– Co?
Mark włączył żyrandol na suficie. Mark leżał na plecach na kanapie obitej perkalem, ubrany jedynie w wełniane skarpetki i brązową płócienną koszulę, podciągniętą aż pod brodę. Z jego chudej i białej klatki piersiowej wyrastały czarne włosy, układające się w kształt krucyfiksu. Jego penis wyglądał jak martwe nieopierzone pisklę.
Najbardziej jednak przeraził Marka wyraz jego twarzy. Szeroko otwartymi oczyma wpatrywał się w sufit. Otwarte miał także usta, jakby jeszcze przed chwilą na kogoś krzyczał. Nie było najmniejszej wątpliwości, że nie żyje. Gardło miał rozcięte i wydobywała się z niego żylasta czerwona masa ścięgien i chrząstek, a poduszka pod jego głową była niemal czarna od zakrzepłej krwi.
– Jezu – jęknął Mark. Kilkakrotnie głęboko odetchnął. – Jezu.
Katie była niemal równie blada jak Nigel.
– Kto mógł to zrobić? On przecież wygląda, jakby zagryzł go pies.
Mark wszedł do kuchni i potrząsnął klamką tylnych drzwi.
– Zamknięte na klucz – powiedział, wracając do salonu. – I przecież w całym domu nie ma psa.
– Więc co?… – Pod Katie ugięły się nogi. Usiadła i opuściła głowę. – O Boże, chyba zemdleję.
– Muszę zadzwonić na policję – powiedział Mark. Nie potrafił odwrócić wzroku od twarzy Nigela. W żadnym wypadku nie była to twarz przestraszonego człowieka. Mogła to być z powodzeniem twarz osoby, której rozrywanie gardła sprawiło największą rozkosz w życiu.
– Ale co za bydlę to zrobiło? – zapytała Katie. – Przecież nie my, a Nigel nie mógł sam rozciąć sobie gardła w ten sposób.
Mark zmarszczył czoło i popatrzył na żółty dywan w prążki. Dostrzegł na nim słabe odciski stóp, ciągnące się od boku kanapy do środka salonu. W pierwszej chwili uznał, że zostawił je Nigel, ale gdy się im przyjrzał uważnie, stwierdził, że tak nie jest. Były zbyt małe, a poza tym na skarpetach Nigela nie zauważył krwi. W pobliżu stolika odciski formowały wzór, przypominający dużą różę, zrzucającą płatki, po czym, już znacznie słabsze, kierowały się ku lustru. Tam się kończyły.
– Popatrz – powiedział do Katie. – Co o tym myślisz?
Katie podeszła do lustra i spojrzała na lśniący okrąg, który wyczyściła poprzedniego wieczoru.
– Wygląda prawie tak, jakby… Nie.
– Prawie jakby co?
– Jakby ktoś zabił Nigela, a potem wszedł prosto do lustra.
– Niedorzeczność. Przecież ludzie nie mogą wchodzić do luster.
– Ale te odciski stóp… przecież nie prowadzą nigdzie indziej.
– Niemożliwe. Ktokolwiek tu był, zastosował jakąś sztuczkę, żeby nas zmylić.
Oboje popatrzeli na twarz Lamii. Oddała im spojrzenie, tajemnicze i pogodne. Jej uśmiech zdawał się pytać: chcielibyście się dowiedzieć?
– Oni zbudowali wieżę, prawda? – zapytała Katie. Trzęsła się z przerażenia. – Zbudowali wieżę tylko po to, żeby trzymać w niej Lady of Shalott na zawsze zamkniętą. Jeśli to była Lamia, zamknęli ją, bo uwodziła mężczyzn i wypijała ich krew.
– Katie, na miłość boską! To było siedemset lat temu. O ile w ogóle coś takiego się zdarzyło.
Katie wskazała na zwłoki Nigela leżące na kanapie.
– Nigel jest martwy, Mark! To się naprawdę wydarzyło! A przecież nikt nie mógł tutaj wejść w nocy, prawda? Nikt nie mógł wejść, nie wyłamując drzwi i nie budząc nas. Nikt nie mógł wejść do tego pokoju, o ile nie wszedł do niego prosto z tego lustra!
– Co więc proponujesz? Wzywamy policję?
– Musimy!
– Naprawdę? I co im powiemy? „Panie komisarzu, było tak. Zabraliśmy trzynastowieczne lustro, które wcale nie należało do nas, po czym w środku nocy wyszła z niego Lady of Shalott i rozerwała gardło Nigela”? Wyślą nas do Broadmor, Katie, do szpitala dla czubków! Zamkną nas w domu wariatów do końca życia!
– Mark, posłuchaj, to przecież wydarzyło się naprawdę.
