Mark włączył gaz na kuchence i zaczął ogrzewać ręce.
– A nie powinieneś. Powinieneś się czuć jak prawdziwy Anglik, chroniący swoje dziedzictwo.
– Wciąż nie jestem pewna, czy postąpiliśmy właściwie – odezwała się Katie. – I wciąż jeszcze możemy ogłosić, że znaleźliśmy skarb narodowy.
– No to dalej, do dzieła, jeśli chcesz, żeby Grupa Poszukiwań Historycznych wypadła z gry i jeżeli nie chcesz otrzymać trzeciej części tego, co możemy za to znalezisko otrzymać, jeśli je sprzedamy.
Katie podeszła do lustra, pośliniła czubek palca i zaczęła nim ścierać błoto z metalu. W pewnej chwili wzdrygnęła się, jakby użądliła ją osa.
– Och! – zawołała i popatrzyła na swój palec. – To mnie poraziło.
– Poraziło? W jaki sposób?
– Jak elektryczność, kiedy się wysiada z samochodu. Mark podszedł do lustra i dotknął go wszystkimi pięcioma palcami lewej ręki.
– Niczego nie czuję – powiedział. Poślinił palce i dotknął lustra jeszcze raz. Tym razem błyskawicznie cofnął rękę i zawołał: – Aha! Miałaś rację. Odniosłem wrażenie, jakby to lustro było naładowane.
– Srebro to doskonały przewodnik – zauważył Nigel takim głosem, jakby to wszystko wyjaśniało. – Sir John Raseburne nosił pod Agincourt srebrny hełm. W pewnej chwili uderzył go piorun i podrzucił tak wysoko w powietrze, że Francuzi pomyśleli, że potrafi latać.
Tym razem on dotknął lustra i po chwili odezwał się:
– Nic. Chyba oboje musieliście być jakoś uziemieni.
Mark popatrzył na czarną, zniszczoną powierzchnię lustra i nic nie powiedział.
Wieczorem Mark zamówił jedzenie na wynos z restauracji Wincanton Tandoori, mieszczącej się przy głównej ulicy. Jedli kurczaka a la Madras z grzybami bhaji, po kolei wycierając lustro z siedmiu wieków patyny.
Neil słuchał płyty The Best of Matt Monroe.
– Przepraszam, że nie zabrałem żadnej płyty z madry gałami.
– Nie przepraszaj. To brzmi prawie jak muzyka ze średniowiecza.
Przede wszystkim umyli lustro ciepłą wodą z mydłem, po czym tak długo wycierali je papierowymi chusteczkami, aż zmyli z niego cały torf. Katie stanęła na kuchennym krześle i umyła wszystkie ozdoby na górnej części płyty, używając do tego głównie szczoteczki do zębów. Kiedy zebrała błoto z wizerunku ludzkiej głowy, oczom wszystkich trojga zaczęła się ukazywać twarz kobiety o wysokich kościach policzkowych, lekko ukośnych oczach i włosach splecionych we wspaniale warkocze. Pod jej brodą napisane było jedno słowo: „Lamia”.
– Lamia? – zdziwił się Mark. – Czy to coś po łacinie?
– Nie, po grecku – odparł Nigel. – To grecka wersja Lilith, która była pierwszą towarzyszką Adama, przed Ewą. Nalegała na to, żeby mieć takie same prawa jak Adam, i Bóg wyrzucił ją z Edenu. Wzięła ślub z demonem i została królową demonów. – Podszedł bliżej do lustra i dotknął lekko uśmiechniętych ust kobiety. – Lamia była jakoby najbardziej nieprawdopodobnie piękną kobietą, jaką można sobie wyobrazić. Miała białą skórę i czarne oczy oraz piersi, które chciałby pieścić każdy mężczyzna. Ale wystarczyła jedna noc z Łamią i mężczyzna nigdy już nie miał ochoty spojrzeć na kobietę rodzaju ludzkiego.
– A niby dlaczego?
– Bo wysysała z mężczyzn, z którymi spędzała noce, wszystką krew, dlatego.
– Znów mówi się tu o mojej byłej żonie.
– O ile pamiętam, John Keats napisał wiersz zatytułowany Lamia - zauważyła Katie.
– Masz rację – powiedział Nigel. – Jakiś chłopak o imieniu Lycius spotkał Łamię i zakochał się w niej do szaleństwa. Problem w tym, że nie zdawał sobie sprawy, że ona wysysa krew i jest przeklęta przez Boga.
– Przeklęta? – zapytała Katie.
