– Ale pomyśl tylko – nalegała Katie. – Tam, gdzie teraz kopie Nigel, być może znajdowała się wyspa, na której stał zamek, w którym Lady of Shalott tkała swoje gobeliny, a na tych polach żniwiarze słuchali jej śpiewu! W tym rowie cicho szumiała woda, którą przypłynęła w swojej łodzi do Camelotu, wyśpiewując ostatnie lamenty przed śmiercią.
– Jeśli cokolwiek z tego jest prawdą, kochanie, jest to przede wszystkim miejsce, w którym ty i ja oraz Grupa poszukiwań Historycznych nieodwołalnie i błyskawicznie zbankrutowaliśmy.
– Ale zyskalibyśmy sławę, prawda?
– Wcale nie. Chyba ani na chwilę nie przyszło ci do głowy, że ktoś pozwoliłby nam to wszystko wykopać, co? Każdy archeolog średniowiecza z każdego uniwersytetu na półkuli zachodniej przyczołgałby się tutaj i zaczął krążyć nad tym miejscem jak mucha plujka nad martwym jeżem.
– Ale przecież my mamy ku temu doskonałe kwalifikacje.
– Nie, kochanie, nie mamy i myślę, że zapominasz, co my tutaj robimy. Nikt nam tu nie płaci za znajdowanie miejsc o nadzwyczajnym znaczeniu dla archeologii. Otrzymujemy pieniądze za to, że ich nie znajdujemy. Natkniesz się na sprzączkę z epoki brązu? Schowaj ją do kieszeni i znajdź ponownie pięć mil dalej, w bezpiecznej odległości od miejsca, w którym ma wkrótce stanąć supermarket. Zagroda z epoki żelaza? Doskonale. Wzywamy koparkę i przenosimy zagrodę do Brytyjskiego Muzeum Archeologicznego we Frome. Ale Shalott, Katie? Shalott by nas cholernie pogrążyło.
Z trudem schodzili ze wzgórza, a później szli przez łąkę. Deszcz trochę osłabł, jednak wciąż wiał okropny wiatr. Kiedy zeszli nad rów i go przekroczyli, Nigel wyprostował się i zdjął kask. Był bardzo wysoki, miał gęste, kręcone włosy, pomarszczony nos. Mówił i poruszał się w sposób nieskoordynowany. Mark nie zatrudnił go jednak ze względu na wygląd i zachowanie, ale ze względu na jego wykształcenie. Ukończył on zarówno uniwersytecką historię, jak i archeologię, co firma skrzętnie odnotowywała po stronie swoich atutów.
– Nigel! Jak ci idzie? Katie mówi, że natrafiłeś na Shalott.
– Wiesz co? Nie, Mark. Nie chciałbym od razu wyciągać, sam rozumiesz, zbyt pośpiesznych konkluzji. Tym bardziej, gdy istnieje możliwość, że mamy do czynienia… Ach, sam nie wiem… z najbardziej ekscytującym znaleziskiem, jakie archeologowie kiedykolwiek… Ale te kamienie, tylko spójrz!
Mark popatrzył na Katie, a potem przewrócił oczyma. Katie jednak powiedziała:
– Słuchaj dalej, Mark. Popatrz.
Nigel krążył dookoła, stąpając po kępach nierównej trawy, i wymachiwał rękami.
– Wyciąłem trochę tej darni, widzisz… a… a pod spodem, cóż, zobacz, widzisz to? – Zdążył już odkryć prostokątne wierzchołki sześciu albo siedmiu kamieni o kolorze bardzo starego sera cheddar. Na każdym kamieniu widniały jakieś wzory, sprawiające wrażenie, że wyrył je wielki szczur, który chciał się nimi najeść. – Kamienie z łaźni – mówił Nigel. – Zapewne z kamieniołomów w Hazlebury. Popatrz, jak są wycięte. W mojej skromnej opinii pochodzą z trzynastego wieku. Na pewno nie wydobywano ich starą metodą.
Mark uważniej przyjrzał się kamieniom, ale widział w nich tylko kamienie.
– Starą metodą? – powtórzył. Nigel wydał z siebie radosne rżenie.
– To głupie, prawda? Stara metoda to taka, którą robotnicy w kamieniołomach nazywali nową metodą. Chodziło o nacinanie kamieni piłami zamiast rozbijania prętami.
– Wielka mi różnica. Dlaczego sądzisz, że to może być Shalott?
Nigel osłonił dłonią oczy i rozejrzał się po łące, mrugając
– Przede wszystkim sugeruje to lokalizacja. A obserwując, jak ułożone są te kamienie w fundamentach, można się domyślić, że w tym miejscu stała wieża. Nie używa się kamieni grubych na pięć stóp, żeby zbudować parterową chlewnię, prawda? No i musimy w końcu zadać sobie pytanie, dlaczego postawiono tutaj wieżę.
