Później, wieczorem, kiedy siedzieli w kuchni i jedli kolację, złożoną z duszonego kurczaka z zielonym pieprzem oraz chleba domowego wypieku, Tybalt powiedział:
– Pani Pearce… Taka droga nam wszystkim osoba… Przychodzi tutaj z wioski.
Atmosfera podczas kolacji była napięta. Terence był niespokojny i nieznośny. Sylvia nie potrafiła powstrzymać się od bezustannego ocierania oczu i nosa papierową serwetką. Theresa nie chciała nic jeść, poza cienkim kawałkiem chleba, a Sticky był całkowicie rozkojarzony, jakby myślami przebywał zupełnie gdzie indziej.
Gdy kolacja zbliżała się do końca, a stół pełen był okruszków chleba i drobinek selera, Tybalt odsunął krzesło i powiedział:
– Martin, chyba już zdałeś sobie sprawę, co wszyscy tutaj robimy, prawda?
– Nie jestem pewien – odparł Martin. – Być może coś uszło mojej uwagi.
– Niedomówienie roku – wtrącił Terence. Tybalt zignorował go.
– Nie jesteśmy tu po to, żeby nad tobą płakać, Martin. Ani żeby cię rozpieszczać. Ani żeby ci wmawiać, że życie musi toczyć się dalej. Cóż za bzdury! Życie wcale nie musi toczyć się dalej, jeżeli tego nie chcesz. Gdzie byłeś, zanim się urodziłeś? Nigdzie. Nie istniałeś. Zatem nie będziesz istniał także po śmierci. Niebo nie istnieje, Martin. Nie ma żadnego piekła. Istnieje jednak jedna rzecz: apokalipsa, w tej samej chwili, w której umrzesz.
– Apokalipsa? – Martin przyzwyczaił się już, że jest w centrum uwagi, i nie spodobał mu się sposób, w jaki Tybalt zdominował cały pokój oraz wszystkie znajdujące się w nim osoby.
– Apokalipsa jak Księga Apokalipsy – powiedział Terence. – Apokalipsa jak łuski odpadające z twoich oczu.
Tybalt uśmiechnął się.
– Kiedy nie żyjesz, to nie żyjesz. I to wszystko. Ciemność, nicość. Wszyscy o tym wiemy, nawet jeśli boimy się to przyznać. Wierzę jednak, że jest taki ułamek sekundy, kiedy umierasz, w którym widzisz świat taki, jaki jest naprawdę. Prawdopodobnie to samo widzimy w chwili, w której przychodzimy na świat. Jak myślisz, dlaczego dzieci płaczą natychmiast po wydostaniu się z łona matki? Ale dzieci szybko zapominają, a poza tym nie mogą nam powiedzieć, co widziały.
– Martwi też nie mogą nic powiedzieć – dodał Martin.
– Masz rację. Nikt nie może się cofnąć w czasie. Obecnie jednak istnieją sposoby, żeby zapisać, co ludzie widzą oczyma duszy. Kiedy ludzie myślą, impulsy elektryczne przeskakują wewnątrz mózgu od jednej synapsy do drugiej. I możemy te elektryczne impulsy wyłapywać i notować je, zapisywać, chociażby tak, jak na płytach DVD.
– Co chcesz mi przez to powiedzieć? Że jesteś w stanie zapisywać to, co dzieje się w ludzkich umysłach?
Tybalt długo kiwał głową.
– Trafiłeś w dziesiątkę, Martin. Już to potrafimy. Technologia tego zapisu wciąż jest w powijakach, udało nam się jednak zrealizować pięć do sześciu minut zapisu filmowego aktywności żywego ludzkiego mózgu. I przynajmniej sześciu sekund jego aktywności pośmiertnej. Możemy się przekonać, o czym myślą ludzie, kiedy umierają.
Umilkł na chwilę, żeby zapalić papierosa. Następnie rozgonił dłonią dym i powiedział:
– Potrafimy uwieczniać ostatnie ułamki sekund ludzkiego życia. Potrafimy zapisywać je w postaci obrazu i dźwięku, bez problemu. Technologia istnieje od 1996 roku. Potrzebowaliśmy jednak woli, żeby zadziałała.
– I uważasz, że masz już tę wolę? – zapytał Martin.
– Nie ja ją mam, ale wy. Jesteście jedynymi osobami, które mogą nam pokazać, co się stanie, kiedy udacie się na spotkanie ze Stwórcą. Ty, Terence, Sylvia, Sticky i Theresa. Jesteście jedynymi osobami, które potrafią sprawić, że ta technologia zadziała.
