Выбрать главу

Pod drzwiami jednej z kabin w toalecie dostrzegłem parę nóg w gumowych butach. Nad kabiną unosiły się kłęby dymu z papierosa.

– Jeszcze tylko dwie godziny, dzięki Bogu – rozległ się głos niewidocznej osoby.

– Widziałeś baraże? – zapytałem, zdejmując płaszcz przeciwdeszczowy i wieszając go na haku.

– Szlag by to trafił, co za porażka. Powinni zapuszkować tego Kershinsky’ego.

Nałożyłem ciężki gumowy fartuch i prawie udało mi się zawiązać go na plecach. Po chwili usiadłem i zacząłem naciągać na nogi parę gumowych butów.

– Będziesz oglądał mecz drużyny z New Brunswick? – zadałem pytanie niewidocznej osobie.

– Nie wiem. Mam tego dnia gorącą randkę. – Nastąpiła chwila ciszy, nad kabiną pojawiło się jeszcze więcej dymu tytoniowego, po czym głos zapytał niespodziewanie: – Z kim rozmawiam? Czy to ty, Stemmens?

Wyszedłem z szatni, nie udzielając głosowi odpowiedzi. W gumowych butach szybko pomknąłem korytarzem i przeszedłem do głównego budynku rzeźni.

Nie chcielibyście wiedzieć, jak tam było. Znalazłem się w wysokim, jasno oświetlonym budynku, w którym każdy dźwięk odbijał się zwielokrotnionym echem. Na środku znajdowała się linia produkcyjna, na której podrygiwały zwierzęce tusze. Maszynki do mielenia mięsa pracowały z wielkim rykiem, a trzydziestu czy czterdziestu pracowników w fartuchach i kaskach na głowach oddzielało mięso kości, rąbało je i porcjowało. Hałas i odór krwi ogarniały zewsząd. Na moment musiałem przystanąć, z rękami przytkniętymi do ust i nosa i z kanapką ze smażonymi krewetkami niespodziewanie tańczącą w moim żołądku, jakby krewetki były wciąż żywe.

Czarne furgonetki stały otwarte i zwrócone drzwiami ładowni w stronę końca linii produkcyjnej, a mężczyźni zajmowali się mięsem, które uzyskali w ciągu dnia. Rzucali je prosto na podłogę, tam, gdzie w rzeźni zazwyczaj ogłusza się i zabija bydło. Było tego mnóstwo, a zwierzęce tusze mieszały się z ludzkimi rękami i nogami oraz z lśniącymi ścięgnami, wnętrznościami i zwałami tłuszczu, a także z czymś, co wyglądało jak rozjechane psy, zarżnięte osły, tyle że wszystko to sprawiało tak odrażające wrażenie, iż nie można było spokojnie popatrzeć, aby się upewnić, co to jest takiego. Było to w każdym razie mięso i tylko to się liczyło. Rzeźnicy porcjowali je, po czym wpychali do wielkich maszyn z nierdzewnej stali i mielili na bladoróżową papkę. Papkę od razu przyprawiano solą, pieprzem, suszoną cebulą i innymi przyprawami. Następnie mechanicznie nadawano jej kształt hamburgerów, zawijano w folię samoprzylegającą, sprawdzano wykrywaczem metalu i zamrażano. W tym momencie hamburger był gotowy do odmrożenia, usmażenia i zaserwowania komuś na śniadanie.

– Jezu – odezwałem się głośno.

– Mówisz do mnie? – usłyszałem głos tuż obok siebie. – Mówisz do mnie?

Odwróciłem się. To był pan Le Renges. Miał taki wyraz twarzy, jakby właśnie z impetem wszedł w drzwi do ubikacji, zapomniawszy je najpierw otworzyć.

– Co ty tu robisz, do diabła? – zażądał wyjaśnień.

– Ja muszę to mięso smażyć, panie Le Renges. Muszę podawać je ludziom. Pomyślałem, że powinienem się dowiedzieć, co się w nim znajduje.

Początkowo nic nie powiedział. Popatrzył w lewo, popatrzył w prawo, sprawiał wrażenie, że robi wszystko, aby zahamować wybuch niekontrolowanej wściekłości. W końcu głośno wciągnął powietrze prawą dziurką od nosa i się odezwał:

– Przecież to to samo. Nie rozumiesz?

– Słucham? Co to samo?

– Mięso, niezależnie od tego czyje. Ludzkie nogi są takie same jak kończyny krów, świń czy kóz. Na miłość boską, przecież to wszystko białko.

Wskazałem na drobne ramię, wystające z masy na linii produkcyjnej.

– Przecież to jest dziecko. Ludzkie dziecko. Po prostu białko?

