Tak naprawdę chciał oznajmić: mam nadzieję, że tego nie spieprzę, nie oślepię się ani nie odetnę sobie połowy twarzy, zamiast natychmiast zginąć.
– Wszystko będzie dobrze – zapewnił go Tybalt. – Jedź tylko na pełnym gazie.
Martin siedział cierpliwie na siodełku, podczas gdy Tybalt podłączał elektrody.
– Dziwne, ale jestem zupełnie spokojny.
– Jasne – powiedział Tybalt. – Śmierć to miejsce, do którego warto się wybrać, kiedy już zrozumiesz, czym naprawdę jest życie.
– A czym naprawdę jest?
– Życie to głównie wytwór imaginacji. To właśnie zobaczyłem, kiedy nieomal umarłem, spadłszy z motocykla. Nasza wyobraźnia zawsze chroni nas przed brzydotą, nieszczęściami i strachem. Mamy dar racjonalizowania naszej egzystencji i czynienia jej taką, żeby wydawała się znośna. Zawsze szukamy jej jasnych stron.
– Taka jest natura ludzka – zauważył Martin.
– Nie, nie. Nie zdajesz sobie sprawy, o czym mówię, kiedy wypowiadam słowo „imaginacja”. Chodzi mi o to, że nasze życia, takie, jakie je znamy i rozpoznajemy, funkcjonują głównie w naszych umysłach. Zobaczysz to, uwierz mi. Piękno to jedynie wytwór wyobraźni. Szczęście to wytwór wyobraźni.
– Byłem szczęśliwy z Sarah.
– Wyobrażałeś sobie, że jesteś szczęśliwy z Sarah.
– Chyba cię nie rozumiem. Tybalt podłączył ostatnią elektrodę.
– Nie jestem w stanie bliżej ci tego wyjaśnić. Musisz doświadczyć tego osobiście.
– Nie, powiedz mi! Tybalt pokręcił głową.
– Gdybym ci powiedział, Martin, nie uwierzyłbyś mi. To jest coś, czego musisz doświadczyć osobiście. A teraz włącz silnik i pomyśl o Sarah. Pomyśl, co ona czuła.
Martin wziął głęboki oddech. Było jasne, że Tybalt nie wyjaśni mu już nic więcej. Już jednak samo to, co mu powiedział, przyprawiło Martina o dziwny strach, jakby to, co go czekało za kasztanowcami, było czymś o wiele gorszym niż chwila nieświadomości.
Uruchomił silnik i motocykl zaczął warczeć. Tybalt pochylił się nad Martinem i powiedział:
– Jesteś przekonany, że powinieneś to zrobić? Możesz zmienić decyzję… iść do domu, zacząć budować nowe życie. Jeśli tak uczynisz, nie będę miał ci tego za złe.
Pójść do domu? Po co? Do domu, w którym panuje cisza, w którym wciąż wiszą w szafach ubrania Sarah? Do długich lat opłakiwania jej, do samotności?
– Przewody do rejestracji rozwiną się za tobą – kontynuował Tybalt. – Nie martw się nimi. Jedź tak szybko, jak tylko będziesz w stanie. I trzymaj wysoko głowę.
Martin długo podkręcał manetkę gazu. Słońce zaczęło prześwitywać zza drzew, poranek sprawiał wrażenie niemal nieziemskiego. W końcu Martin pomyślał: nadeszła właściwa chwila. Na ziemi lśniła rosa, a nad jego głową przefrunął klucz szpaków. Nie można opuścić świata w lepszym momencie.
Motocykl pomknął przez ogród. Martin pomyślał o Sarah, o jej skuterze wodnym. Widział dwa kasztanowce, jednak nie widział jeszcze rozpiętego między nimi drutu. Pewnie Sarah czuła się wtedy tak samo jak on teraz. A może w ogóle, do końca nie dostrzegła stalowej liny? Jeszcze mocniej odkręcił manetkę gazu i motocykl osiągnął na trawie prędkość ponad pięćdziesięciu mil na godzinę. Wiatr szumiał w uszach Martina, słońce świeciło mu prosto w oczy. Pamiętaj, wysoko unoś głowę.
Poczuł uderzenie. Było niczym potężny cios karate, wymierzony prosto w grdykę. Usłyszał warkot motoru, nad którym już nie panował, i nagle nie miał już wpływu na nic. Jego głowa uderzyła w trawę, kilkakrotnie odbiła się od niej, a Martin widział, naprawdę widział.
I wtedy zrozumiał, co próbował mu przekazać Tybalt i dlaczego tak bardzo pragnął on zobaczyć to, co mogą dostrzec tylko umierający.
Nie mógł głośno krzyczeć, ponieważ głowę miał odciętą od ciała, a jego mózg dzielił od śmierci zaledwie ułamek sekundy. Mógł jednak krzyczeć w swoim umyśle. I w taki właśnie sposób umarł, krzycząc.
Tybalt siedział samotnie w domu przed ekranem komputera, wciąż od nowa przeglądając nagrania. Nagranie Martina było jednym z wyraźniejszych. Widział go, zbliżającego się do kasztanowców. W ostatniej sekundzie dostrzegł stalową linę.
W chwili, gdy głowa Martina odpadała od reszty ciała, widział to, co zobaczył on sam, kiedy prawie umarł na obwodnicy Kingston.
Zobaczył zanieczyszczone żółte niebo i krążące po nim wrzaskliwą gromadą, niczym wielka chmura, brudne, poszarpane gawrony. Zobaczył sękate, suche drzewa i trawę tak mulistą jak wodorosty morskie. Zobaczył odległy dom z zapadającym się dachem i ogniska, płonące gdzieś w oddali. Zobaczył szkaradne, garbate stwory, biegające po ulicach. Mignął mu na moment nawet zamazany obraz samego siebie, takiego, jaki był naprawdę.
Wysokiej sylwetki o białej twarzy, odległej i złowieszczej, przerażająco zdeformowanej.
Wyłączył komputer i zszedł po schodach na dół. Otworzył tylne drzwi i wyszedł do ogrodu. Słońce wciąż świeciło, a przynajmniej świeciło w jego wyobraźni. Zapalił papierosa.
Kot przybłęda stąpał ostrożnie po trawie. Zatrzymał się na chwilę i popatrzył na Tybalta, jakby instynktownie wiedział, jakiego odkrycia dokonał on dzięki nowoczesnej technologii. Odkrycia, że kot wcale nie jest rusałką o szarych oczach i lśniącym futrze, lecz czymś tak samo groteskowym jak on sam, i że obaj żyją w ziemskim piekle.
Graham Masterton