– To jest tylko opowieść, Katie. Jedynie legenda.
– Pomyśl jednak o wierszu, o Lady of Shalott. Pomyśl, co on mówi: Codziennie przez okrągły rok utkwiony w lustrze jest jej wzrok. Widzi w nim tylko cienie świata. Nie rozumiesz? Tennyson specjalnie napisał przez lustro, a nie w lustrze. Lady of Shalott nie patrzyła w to swoje lustro, ona w nim była i z niego wyglądała na zewnątrz.
– No i co?
– Przecież wszystko pasuje. To była Lamia. Wysysacz krwi, wampir! Jak wszystkie wampiry, mogła ukazywać się tylko w nocy. Za dnia nie chowała się jednak w trumnie, ale… w lustrze! Światło dzienne nie może wpełznąć do lustra tak samo, jak nie może wpełznąć do zamkniętej trumny!
– Niewiele wiem o wampirach, Katie, wiem jednak tyle, że nie widuje się ich w lustrach.
– Oczywiście, że nie. A wiesz dlaczego? Bo Lamia i jej odbicie to jedno i to samo. Kiedy wychodzi z lustra, już jej tam nie ma i nigdy nie ukazuje się w nim jej odbicie. Klątwa, rzucona na nią, prawdopodobnie polega na tym, że może wychodzić z lustra jedynie w nocy, jak wszystkie wampiry.
– Katie, na miłość boską! Chyba odchodzisz od zmysłów.
– Przecież to jest jedyne wyjaśnienie, które ma jakikolwiek sens. Dlaczego zamknięto Lady of Shalott na wyspie, pośrodku strumienia? Ponieważ wampiry nie mogą przekraczać płynącej wody. Dlaczego na kamieniach wyryto od zewnątrz krzyże i czaszki? Inskrypcja na nich brzmiała: „Boże, chroń nas od zarazy zamkniętej w tych ścianach”. To wcale nie chodziło o dżumę. Chodziło o nią. O Lady of Shalott, Łamię, to ona była tą zarazą!
Mark usiadł. Popatrzył na Nigela, a potem znów odwrócił wzrok. Nigdy dotąd nie widział ludzkich zwłok, jednak zwłoki były po prostu martwym ciałem i już po chwili można było całkowicie stracić zainteresowanie nimi. Zwłoki nie mówiły. Zwłoki nawet nie oddychały. Nie potrafiły zrozumieć, dlaczego śmiertelnicy są wobec nich obojętni.
– A więc? – spytał w końcu Katie. – Jak myślisz, co powinniśmy zrobić?
– Zaciągnijmy zasłony – zaproponowała. – Niech tu w ogóle nie wpada światło dzienne. Jeśli tu zostaniesz, ona prawdopodobnie ulegnie pokusie i wyjdzie znowu. W końcu przeżyła siedemset lat bez świeżej krwi, prawda? Musi być bardzo spragniona.
Mark utkwił w Katie zdumione spojrzenie.
– Nabijasz się ze mnie, co? Chcesz, żebym tu siedział w ciemności, mając nadzieję, że ze starego brudnego lustra wyjdzie jakaś mityczna kobieta i będzie próbowała wyssać ze mnie krew?
Próbował okazać Katie, że się nie boi, że jej pomysł z wampirami to nonsens, lecz przecież przez cały czas Nigel leżał martwy na kanapie, wpatrując się w sufit. W pokoju było mnóstwo krwi i wiele odcisków drobnych stóp. Co więc się tutaj wydarzyło ostatniej nocy?
– Wszystko zależy od ciebie – powiedziała Katie. – Jeżeli uważasz, że moja propozycja jest niedorzeczna, zapomnijmy o niej. Zadzwońmy na policję i opowiedzmy ze szczegółami, co się wydarzyło. Jestem pewna, że medycy sądowi pomogą nam dowieść, że to nie my zabiliśmy Nigela.
– Nie liczyłbym na to.
Mark wstał i podszedł do lustra. Spojrzał na oczyszczony krąg, jednak zobaczył w nim tylko własne odbicie, lekko zamglone.
– Dobrze, zgadzam się – powiedział po długiej chwili. – Spróbujmy, chociażby po to, żeby cię uspokoić. A potem zadzwonimy na policję.
Katie zaciągnęła brązowe aksamitne zasłony i obciążyła je u dołu, żeby do salonu nie mógł się dostać z zewnątrz nawet najmniejszy promyk światła. Było już dobrze po ósmej, na dworze jednak wciąż padał deszcz i było tak ponuro, że nie powinna była się przejmować taką ewentualnością – Mark przyciągnął jeden z foteli do lustra i usiadł przodem do srebrnej płyty.
– Czuję się jak związany kozioł, który ma wabić tygrysy.