– Naprawdę? Przypuszczam, że masz już odpowiedź.
– Nikt nie wybrałby środka doliny, żeby postawić fort obronny – powiedział Nigel. – Wieżę postawiono by tu tylko z głupoty. Albo, na przykład, po to, żeby w niej kogoś uwięzić.
– Na przykład Lady of Shalott?
– W rzeczy samej.
– Zatem, zgoda, stała tutaj wieża. Ale gdzie jest jej reszta?
– Och, najprawdopodobniej ludzie porozkradali jej elementy. Kiedy tylko właściciele ją opuścili, większość kamieni pozabierali miejscowi chłopi małorolni, budując z nich mury, stajnie i budynki mieszkalne. Założę się, że jeśli zaczniemy szukać, uda nam się trochę ich znaleźć.
– Założę się, że masz rację – powiedział Mark, wydmuchując nos. – Szkoda, że chłopi nie zabrali wszystkiego.
Nigel zamrugał oczyma, ledwo widocznymi za mokrymi szkłami okularów.
– Hej! Gdyby tak się stało, nigdy byśmy się nie dowiedzieli, że tu znajdowało się Shalott, prawda?
– Sama prawda.
– Nie sądzę, żeby wieża stała tutaj przez długi czas – kontynuował Nigel. – Według bardzo niedokładnych szacunków powstała krótko przed 1275 rokiem i została opuszczona podczas epidemii dżumy około roku 1340.
– Naprawdę?
Mark już się zastanawiał, jakiego sprzętu będą potrzebowali, żeby wyciągnąć z ziemi te kamienie, i gdzie mogliby je złożyć. Zapewne w kamieniołomie w Hazlebury, skąd pochodziły. Nikt by ich tam nie znalazł. Albo może udałoby się je sprzedać jako ławki ogrodowe? Miał kumpla w Chelsea, który prowadził bardzo dochodową działalność, polegającą na sprzedawaniu bogatym klientom osiemnastowiecznych ozdób ogrodowych z kamienia. Ludzie ci nie interesowali się zbytnio, skąd je bierze.
Nigel złapał Marka za rękaw i wskazał na kamień do połowy zanurzony w trawie. Były na nim wyryte jakieś głębokie znaki.
– Popatrz, można na nim zauważyć krzyż, część czaszki i litery DSPM. To akronim, w średniowiecznej łacinie, który znaczy: „Boże, ochroń nas od zarazy, zamkniętej w tych ścianach”.
– Zatem ktokolwiek mieszkał w tej wieży, był zarażony dżumą?
– To najbardziej oczywisty wniosek. Tak.
Mark pokiwał głową.
– Dobrze. A więc… – powiedział i zamilkł, wciąż kiwając głową.
– To jest bardzo, bardzo ekscytujące – mówił Nigel. – To znaczy… To jest, cholera, to może być oszałamiające, jeśli się nad tym zastanowić.
– Tak – zgodził się Mark. Rozejrzał się dookoła. Nadal kiwał głową. – Katie powiedziała mi, że znalazłeś coś z metalu.
– Ha! Jasne! Jeśli o mnie chodzi, to jest decydujący argument! A przynajmniej będzie, jeśli to wszystko okaże się tym, czym, moim zdaniem, jest.
Wrócił do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą kopał, i Mark niechętnie poszedł za nim. Ledwo widoczny, w błocie leżał poczerniały kawał metalu, szeroki mniej więcej na półtora metra i na obu końcach zakrzywiony.
– To jest chyba ekran kominkowy, prawda? – zapytał Mark.
Nigel oczyścił już górną część tego przedmiotu i Mark zobaczył na nim wytłoczone kwiaty, kiście winogron i pnącza winorośli. Na środku oczyszczonej powierzchni znajdowało się coś, co wyglądało jak ludzka twarz. Ta twarz była jednak wciąż na tyle zabłocona, że nie można było powiedzieć, czy należy do kobiety czy mężczyzny.
Mark popatrzył na nią bardzo uważnie.
– Przecież to jest stary wiktoriański ekran kominkowy i nic więcej.
– Chyba nie – sprzeciwił się mu Nigel. – Myślę, że to jest górna część lustra. Dodam, że trzynastowiecznego lustra.
– Nigel… Lustro? To by musiało być bardzo duże lustro. W 1275 roku? Pamiętaj, że wtedy nie było jeszcze luster ze szkła. Przecież ówczesne lusterka wykonywano ze srebra, a przynajmniej pokrywano je srebrem.