– Tak. Bóg potępił ją na zawsze za nieposłuszeństwo. Uczynił ją na zawsze pokutującym chochlikiem w skórze kobiety, kochanką demona i wreszcie po prostu demonem.
– Tak samo stało się z Lady of Shalott.
– Cóż, chyba tak. Tak, masz rację.
– Może więc to jest jedna i ta sama osoba… Lamia i Lady of Shalott?
Wszyscy popatrzyli na twarz kobiety, wyrytą w górnej części lustra. Żadne z nich nie miało wątpliwości, że jest piękna. Mimo że wykonany w średniowieczu wizerunek był bardzo prosty, jego autor zdołał oddać przebiegłość kobiety i otaczającą ją aurę tajemniczości.
– Ta kobieta to wielka zagadka, naprawdę – powiedział Nigel. – Była jakoby dziewicą, wiecie? Ale kochała z głębi serca. Była uwodzicielką, wypijającą krew mężczyzn, lecz zarazem kobietą zdolną do głębokiej, autentycznej miłości. Mężczyźni nie potrafili się jej oprzeć. Lycius powiedział, że wywoływała w nim „stokrotne pragnienie”.
– Tak jak te kurczaki a la Madras – powiedział Mark. – Mamy jeszcze piwo w lodówce?
Chociaż Mark i Nigel dawno już się tym zmęczyli, Katie nadal czyściła lustro. Siedzieli w dwóch identycznych fotelach, popijali Stella Artois i jedli chipsy serowo-cebulowe, jednocześnie oglądając w telewizji talk – show „Czas Pytań”. Tymczasem Katie, po owocnych próbach z kilkoma środkami czyszczącymi, posługując się delikatną niebieską ściereczką, powoli odkrywała na lustrze okrąg lśniącego srebra, wystarczająco duży, żeby w nim mogła zobaczyć swoją twarz.
– Wreszcie – powiedziała. – Zakładam, że uda nam się to do jutra całe wyczyścić.
– Zatelefonuję do kumpla – oznajmił Mark. – Może przyśle tu jutro kogoś, żeby na to spojrzał.
– Zadziwiające, prawda? Pomyślcie tylko, ostatnią osobą, która się przeglądała w tym lustrze, prawdopodobnie była Lady of Shalott.
– Ty cholerny idioto! – zawołał Nigel.
– Słucham?
Nigel machnął puszką z piwem w kierunku telewizora.
– Nie chodzi o ciebie. O tego faceta w telewizorze. Wydaje mu się, że samotne matki powinny dostawać po dwa głosy.
Do łóżek poszli dopiero dobrze po pierwszej nad ranem. Mark, jako szef, miał do dyspozycji główną sypialnię na piętrze, mimo że wcale nie była najwygodniejsza. Podwójne łóżko skrzypiało, a biała szafa w stylu regencji była pełna drucianych wieszaków. Katie rozgościła się w tylnej części domu, w mniejszym pokoju, o ścianach wyklejonych tapetą w niedźwiadki, a Nigel sypiał na kanapie w salonie.
Mark spał tej nocy bardzo źle. Śniło mu się, że idzie na samym końcu długiego konduktu pogrzebowego, lawetę z trumną ciągną konie, a silny wiatr rozwiewa strusie pióra. Jakiś kobiecy głos wołał go z bardzo daleka i usłyszawszy go, Mark zatrzymał się, gdy tymczasem kondukt pogrzebowy szedł dalej. Z jakiegoś powodu czuł się nieskończenie smutny i samotny. Tak samo poczuł się, gdy miał pięć lat, w dniu, w którym umarła jego matka.
– Mark! – wołała za nim kobieta. – Mark!
Obudził się z przyśpieszonym oddechem. Na dworze wciąż było ciemno, chociaż zegar podróżny wskazywał już godzinę siódmą dwadzieścia sześć.
– Mark! – usłyszał znów i tym razem to nie była jego matka, lecz Katie, nawołująca go z parteru.
Wstał z łóżka, wciąż otumaniony snem. Z wieszaka na drzwiach zdjął szlafrok i pokuśtykał w dół po wąskich schodach. Zasłony w salonie były odsunięte, lecz światło zza okien wpadało bardzo słabe. Był szary listopadowy dzień i padał deszcz. Katie stała na środku pokoju w różowej bawełnianej koszuli nocnej, ze zmierzwionymi włosami, z ramionami wzniesionymi w górę, jak postać z Krzyku.
– Katie! Do diabła, co się dzieje?
– Chodzi o Nigela. Popatrz na niego, Mark. On nie żyje.