Выбрать главу

Znów uniósł nóż. Miał już mokrą, śliską dłoń, jego palce kleiły się do siebie. Znów spróbował naciąć szyję, ale była ona tak śliska od krwi, że nie bardzo widział, co robi. Zaczynał drżeć.

Powoli opadł na kolana. Nóż wpadł do urny walki. Martin pozostał w bezruchu, z opuszczoną głową, oczami pełnymi łez i ustami wykrzywionymi w cichym skowycie samotności i agonii.

* * *

Jenny przyszła go odwiedzić w szpitalu. Była pulchna, blada i miała potargane włosy. Pracowała w dziale księgowości w Hiya Inteligence i niemal od dnia, kiedy podjęła tam pracę, co rusz znajdowała preteksty, by się stamtąd wyrywać i przychodzić do niego do działu oprogramowania. Teraz przyniosła mu pudełko czekoladek Milk Tray oraz powieść Johna Grishama.

– Straciłeś mnóstwo na wadze, Martin – powiedziała, kładąc na jego ręce dłoń z poobgryzanymi paznokciami.

Spróbował się uśmiechnąć.

– Wciąż boli mnie gardło. Poza tym nie mam zbyt dużego apetytu.

– Jak długo będziesz musiał tu zostać?

– Nie wiem. Psychoterapeuta powiedział, że nie jest ze mnie zbyt zadowolony. Ale co tu ma do rzeczy zadowolenie?

– I co jeszcze powiedział?

– Że jeżeli tego nie wiem, to powinienem jednak zostać w szpitalu.

Jenny sięgnęła do swojej wielkiej plecionej torby. Wyciągnęła z niej złożony egzemplarz „Evening Standard” i podała gazetę Martinowi.

– Popatrz – powiedziała. – Przeczytaj to, co zakreśliłam. Nie wiem, czy ci to pomoże, ale a nuż.

Była to niewielka reklama w ramce, w wydzielonej części gazety, w dziale Usługi osobiste. Martin zaczął czytać: „Jesteś w żałobie? Chcesz się targnąć na życie? Jeśli straciłeś kogoś ukochanego, wiedz, że Towarzystwo Współczucia rozumie, co czujesz. W przeciwieństwie do innych doradców, jesteśmy w stanie zaoferować ci to, czego naprawdę szukasz”. Pod spodem wydrukowano numer telefonu w Buckinghamshire.

Martin opuścił gazetę na podłogę.

– Chyba nic z tego, Jenny. Jeszcze więcej współczucia?

To chyba ostatnia rzecz, której potrzebuję. Ostatnio ludzie okazywali mi tyle współczucia, że wręcz mi z tego powodu niedobrze. Tak jakbym zjadł całe pudełko czekoladek za jednym razem. A przy okazji… – powiedział, oddając Jenny pudełko Milk Tray – nie lubię mlecznej czekolady. Zjedz je.

– Nie musisz mi ich oddawać. Możesz je przecież dać pielęgniarkom.

Jenny wyglądała na tak rozczarowaną, że ujął jej dłoń i mocno ją uścisnął.

– Ale cieszę się, że przyszłaś, wiesz? Nie mogę oczekiwać, że zrozumiesz, co czuję. Nikt nie jest mnie w stanie zrozumieć. Sarah była dla mnie wszystkim. Wszystkim. Nie zamierzam okazywać publicznie mojego bólu. Ale życie bez niej nie ma sensu.

– A twoja rodzina? Twój tato i mama? Twoi przyjaciele?

– Dadzą sobie radę beze mnie.

– Naprawdę tak uważasz? – rzuciła mu wyzwanie. Miała łzy w oczach, a jej dolna warga lekko drżała. – Jesteś przepełniony bólem, nikt w to nie wątpi. Jesteś całkowicie załamany. Ale dlaczego z twojego powodu miałoby cierpieć jeszcze więcej ludzi?

– Bardzo mi przykro, Jenny, ale to moje życie i mam prawo robić z nim to, co chcę. To dotyczy także jego zakończenia.

Jenny wstała, pociągnęła nosem i podniosła swoją torbę.

– Skoro tak właśnie uważasz, mam nadzieję, że następnym razem nie spieprzysz roboty.

Martin z trudem zakaszlał i wyciągnął do niej rękę.

– Nie złość się na mnie, Jenny, proszę.

– Nie złoszczę się. Po prostu nie mogę patrzeć, jak się poddajesz. A przecież ja sama byłabym gotowa oddać za ciebie swoje życie, dobrze o tym wiesz.

Popatrzył jej w oczy i zobaczył w nich, jak bardzo Jenny go kocha. Naszła go okropna, niewybaczalna myśl, że przecież to ona mogłaby umrzeć zamiast Sarah. Czyż nie zaoferowała mu przed chwilą swojego życia? I czyż on by go nie przyjął, gdyby jej ofiara mogła zwrócić mu Sarah?

