Mock przycisnął Grüniga do ziemi i kopnął z całej siły w chudy pośladek. Chłopak runął do przodu i padł całym ciałem w pył ulicy. Odwrócił głowę i spojrzał na Mocka obojętnie. Nad ulicą wybuchły bomby fosforowe i lunęły z nieba jasnym światłem.
– To piekło wokół jest twoim miejscem – powiedział Mock, zdając sobie sprawę, że chłopiec go nie usłyszy. – Idź do piekła!
Odwrócił się i wszedł przez rozbitą witrynę do sklepu z pończochami. Wziął kilka par, a potem wrócił do atelier „Photo – Waage”. Zatrzymał się gwałtownie. Odniósł wrażenie, że osoby widoczne na fotografiach w pozbawionej szyb witrynie uśmiechają się do niego szyderczo. Najweselej śmiał się pewien młody żołnierz z papierosem w kąciku ust.
– Ja już nie mam siły z tym wszystkim walczyć – powiedział Mock do śmiejącego się żołnierza i widząc jego całkowitą obojętność, zacytował Freuda: – Dziecinie są złośliwe. Dzieci są złe.
BRESLAU, NIEDZIELA 8 KWIETNIA 1945 ROKU,
DZIESIĄTA RANO
Doktor Klaus Rewe był człowiekiem dokładnym. Ze swojego archiwum wynotował wszystkich Gnerlichowi wszystkich Breslerów. Każda z osób nosząca to nazwisko została ujęta na osobnej fiszce, na której wypisana była data urodzenia, niekiedy data śmierci oraz adres zamieszkania. Poniżej tych danych doktor Rewe odnotował karalność lub niekaralność nosicieli tych nazwisk. Wszystkie fiszki osób spokrewnionych były ze sobą spięte mosiężnymi spinaczami. Do familijnych plików dołączone były większe kartonowe karty z wykresem drzewa genealogicznego osób ujętych na fiszkach. Rewe jak zwykle wykonał kawał dobrej roboty.
Mock narzucił na ramiona płaszcz, żeby oszukać zimno, i zapalił papierosa, żeby zabić trawiący go głód. Ignorując dym i sadzę, które opadały na rozbitą witrynę, usiadł za kontuarem, przy którym pracownicy pani Dom przez całe lata przyjmowali klientów. Studiowanie fiszek rozpoczął od Gnerlichów, których było zdecydowanie mniej. Po kilku sekundach znalazł wszystko, co pozwoliło mu odpowiedzieć na większość zadawanych sobie pytań.
Przed nim leżała fiszka, na której doktor Rewe zapisał następujące informacje: „Gertruda Gnerlich – panieńskie nazwisko Gertrudy von Mogmitz, wyznanie protestanckie, ur. 3 XII 1910, Oppeln, żona generała Rüdigera von Mogmitz, wyznanie protestanckie, ur.1897, Kanthen pod Breslau”.
Obok leżała fiszka, która wyjaśniała prawie wszystkie jego wątpliwości: „Dnia 5 IV 1934 roku Hans Bresler, wyznanie rzymskokatolickie, ur.7 XI 1903, Breslau, zmienił nazwisko na Hans Gnerlich.
Świadkiem potwierdzającym prawdziwość poprzednich i obecnych danych są niżej podpisani, doktor Werner Sussmann, kierownik Urzędu Stanu Cywilnego, i Irma Potempa, służąca w domu von Mogmitzów, zameldowana Breslau, Adalbertstr.
– Wyznanie rzymskokatolickie. Akurat. – Mock mruknął do siebie z powątpiewaniem i spojrzał na jedno z trzech drzew genealogicznych rodu Breslerów, które obejmowało jedną małą i bezpotomną gałązkę z nazwiskiem „Hans Bresler, 1903 – „.
BRESLAU, NIEDZIELA 8 KWIETNIA 1945 ROKU,
JEDENASTA RANO
Okna skromnej kamienicy przy Adalbertstrasse 37 wychodziły na Ogród Botaniczny.
Rosyjscy najeźdźcy niewiele dotąd uwagi poświęcali katedrze i ogrodowi, toteż oblężenie nie miało do tej pory wielkiego wpływu ani na spokojny sen śląskich książąt w kryptach katedry św.
Jana Chrzciciela, ani na dywany przebiśniegów i krokusów, ścielące się wokół pomnika Linneusza w Ogrodzie Botanicznym.
Nie drżały również w posadach okoliczne kamienice, których bramy ozdobione były w dużej mierze masońskimi symbolami cyrkla i kielni.
Tylko artyleria przeciwlotnicza w ogrodach arcybiskupich ściągnęła na siebie gniew iłów.
