Выбрать главу

– No, John, jak poszło?

– Całkiem dobrze, panie Le Renges. Było tu mnóstwo ludzi.

– Jak zawsze. Ludzie potrafią docenić dobrą kuchnię.

– Mieliśmy tylko jeden problem. Pewien facet znalazł to w swoim burgerze.

Podałem mu kulę. Obejrzał ją uważnie, po czym pokręcił głową.

– Ta kula na pewno nie mogła się znajdować w żadnym z naszych burgerów, John.

– Sam widziałem, jak ją wypluł. Złamał na niej jeden z przednich zębów.

– Najstarszy trick pod słońcem. Facet powinien pójść do dentysty, idzie więc do restauracji i udaje, że złamał ząb na czymś, co tam jadł. Następnie próbuje naciągnąć restaurację, żeby uregulowała jego rachunek od dentysty.

– Według mnie tak to nie wyglądało.

– Dlatego, że nie masz takiego jak ja doświadczenia z nieuczciwymi klientami. Mam nadzieję, że go nie przeprosiłeś?

– Nie wziąłem od niego pieniędzy za śniadanie.

– Nie powinieneś był tak postępować, John. W ten sposób praktycznie przyznałeś, że restauracja odpowiada za to, co się stało. Miejmy nadzieję, że drań nie będzie próbował drążyć tej sprawy.

– Nie poinformuje pan o tym urzędu bezpieczeństwa i higieny?

– Oczywiście, że nie.

– A naszych dostawców?

– Wiesz tak samo dobrze jak ja, że za pomocą magnesu sprawdza się, czy mielona wołowina nie zawiera metalu.

– Jasne. Ale to jest kula wykonana z ołowiu, a magnesy nie wykrywają ołowiu.

– Nasi dostawcy nie strzelają do krów, John.

– Oczywiście, że nie. Ale przecież wszystko się może zdarzyć. Może jakiś nieodpowiedzialny gówniarz strzelił do stojącej na polu krowy i kula utkwiła w jej mięśniu?

– John, każdy z naszych burgerów jest z zachowaniem wszelkich przepisów odbierany przez nas od dostawców, którzy, jeśli chodzi o jakość mięsa, są naprawdę ortodoksyjni. Nie ma żadnej możliwości, żeby ta kula znajdowała się w którymś z naszych burgerów. Mam nadzieję, że jesteś gotów stanąć po mojej stronie i stwierdzić, że kiedy grillowałeś hamburgery dla klientów, w żadnym z nich nie zauważyłeś najmniejszego śladu po żadnej kuli.

– Oczywiście, nic nie zauważyłem. Ale…

Pan Le Renges wrzucił kulę do kosza na śmieci.

– Brawo, John. Rozumiem, że jutro znów przyjedziesz do pracy wcześnie rano, wypoczęty i rześki?

– Wcześnie rano, tak. Rześki? Być może.

* * *

W porządku, możecie mnie nazwać biurokratą, trzymającym się ściśle przepisów i niepotrzebnie dzielącym włos na czworo. Jestem jednak zdania, że każdą pracę należy wykonywać porządnie albo w ogóle nie warto wstawać rano z łóżka, żeby do niej śpieszyć, szczególnie jeśli pobudka musi następować nie później niż o piątej piętnaście. Wróciłem do Calais Motor Inn w nadziei na porządny lunch i zamówiłem sałatkę ze smażonym kurczakiem oraz sałatę lodową, pomidory, plastry bekonu, cheddar, mozarellę, a na dokładkę domowe grzanki z plastrami cebuli i pieczonymi piklami. Mimo że jedzenie tych smakołyków trochę mnie uspokoiło, nie mogłem odegnać od siebie myśli o kuli i przestać się zastanawiać, skąd mogła się wziąć. Byłem w stanie zrozumieć, że pan Le Renges nie chce meldować o incydencie inspektorom do spraw bezpieczeństwa i higieny, jednak nie pojmowałem, dlaczego nie zamierza powiedzieć kilku nieprzyjemnych słów własnemu dostawcy. Velma podeszła do mnie z kolejnym piwem.

– Jesteś dzisiaj bardzo poważny, John. A odnosiłam wrażenie, że z natury powinieneś być wesoły i szczęśliwy.

– Po prostu coś mnie dręczy, Velmo.

Usiadła obok mnie.

– Co słychać w pracy?

– Dzień jak co dzień. Grilluję, więc jestem. Dziś jednak wydarzyło się coś takiego… Sam nie wiem. Poczułem się trochę nieswojo.

– Co masz na myśli, John?

– Czuję się tak, jakby ktoś robił mi wodę z mózgu. Na wszelkie możliwe sposoby próbuję to rozgryźć, ale wciąż nic mi nie pasuje.

– Mów dalej.