– Dziękuję za książkę i czekoladki – powiedział.

Nie odpowiedziała, lecz pochyliła się nad nim i pocałowała go w czoło. Następnie opuściła salę chorych, niezgrabnie mijając się w drzwiach z mężczyzną na wózku inwalidzkim.

Martin opadł na łóżko. Promienie słońca powoli omiatały sufit, niczym szprychy połamanego koła. Przez chwilę drzemał, a kiedy otworzył oczy, prawie dochodziła czwarta.

– Spałeś – usłyszał łagodny głos, tuż przy swoim uchu.

– Mmm – odparł.

Nagle szeroko otworzył oczy. To był przecież głos Sarah. Był tego pewien. Odwrócił się na bok i spostrzegł, że Sarah leży obok niego, ma jasne, szeroko otwarte oczy i jasne włosy, rozrzucone po całej poduszce. Uśmiechała się do niego z lekką drwiną, jak zawsze, kiedy przyłapywała go na czymś.

– Sarah – wyszeptał, wyciągając dłoń i dotykając jej włosów. – Miałem koszmarny sen, śniło mi się, że nie żyjesz. Wszystko było takie realne. Nie masz pojęcia…

Nie odpowiedziała mu, jednak powoli, bardzo powoli, zamknęła oczy.

– Sarah, powiedz coś do mnie. Nie zasypiaj. Muszę z tobą porozmawiać o tym koszmarze.

Jej oczy pozostawały jednak zamknięte. Z jej policzków stopniowo znikały wszelkie barwy. Jej usta stały się natomiast niemal turkusowe.

– Sarah, posłuchaj mnie… Sarah!

Spróbował chwycić ją za ramię, żeby nią potrząsnąć, jednak jego dłoń natrafiła tylko na prześcieradło. Usiadł na łóżku, zszokowany, i właśnie w tym momencie zorientował się, że obok niego leży jedynie głowa Sarah. Jej przeciętą szyję otaczała zakrzepła krew, a wystający z niej fragment tchawicy leżał na poduszce.

Martin wydał straszliwy jęk i ni to wypadł, ni to wyskoczył z łóżka, zaplątawszy nogi w pościeli. Upadł, a głową uderzył o krawędź nocnego stolika, zrzucając na podłogę plastikowe naczynie z wodą, a także książkę, czekoladki i zegarek na rękę.

Natychmiast podbiegła do niego pielęgniarka.

– Martin! Martin! Co się z panem dzieje?

Pomogła mu wstać. Ledwie stanął na nogach, odwrócił się, żeby popatrzeć na łóżko. Głowa Sarah zniknęła, a Martin doskonale zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę nigdy jej tam nie było. To, co przeżył przed chwilą, było jedynie koszmarem. Usiadł na skraju łóżka, roztrzęsiony i potłuczony. Kłopot polegał na tym, że powrót do rzeczywistości był jeszcze gorszy. Sarah nie żyła, a on był sam i z tego już przenigdy nie mógł się przecież obudzić.

Wróciwszy wreszcie do mieszkania, zasunąwszy firanki i kotary na oknach, usiadł przy stole w kuchni i wygładził stronicę „Evening Standard”, otrzymanej od Jenny. Wielokrotnie czytał ogłoszenie Towarzystwa Współczucia i za każdym razem odczuwał dziwny dreszcz niepokoju. „W przeciwieństwie do innych doradców, jesteśmy w stanie zaoferować ci to, czego naprawdę szukasz”. A skąd oni wiedzą, czego on szuka? Skąd wiedzą, czego szukają inni ludzie?

Zjadł kolejną łyżkę zimnego spaghetti prosto z puszki. Od wyjścia ze szpitala nie jadł niczego innego. Spaghetti nie musiał gotować, nawet nie musiał go gryźć, a utrzymywało go przy życiu. Utrzymywanie się przy życiu zdawało się czymś absurdalnym, jednocześnie przecież tak bardzo pragnął umrzeć, nie chciał jednak zginąć powolną śmiercią głodową albo w wyniku odwodnienia. Zawsze istniała przecież możliwość, że ktoś znajdzie go w takim stanie, reanimuje go i zacznie karmić za pomocą kroplówki albo przez rurki. Chciał umrzeć natychmiast, błyskawicznie, tak jak umarła Sarah.

Po niemal godzinie podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer do Buckinghamshire. Długo nikt mu nie odpowiadał, w słuchawce słychać było tylko głośny sygnał, oznaczający, że numer jest wolny. W końcu jednak ktoś odebrał telefon. Ten ktoś głęboko wciągnął powietrze i wreszcie Martin usłyszał wyraźny, czysty głos: