Kobieta albo mnie nie usłyszała, albo nie chciała usłyszeć. Przez długą chwilę jeszcze się wahała, aż wreszcie wepchnęła dziewczynkę do piecyka. Dziecko wiło się i krzyczało, jednak kobieta popchnęła jeszcze jej nóżki i zatrzasnęła stalową klapę.
Byłem bezgranicznie wstrząśnięty. Nie wierzyłem własnym oczom. Kobieta wstała, lekko się zachwiała, ale zaraz odeszła od piecyka, bezwiednie przygładzając dłonią zmierzwione włosy. Chłopak także podniósł się z podłogi i stanął obok niej. Już nie krzyczał. Po prostu wpatrywał się w ciężką klapę piecyka, drżąc. Jego twarz była biała jak papier.
– Otwórz ten piec! – wrzasnąłem. – Otwórz ten piec! Na miłość boską, otwórz go!
Kobieta nadal nie zwracała na mnie uwagi, ale chłopak podniósł głowę i popatrzył na mnie. Minę miał jednak taką, jakby nie mógł zrozumieć, skąd dochodzi krzyk i łomot, który dżwięczy mu w uszach.
Kiedy tylko napotkałem jego wzrok, rozpoznałem go. To był chłopiec z fotografii, która stała na gzymsie nad kominkiem w mieszkaniu mojej babci.
To byłem ja.
Nie wiem, w jaki sposób zdołałem zejść z tego dachu, nie zabijając się. Zabrało mi to prawie pięć minut, podczas których pociłem się i postękiwałem z wysiłku. W pewnej chwili odniosłem nawet wrażenie, że rynna załamuje się pod naciskiem mojej stopy. W końcu jednak zdołałem dostać się z powrotem na stosunkowo bezpieczny gzyms domu pani Woodward i wreszcie wszedłem przez okno z powrotem do mojego pokoiku na poddaszu.
Na niemal bezwładnych nogach zszedłem na ulicę, ale chyba przez cały czas już wiedziałem, co na niej zastanę. Sąsiedni dom miał płaską ścianę frontową, trzy piętra, pomalowany był na żółto i prowadziły do niego białe drzwi, z przyciągającą wzrok datą, umieszczoną w tynku nad framugą – rok 1784. Domu z zadaszonym przedsionkiem w tym miejscu nie było i jeden tylko Bóg wiedział, dlaczego.
Trzy tygodnie później, kiedy znów byłem w Fort Lauderdale i pracowałem w The Scorpion Lounge, otrzymałem kopertę z fotografiami i listami, przysłaną przez prawników babci.
„Spadek po pańskiej babci zostanie ustalony w ciągu najbliższych trzech miesięcy. Tymczasem uznaliśmy, że zechciałby pan wejść w posiadanie różnych należących do niej dokumentów”.
Otworzyłem je wieczorem, na werandzie chatki, którą wynajmowałem przy Sunview Street. Większość listów nie miała żadnego znaczenia, były to życzenia dzieci i kuzynów. Znalazłem także rachunki od hydraulików i czyścicieli dywanów. Wkrótce jednak natrafiłem na list od mojego ojca. Pochodził sprzed 26 lat i był napisany odręcznie, co – jeśli chodzi o niego – już samo w sobie było niezwykłe.
„Droga Margaret,
Jest mi bardzo trudno pisać o tym do Ciebie, ponieważ Ellie jest Twoją córką i, rzecz jasna, zawsze będziesz chciała za wszelką cenę ją chronić. Wiem, że nie masz o mnie najlepszego zdania po tym, jak odszedłem od niej i od dzieci, ale uwierz mi, nie wiedziałem, co innego mógłbym zrobić.
Wczoraj wieczorem rozmawiałem z nią przez telefon i jestem bardzo zaniepokojony stanem jej umysłu. Mówi, że mała Janie została przysłana do niej z piekła, aby zatruć i zniszczyć jej życie nieustannym płaczem i ciągłym moczeniem się w łóżko. Nie sądzę, aby ta Ellie, którą znam, była zdolna do umyślnego sprawiania bólu swoim dzieciom, ale z pewnością zachowuje się, jakby od pewnego czasu nie była sobą.
Bardzo Cię proszę, odwiedzaj ją, rozmawiaj z nią i upewniaj się, że w jej mieszkaniu wszystko jest w porządku. Nie prosiłbym Cię o to, gdybym nie miał ku temu poważnych powodów. Przecież mnie znasz.
Wszystkiego dobrego,
Travers”.
Dc listu przypięty był spinaczem pożółkły wycinek z „Chicago Sun-Times” z datą o jedenaście dni późniejszą. MATKA PIECZE ŻYWCEM SWOJE DZIECKO. Pod nagłówkiem znajdowała się fotografia domu z zadaszonym przedsionkiem i fotografia kobiety, która wepchnęła swoje dziecko do piekarnika. Była to ta sama kobieta, która poprowadziła mnie z hotelu Radisson do domu gościnnego pani Woodward. To była moja matka.