Opowiedziałem jej o kuli i o tym, jak pan Le Renges upierał się, że nie złoży na jej temat żadnego raportu.

– Wiesz, takie rzeczy się zdarzają. Zdarzają się klienci, którzy przynoszą martwe muchy i wkładają je do sałatek, żeby tylko za nie nie płacić.

– Wiem. Ale jednocześnie nic nie wiem.

* * *

Po zjedzeniu podwójnej porcji lodów czekoladowych z wafelkami waniliowymi wróciłem do Tony’ego. Kończyła się właśnie pora lunchu.

– Czy pan Le Renges jest jeszcze na miejscu? – zapytałem Oonę.

– Pojechał do St Stephen. Nie będzie go przed szóstą, dzięki Bogu.

– Nie przepadasz za nim, co?

– Boję się go, jeśli musisz wiedzieć.

Wszedłem do gabinetu pana Le Rengesa. Na szczęście nie zamknął go na klucz. Zajrzałem do kosza na śmieci. Kula wciąż leżała na jego dnie. Wyciągnąłem ją i wrzuciłem do kieszeni.

* * *

Kiedy wracałem do Calais Motor Inn, zatrąbił na mnie duży niebieski pikap. Za kierownicą siedział Nils Guttormsen z Lyle’s Autos, wciąż ze zdziwioną miną.

– Odebraliśmy dziś z Bangor części do przekazu napędu, John. Za kilka dni twoja maszyna będzie jak nowa.

– To wspaniałe wieści, Nils. Ale nie musisz się przepracowywać.

Szczególnie że na razie nie mam forsy, żeby ci zapłacić.

* * *

Pokazałem kulę Velmie.

– To dziwne, prawda? – zareagowała.

– Masz rację, Velmo. Sprawa jest dziwaczna, ale to nie jest znowu taka niezwykła historia, żeby mięso w hamburgerze było czymś zanieczyszczone. Prawdę mówiąc, jest to raczej typowe niż nietypowe. Właśnie dlatego nigdy nie jadam hamburgerów.

– Chyba nie chciałabym tego słuchać, John.

– Powinnaś, Velmo. Popatrz, jeszcze niedawno w każdej ubojni był inspektor federalny, jednak administracja Reagana postanowiła zaoszczędzić, postanowiono więc, że zakłady, w których pakowane jest mięso, same ustanowią własne procedury w zakresie przestrzegania higieny. Liniowy System Inspekcji Uboju Bydła, tak to się nazywa, w skrócie LSIUB.

– Nigdy o tym nie słyszałam, John.

– Jako zwyczajny obywatel nie miałaś takiej możliwości, Velmo. Rezultat był jednak taki, że w ubojniach przestało się nagle odczuwać groźne oddechy inspektorów federalnych, większość z nich podwoiła tempo przetwórstwa, co znacznie zwiększyło ryzyko zanieczyszczenia mięsa. Jeśli tylko potrafisz sobie wyobrazić martwą krowę, powieszoną za nogi, i faceta, rozcinającego jej brzuch, a potem wyciągającego z niej wnętrzności ręką, co ciągle ma miejsce, powinnaś także zrozumieć, że ta praca wymaga wielkiej dokładności i wprawy. Jeśli pracownik wykona chociaż jeden fałszywy ruch, wnętrzności spadają na podłogę i wszystko rozpryskuje się dookoła, krew, flaki, odchody, wszelki brud, a dzieje się tak przeciętnie z jedną krową na pięć. W dwudziestu procentach przypadków.

– O, mój Boże!

– Ale jest jeszcze gorzej, Velmo. Ostatnio LSIUB pozwala firmom, które pakują mięso, nawet na oprawianie chorego bydła. Widziałem krowy, które docierały do ubojni z ropieniami, tasiemcami i wągrzycą. Płaty mięsa, które wysyła się do przerobu na hamburgery, bywają zanieczyszczone odchodami, włosami, insektami, drobinkami metalu, uryną i wymiotami.

– Uważaj, bo robi mi się niedobrze, John. Właśnie wczoraj wieczorem jadłam na kolację hamburgera.

– Niech to będzie twój ostatni, Velmo. W sumie nie chodzi o zanieczyszczenia, ale o jakość wołowiny, której się używa do produkcji hamburgerów. Większość krów, których mięso przeznacza się na hamburgery, to stare zasuszone egzemplarze, ponieważ są tanie, a ich mięso nie jest zbyt tłuste. Dużo w nim antybiotyków, a często zarażone jest bakteriami E. coli i salmonellą. Jeden hamburger bynajmniej nie zawiera mięsa jednego zwierzęcia, to zmielone mięso dziesiątek, a nawet setek krów. Wystarczy wśród nich jedna chora, żeby zanieczyścić trzydzieści dwa tysiące funtów mielonej wołowiny.