Martin milczał. Zaczynał powoli ogarniać umysłem potworność tego, o czym mówił Tybalt, ale czekał, aż zostanie to nazwane po imieniu. Tymczasem Tybalt kontynuował:
– Noszę marynarki szyte na miarę, jednak fizycznie jestem wrakiem. Kiedy miałem dwadzieścia cztery lata, pożyczyłem od przyjaciela motocykl i wziąłem moją dziewczynę na przejażdżkę, na obwodnicę Kingston. Przez tunel New Malden jechaliśmy z prędkością 125 mil na godzinę i wtedy straciłem panowanie nad maszyną i dziewczynę. Zsunęła się z siodełka i przekoziołkowała, aż wreszcie uderzyła prosto w maskę pancernej furgonetki. Ja przejechałem jeszcze niemal ćwierć mili i połamałem wszystko, co było do połamania. Żebra, miednicę, ręce, nogi, kostki. Po wypadku byłem jak galaretka, wypełniona fragmentami kości. I umarłem. Leżałem na drodze martwy. I wtedy właśnie coś zobaczyłem. Widziałem to tylko przez kilka sekund. Ale zobaczyłem świat taki, jaki jest naprawdę. Nie taki, jakim go sobie wyobrażamy, kiedy żyjemy. Zobaczyłem prawdziwy świat, taki, jaki jest w rzeczywistości.
– Ale przeżyłeś – zauważył Martin.
Tybalt wzruszył ramionami i poklepał dłonią laskę.
– Tak, przeżyłem. Szczęśliwym lub nieszczęśliwym trafem akurat przejeżdżała tamtędy karetka pogotowia. Zabrali mnie z drogi prosto do Kingston Hospital. Myśleli, że i tak jestem już nie do uratowania. Zastosowali tyle wstrząsów elektrycznych, że wypalili brodawki na moich piersiach. Lecz po siódmym wstrząsie zacząłem oddychać i od tego czasu nie przestałem oddychać ani na chwilę.
W każdym razie doskonale sobie zdaję sprawę, co widziałem po wypadku, i nie wierzę, że był to tylko szok, efekt wstrząśnienia mózgu czy wstrząsu psychicznego. Leżąc na szosie, Martin, widziałem rzeczy, które sprawiłyby, że stanęłyby ci włosy na głowie.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Martin.
– Nic nie chcę powiedzieć. Ale dziś po południu wysłuchałeś opowieści wszystkich członków naszego Towarzystwa, prawda? Wszyscy są tak samo pogrążeni w smutku jak ty. Żaden z nich nie chce iść dalej przez życie bez rodziny czy partnerów. Wszyscy chcą umrzeć. Żaden z nich nie chce jednak tego zrobić za pomocą tabletek, trujących gazów czy wreszcie podcięcia sobie żył. Chcą cierpieć tak samo jak ich bliscy. Sylvia chce spłonąć. Sticky chciałby zostać zmiażdżony. Theresa chce wpaść w pułapkę pod ziemią. To będzie ich odkupienie.
Teraz już wiesz, o czym mówię, Martin. Ile poranków przeleżałeś, myśląc o Sarah oraz o tym, co czuła, kiedy stalowa lina odcinała jej głowę? Chcesz doświadczyć tego samego, prawda, Martin? W przeciwnym wypadku nie odpowiedziałbyś na moje ogłoszenie. Towarzystwo Współczucia to nie samarytanie. Towarzystwo Współczucia naprawdę współczuje. Damy ci to, czego tak bardzo pragniesz. Damy ci taką samą śmierć, jaka była udziałem twojej ukochanej. Martinowi zaschło w ustach.
– Naprawdę chcesz to zrobić? Naprawdę chcesz spalić Sylvię? Chcesz uwięzić Theresę pod ziemią?
Tybalt pokiwał głową.
– Nikt was nie rozumie, Martin, tylko ja. Wszyscy chcecie umrzeć. Ty też. Ale próba podcięcia sobie gardła nożem do steków? Przecież to się w żaden sposób nie da porównać z tym, co spotkało Sarah, co ona czuła. Czy po tym, jak głowa odpadła od jej ciała, przez sekundę lub dwie o czymś myślała? Czy widziała swoje ciało, wciąż pędzące na skuterze wodnym, z krwią tryskającą z szyi? Chciałbyś to wiedzieć, prawda, Martin?
Martin odchrząknął i pokiwał głową. Tybalt pochylił się i dotknął jego kolana kredowobiałymi palcami.
– Towarzystwo Współczucia może sprawić, że zginiesz w taki sposób, jaki wybierzesz. W zamian prosimy tylko o jedno. Musimy zapisać twoje wrażenia za pomocą monitorów synaptycznych… musimy zobaczyć to, co wtedy będziesz widział, co będziesz myślał w chwili śmierci. Kiedy leżałem na asfalcie po wypadku motocyklowym, widziałem coś strasznego i chciałbym się dowiedzieć, czy miałem wtedy halucynacje czy nie.
– A co widziałeś? – zapytał Martin. Tybalt potrząsnął głową.