Выбрать главу

Mark włączył gaz na kuchence i zaczął ogrzewać ręce.

– A nie powinieneś. Powinieneś się czuć jak prawdziwy Anglik, chroniący swoje dziedzictwo.

– Wciąż nie jestem pewna, czy postąpiliśmy właściwie – odezwała się Katie. – I wciąż jeszcze możemy ogłosić, że znaleźliśmy skarb narodowy.

– No to dalej, do dzieła, jeśli chcesz, żeby Grupa Poszukiwań Historycznych wypadła z gry i jeżeli nie chcesz otrzymać trzeciej części tego, co możemy za to znalezisko otrzymać, jeśli je sprzedamy.

Katie podeszła do lustra, pośliniła czubek palca i zaczęła nim ścierać błoto z metalu. W pewnej chwili wzdrygnęła się, jakby użądliła ją osa.

– Och! – zawołała i popatrzyła na swój palec. – To mnie poraziło.

– Poraziło? W jaki sposób?

– Jak elektryczność, kiedy się wysiada z samochodu. Mark podszedł do lustra i dotknął go wszystkimi pięcioma palcami lewej ręki.

– Niczego nie czuję – powiedział. Poślinił palce i dotknął lustra jeszcze raz. Tym razem błyskawicznie cofnął rękę i zawołał: – Aha! Miałaś rację. Odniosłem wrażenie, jakby to lustro było naładowane.

– Srebro to doskonały przewodnik – zauważył Nigel takim głosem, jakby to wszystko wyjaśniało. – Sir John Raseburne nosił pod Agincourt srebrny hełm. W pewnej chwili uderzył go piorun i podrzucił tak wysoko w powietrze, że Francuzi pomyśleli, że potrafi latać.

Tym razem on dotknął lustra i po chwili odezwał się:

– Nic. Chyba oboje musieliście być jakoś uziemieni.

Mark popatrzył na czarną, zniszczoną powierzchnię lustra i nic nie powiedział.

* * *

Wieczorem Mark zamówił jedzenie na wynos z restauracji Wincanton Tandoori, mieszczącej się przy głównej ulicy. Jedli kurczaka a la Madras z grzybami bhaji, po kolei wycierając lustro z siedmiu wieków patyny.

Neil słuchał płyty The Best of Matt Monroe.

– Przepraszam, że nie zabrałem żadnej płyty z madry gałami.

– Nie przepraszaj. To brzmi prawie jak muzyka ze średniowiecza.

Przede wszystkim umyli lustro ciepłą wodą z mydłem, po czym tak długo wycierali je papierowymi chusteczkami, aż zmyli z niego cały torf. Katie stanęła na kuchennym krześle i umyła wszystkie ozdoby na górnej części płyty, używając do tego głównie szczoteczki do zębów. Kiedy zebrała błoto z wizerunku ludzkiej głowy, oczom wszystkich trojga zaczęła się ukazywać twarz kobiety o wysokich kościach policzkowych, lekko ukośnych oczach i włosach splecionych we wspaniale warkocze. Pod jej brodą napisane było jedno słowo: „Lamia”.

– Lamia? – zdziwił się Mark. – Czy to coś po łacinie?

– Nie, po grecku – odparł Nigel. – To grecka wersja Lilith, która była pierwszą towarzyszką Adama, przed Ewą. Nalegała na to, żeby mieć takie same prawa jak Adam, i Bóg wyrzucił ją z Edenu. Wzięła ślub z demonem i została królową demonów. – Podszedł bliżej do lustra i dotknął lekko uśmiechniętych ust kobiety. – Lamia była jakoby najbardziej nieprawdopodobnie piękną kobietą, jaką można sobie wyobrazić. Miała białą skórę i czarne oczy oraz piersi, które chciałby pieścić każdy mężczyzna. Ale wystarczyła jedna noc z Łamią i mężczyzna nigdy już nie miał ochoty spojrzeć na kobietę rodzaju ludzkiego.

– A niby dlaczego?

– Bo wysysała z mężczyzn, z którymi spędzała noce, wszystką krew, dlatego.

– Znów mówi się tu o mojej byłej żonie.

– O ile pamiętam, John Keats napisał wiersz zatytułowany Lamia - zauważyła Katie.

– Masz rację – powiedział Nigel. – Jakiś chłopak o imieniu Lycius spotkał Łamię i zakochał się w niej do szaleństwa. Problem w tym, że nie zdawał sobie sprawy, że ona wysysa krew i jest przeklęta przez Boga.

– Przeklęta? – zapytała Katie.