W jednej w okolicznych kamienic umierała na suchoty sześćdziesięcioletnia Irma Potempa.
Jej siwa głowa spoczywała na wysokim wezgłowiu, jej wyschnięte ręce zaciskały się kurczowo na poszwie kołdry, jej oczy wbite były nieruchomo w dwie wieże katedry, z których jedna była nieco uszkodzona.
Teraz źrenice kobiety przesunęły się z okna na drzwi, w których stała jej córka Elsa z jakimś nieznanym starszym człowiekiem.
Mężczyzna ten był elegancko ubrany, trochę w stylu jej zmarłego pryncypała, hrabiego Rüdigera von Mogmitz seniora.
Zaniepokoiła ją nieco maska na jego twarzy, ręka na temblaku, kapelusz wciśnięty na czoło i postawiony wysoko kołnierz jasnego płaszcza.
Przypominał jej gestapowskiego szpicla, z tą różnicą, że ci ostatni znajdowali szczególne upodobanie w płaszczach skórzanych, nie zaś wełnianych jak ten, który otulał ramiona przybysza.
Ten niepokój szybko wytłumiły fale bólu oblewające jej klatkę piersiową.
– Mamo – powiedziała Elsa – to jest kapitan Eberhard Mock, przyjaciel profesora Rudolfa Brendla.
Chciałby z tobą porozmawiać.
– A niby o czym? – wyszeptała chora.
– Nie będę owijał w bawełnę – tubalny głos tchnął spokojem i pewnością siebie. – Jestem wysokim funkcjonariuszem policji kryminalnej.
– Wiedziałam, wiedziałam – mimo bólu starsza pani uśmiechnęła się triumfalnie. – Od razu to po panu poznać.
– Doprawdy? – Mock udał zdziwienie. – Muszę zaaresztować Hansa Gnerlicha vel Breslera za potworną zbrodnię.
Potempa przerwała mu gwałtownym sapnięciem. Jej płuca zagrały jak przedziurawione miechy. Na czoło wystąpił pot, ręce zacisnęły się na kołdrze jak szpony ptaka, a oczy wróciły do kontemplowania widoku katedralnych wież.
– Mamo – szepnęła łagodnie Elsa – pan kapitan chce się tylko czegoś dowiedzieć o Breslerze. Aby go przymknąć. Aresztować tego złego człowieka. Przecież zawsze tego chciałaś.
Zapadła cisza.
Irma Potempa nie reagowała na słowa córki i zatopiła się w rozmyślaniach o swojej chorobie. Najbardziej interesowała ją cykliczność bólu i interwały tego cyklu. Czekała z niepokojem na nadejście cierpienia, na oddech gruźlicy, która szarpała jej oskrzelami, nie pozwalała oddychać, ślinę barwiła krwią i opłucną napełniała śmierdzącą wodą.
– Hans Gnerlich vel Bresler zamordował pannę Bertę Flogner. – Mock rzucił na oparcie łóżka płaszcz i kapelusz, po czym usiadł na brzegu krzesła i obserwował chorą. – Musi za to ponieść karę. Córka mówiła, że nie znosi pani Breslera – Gnerlicha i że może pani mi pomóc go ukarać.
– Ukarze go Bóg. – Chora najwyraźniej doznała ataku bólu; jej spękane wargi pocierały się wzajemnie, wywołując lekki szelest. – A właściwie. Nie Bóg, tylko Szatan. Niech się pan uda do piekła, tam panu powiedzą o Hansie Breslerze. Tam niech pan idzie.
Jej głowa głębiej osunęła się w rozpadlinę poduszki. Zamknęła oczy. Mock oczekiwał charakterystycznego odrzucenia głowy, ostatniego westchnienia, nagłego stężenia źrenic, pocałunku śmierci. Córka pochyliła się nad matką i ujęła jej twarz w swoje dłonie. Irma Potempa żyła i oddychała ze świstem.
Elsa odwróciła się do Mocka.
– Proszę już nas zostawić – powiedziała sucho. – Proszę wyjść!
Wstał, zarzucił na siebie płaszcz i kapelusz i wyszedł z pokoju, zamykając mocno drzwi. Córka dała matce pić, podłożywszy pod filiżankę zwiniętą dłoń, aby w nią złapać uciekające krople. Kiedy usłyszała jej spokojny oddech, uprzątnęła stolik, usuwając z niego talerzyki z resztkami jedzenia i filiżanki zatłuszczone bulionem. Potem poustawiała równo na kredensie figurki tancerek z porcelany miśnieńskiej, które matka – z dnia na dzień coraz bardziej zdziecinniała – kazała sobie przynosić do łóżka.