Pan Le Renges potarł czoło, jakby nie potrafił zrozumieć, o czym mówię.

– Zjadłeś burgera spośród tych, które podajesz. Przecież pamiętasz, jak wspaniale smakował.

– Popatrz tylko na to! – krzyknąłem na niego. W tej samej chwili kilku rzeźników odwróciło się i posłało mi niezbyt przyjazne spojrzenia. – To jest gówno! To jest totalne i absolutne gówno! Nie możesz karmić ludzi padłymi krowami, martwymi dziećmi i amputowanymi nogami!

– Naprawdę? – postawił się. – Do diabła, a dlaczego nie? Naprawdę uważasz, że to jest gorsze od ścierwa podawanego w tych wszystkich franczyzowych restauracjach? Tam serwują mięso chorych krów mlecznych, pełnych robactwa i wszelkich innych gówien. Ludzka noga nie jest przynajmniej zainfekowana bakteriami E. coli. Płód po aborcji nie jest przynajmniej naszpikowany sterydami!

– Nie ma tu dla ciebie żadnego problemu moralnego? – odkrzyknąłem mu. – Popatrz na to! Na miłość boską, dyskutujemy przecież o kanibalizmie!

Pan Le Renges niecierpliwym ruchem ręki odsunął włosy na tył głowy, niechcący ukazując fragment łysiny.

– Główne kompanie fast food pozyskują mięso w najtańszy możliwy sposób. Jak według ciebie mogę z nimi konkurować? Ja nie kupuję mojego mięsa. Źródła, z których korzystam, płacą mi za to, że łaskawie odbieram od nich mięso. Szpitale, fermy, warsztaty samochodowe, nawet kliniki aborcyjne. Dysponują zbędnym białkiem, z którym nie mają, co zrobić. BioGlean jeździ więc po okolicy i odbiera od nich wszystko, czego nie potrafią się pozbyć w inny sposób, – a Tony’s Gourmet Burgers jest ostatnim ogniwem łańcucha recyklingu.

– Jest pan psychiczny, panie Le Renges.

– Psychiczny, John? Ani trochę. Po prostu praktyczny, hamburgerze, który ci podałem, zjadłeś ludzkie mięso. I co, coś ci dolega? Nie. Oczywiście, że nie. Moim zdaniem Tony’s Gourmet Burgers to pionierskie przedsięwzięcie w dziedzinie podawania ludziom naprawdę smacznej żywności.

Podczas gdy rozmawialiśmy, linia produkcyjna zatrzymała się i wokół nas zgromadziła się grupa rzeźników. Wszyscy trzymali w rękach tasaki lub noże do oddzielania mięsa od kości.

– Żaden z tych ludzi nie powie na mnie ani jednego złego słowa – odezwał się pan Le Renges. – Otrzymują pensje dwukrotnie wyższe niż pracownicy innych rzeźni w Maine czy jakimkolwiek innym stanie, wierz mi. Żaden z nich nigdy nikogo nie zabił. Po prostu sortują mięso, takie, jakie im wpada pod nóż, i robią to doskonale.

Podszedłem do jednej z wielkich kadzi z nierdzewnej stali, w której mięso było mielone na lśniącą różową papkę. Mężczyźni zbliżali się do mnie coraz bardziej i zaczynałem poważnie się obawiać, że wkrótce ja także skończę jako różowa papka.

– Chyba rozumiesz, że muszę poinformować o wszystkim policję i inspekcję federalną? – ostrzegłem pana Le Rengesa. Mój głos był o dwie oktawy wyższy niż normalnie.

– Raczej tego nie zrobisz – powiedział pan Le Renges.

– A niby jak mnie powstrzymasz? Każesz mnie poćwiartować i zmielić jak całe to ścierwo?

Pan Le Renges uśmiechnął się i potrząsnął głową. W tym momencie rzeźnik, który wyprowadzał jego psa, stanął na miejscu, gdzie powinien odbywać się ubój. Piekielna bestia niecierpliwie wyrywała mu się ze smyczy.

– Gdyby którykolwiek z moich ludzi cię dotknął, John, byłoby to przecież zabójstwo, prawda? Ale jeśli Cerber wyślizgnie się z obroży i rzuci się na ciebie, cóż będę mógł zrobić? To w końcu bardzo silny pies. A jeśli będę miał dwudziestu czy trzydziestu naocznych świadków, którzy przysięgną, że go sprowokowałeś…

Presa canario szarpał się tak mocno, że jego smycz w każdej chwili mogła się zerwać. Jego pazury ślizgały się na zakrwawionej metalowej podłodze. Nigdy w życiu nie widzieliście tak ohydnych cętkowanych zębów i muskułów oraz oczu, odbijających światło niczym lampy błyskowe aparatów fotograficznych.