparował z jej źrenic. Czy widzieliście kiedykolwiek oczy pozbawione koloru? Oczy, zdające sobie sprawę, że śmierć jest już tylko kwestią kilku godzin?
– Jimmy…
– Babciu, pan Szponder powiedział mi, co się stało. Jezu, co mam jeszcze powiedzieć?
– Dbają tu o mnie, Jimmy, nic się nie martw. – Zakaszlała delikatnie. – Dają mi mnóstwo morfiny, żeby mnie nie bolało.
– Babciu, ktoś powinien był się tobą opiekować. Ile razy ci to powtarzałem?
– Nigdy nie potrzebowałam nikogo do opieki nade mną, Jimmy. To ja zawsze o kogoś dbałam.
– Tak, doskonale o mnie dbałaś i doskonale się mną opiekowałaś, babciu. Nikt nie mógł mnie lepiej wychować.
Babcia znów zakaszlała.
– Obiecaj mi jedno, Jimmy. Obiecasz mi, dobrze?
– Co zechcesz. Powiedz tylko słowo.
Spróbowała unieść głowę, ale wysiłek i ból były dla niej zbyt duże.
– Obiecaj mi, że nigdy nie będziesz źle myślał o matce. Zmarszczyłem czoło i potrząsnąłem głową.
– A dlaczego miałbym o niej źle myśleć? Przecież to nie była jej wina, że umarła.
– Spróbuj po prostu zrozumieć, tyle chcę ci powiedzieć.
– Babciu, o co ci chodzi? Co mam spróbować zrozumieć?
Patrzyła na mnie przez długą chwilę, ale nic więcej nie powiedziała. Po chwili zamknęła oczy i zostawiłem ją, żeby spała.
Wychodząc, spotkałem jej lekarza, rudowłosego faceta.
– Jakie szansę ma babcia? – zapytałem.
Zdjął okulary i wzruszył ramionami.
– Czasem muszę powiedzieć, że dla pacjenta byłoby lepiej, gdyby dotarł do końca.