W kopercie znajdował się także wycinek z „Tribune”, z kolejną fotografią matki i ze mną obok niej oraz z drobnym dzieciątkiem o kręconych włosach, siedzącym na jej kolanach. „Eleanor Parker z malutką Jane oraz z pięcioletnim synem Jamesem, który był świadkiem tragedii”.
Na końcu natrafiłem również na starannie napisany na maszynie list do babci i dziadka, którego autorem był doktor Abraham Lowenstein, szef Oddziału Psychiatrycznego w St Vincent Memoriał Hospital. Oto jego treść:
„Szanowny Panie i Pani Harman,
Zakończyliśmy badania psychiatryczne państwa wnuka Jamesa. Nasi specjaliści wydali zgodną opinię: szok, jakiego doznał, będąc świadkiem śmierci siostrzyczki, spowodował u niego amnezję selektywną, która zapewne potrwa do końca jego życia.
Mówiąc wprost, amnezja selektywna to sposób, w jaki mózg broni się przed doświadczeniami zbyt tragicznymi, by mógł poradzić sobie z nimi za pomocą normalnych procesów, wywołujących uczucia żalu, smutku, a także zamknięcia emocjonalnego. Wyrażamy przekonanie, że dalsze leczenie nie przyniesie większych efektów praktycznych i naraziłoby Jamesa jedynie na niepotrzebne niepokoje i stresy”.
Zatem to była prawda. Ludzie mogą zapominać o strasznych doświadczeniach, i to całkowicie, jakby one nigdy nie miały miejsca. Jednak doktor Lowenstein nie potrafił wyjaśnić, w jaki sposób doświadczenie samo może poszukiwać osoby, która o nim już zapomniała, i podejmować próbę przypominania jej o swym istnieniu, jakby bardzo chciało i bardzo potrzebowało tego, żeby znów zaistnieć.
Wiecie, dlaczego nigdy nie oddam Wendiii jej krucyfiksu? Ponieważ ciągle budzę się w nocy i słyszę krzyk chłopca:
– Nie, mamo, nie możesz! Nie, mamo, proszę, nie możesz! NIE MAMO NIE MOŻESZ!
W takich chwilach potrzebuję czegoś, na czym mogę zacisnąć dłoń.
Anty-Mikołaj
Nie ma nic ciekawszego niż ukazywanie starych legend w nowym świetle. Dlatego gdy mnie poproszono, żebym napisał opowiadanie, którego akcja rozgrywałaby się w bożonarodzeniowej scenerii, nie mogłem się oprzeć temu, by ukazać Świętego Mikołaja w niezbyt wesołym świetle.
Interesowało mnie w nim to, że pojawił się stosunkowo niedawno. Zwłaszcza we wcieleniu, w którym występuje jako wesoły facet z białą brodą, w czerwonym kostiumie, podróżujący saniami z dzwoneczkami.
Chciałem się też dowiedzieć, jak wiele zapomnianych bożonarodzeniowych postaci ludowych zdołał stopniowo zastąpić – w tym takich, których korzenie sięgają nawet czasów druidycznych, w wielu wypadkach postaci złowrogich i ponurych. Żadna z nich nigdy nie oferowała niczego, nie biorąc czegoś w zamian. Jak Szczurołap z Hameln, zawsze mieli swoją cenę, a kiedy ich żądania lekceważono, mścili się.
Jak każdy dobroczyńca na tym świecie, Święty Mikołaj jedną ręką nam coś daje, a drugą zabiera.
„Anty-Mikołaj” otrzymał Tombstone Award od Horror Writers’ Network za najlepsze długie opowiadanie.
Anty-Mikołaj
To był najbardziej obrzydliwy październik od jedenastu lat. Burze śnieżne przetaczały się od Kanady po północną Minnesotę i nie słabły przez dziewięć dni i dziewięć nocy, co oznaczało, że Jerry i ja nie mamy wyboru i musimy zarezerwować dwa pokoje w Sturgeon Motel w Roseau (12 574 mieszkańców) i czekać, aż pogoda się poprawi.
Większość czasu spędzaliśmy w North Star Bar na rozmowach z miejscowymi i słuchaniu ludowych piosenek o marnym losie traperów i o kobietach, które nigdy nie były im wierne. Na zewnątrz świat stopniowo pokrywał się lodem, pękały przewody wysokiego napięcia, ciężarówki nieruchomiały, ponieważ paliwo w ich bakach zamieniało się w wosk, a ludzie czasowo ślepli, gdyż zamarzały im oczodoły.