– Tak. Bóg potępił ją na zawsze za nieposłuszeństwo. Uczynił ją na zawsze pokutującym chochlikiem w skórze kobiety, kochanką demona i wreszcie po prostu demonem.

– Tak samo stało się z Lady of Shalott.

– Cóż, chyba tak. Tak, masz rację.

– Może więc to jest jedna i ta sama osoba… Lamia i Lady of Shalott?

Wszyscy popatrzyli na twarz kobiety, wyrytą w górnej części lustra. Żadne z nich nie miało wątpliwości, że jest piękna. Mimo że wykonany w średniowieczu wizerunek był bardzo prosty, jego autor zdołał oddać przebiegłość kobiety i otaczającą ją aurę tajemniczości.

– Ta kobieta to wielka zagadka, naprawdę – powiedział Nigel. – Była jakoby dziewicą, wiecie? Ale kochała z głębi serca. Była uwodzicielką, wypijającą krew mężczyzn, lecz zarazem kobietą zdolną do głębokiej, autentycznej miłości. Mężczyźni nie potrafili się jej oprzeć. Lycius powiedział, że wywoływała w nim „stokrotne pragnienie”.

– Tak jak te kurczaki a la Madras – powiedział Mark. – Mamy jeszcze piwo w lodówce?

* * *

Chociaż Mark i Nigel dawno już się tym zmęczyli, Katie nadal czyściła lustro. Siedzieli w dwóch identycznych fotelach, popijali Stella Artois i jedli chipsy serowo-cebulowe, jednocześnie oglądając w telewizji talk – show „Czas Pytań”. Tymczasem Katie, po owocnych próbach z kilkoma środkami czyszczącymi, posługując się delikatną niebieską ściereczką, powoli odkrywała na lustrze okrąg lśniącego srebra, wystarczająco duży, żeby w nim mogła zobaczyć swoją twarz.

– Wreszcie – powiedziała. – Zakładam, że uda nam się to do jutra całe wyczyścić.

– Zatelefonuję do kumpla – oznajmił Mark. – Może przyśle tu jutro kogoś, żeby na to spojrzał.

– Zadziwiające, prawda? Pomyślcie tylko, ostatnią osobą, która się przeglądała w tym lustrze, prawdopodobnie była Lady of Shalott.

– Ty cholerny idioto! – zawołał Nigel.

– Słucham?

Nigel machnął puszką z piwem w kierunku telewizora.

– Nie chodzi o ciebie. O tego faceta w telewizorze. Wydaje mu się, że samotne matki powinny dostawać po dwa głosy.

* * *

Do łóżek poszli dopiero dobrze po pierwszej nad ranem. Mark, jako szef, miał do dyspozycji główną sypialnię na piętrze, mimo że wcale nie była najwygodniejsza. Podwójne łóżko skrzypiało, a biała szafa w stylu regencji była pełna drucianych wieszaków. Katie rozgościła się w tylnej części domu, w mniejszym pokoju, o ścianach wyklejonych tapetą w niedźwiadki, a Nigel sypiał na kanapie w salonie.

Mark spał tej nocy bardzo źle. Śniło mu się, że idzie na samym końcu długiego konduktu pogrzebowego, lawetę z trumną ciągną konie, a silny wiatr rozwiewa strusie pióra. Jakiś kobiecy głos wołał go z bardzo daleka i usłyszawszy go, Mark zatrzymał się, gdy tymczasem kondukt pogrzebowy szedł dalej. Z jakiegoś powodu czuł się nieskończenie smutny i samotny. Tak samo poczuł się, gdy miał pięć lat, w dniu, w którym umarła jego matka.

– Mark! – wołała za nim kobieta. – Mark!

Obudził się z przyśpieszonym oddechem. Na dworze wciąż było ciemno, chociaż zegar podróżny wskazywał już godzinę siódmą dwadzieścia sześć.

– Mark! – usłyszał znów i tym razem to nie była jego matka, lecz Katie, nawołująca go z parteru.

Wstał z łóżka, wciąż otumaniony snem. Z wieszaka na drzwiach zdjął szlafrok i pokuśtykał w dół po wąskich schodach. Zasłony w salonie były odsunięte, lecz światło zza okien wpadało bardzo słabe. Był szary listopadowy dzień i padał deszcz. Katie stała na środku pokoju w różowej bawełnianej koszuli nocnej, ze zmierzwionymi włosami, z ramionami wzniesionymi w górę, jak postać z Krzyku.

– Katie! Do diabła, co się dzieje?

– Chodzi o Nigela. Popatrz na niego, Mark. On nie żyje.