Выбрать главу

– To była mała dziwka, rozumiesz? Dlatego. A teraz spierdalaj stąd w końcu!

Mock bez słowa wykonał polecenie.

BRESLAU, NIEDZIELA 8 KWIETNIA 1945 ROKU,

DRUGA PO POŁUDNIU

Zastępca Oberbefehlshabera der SS und Polizei in Breslau, generał von Rodewald, siedział w swojej kwaterze, w bunkrze na czwartym poziomie pod ziemią na Wzgórzu Liebicha, i rozpamiętywał noc z panną Junggebauer. Rozsadzało go poczucie pewności siebie, syte przekonanie, że pieniądze wydane na prezenty i na korumpowanie ordynatora szpitala, by przeniósł śliczną siostrę na inne stanowisko, przyniosły słodki owoc spełnienia. Panna Junggebauer nie była łatwym łupem; dopiero po dłuższym czasie przełamała zawstydzenie i pozwoliła von Rodewaldowi na zdobywanie kolejnych bastionów swojego ciała. W końcu generał, poczynając sobie nader dzielnie, zdobył ostatnią twierdzę, prawdziwą Festung Breslau jej wstydu.

Kiedy rozpamiętywał swoje nocne wyczyny, przyszła mu do głowy zasłyszana gdzieś myśl o świetnym seksualnym dopasowaniu mężczyzny w średnim wieku i młodej kobiety. Różnica wieku w takim związku, myślał, skręcając papierosa, jest czymś wspaniałym. Mężczyzna taki jak ja, pięćdziesięcioparolatek, przekonywał sam siebie, nie jest już krótkodystansowcem i może dać młodej kobiecie wiele radości. Przy takiej na przykład nienasyconej trzydziestolatce dostałbym chyba zawału, a to przemiłe dziewczę Junggebauer szybko i grzecznie usnęło, umożliwiając wojownikowi zasłużony odpoczynek.

Von Rodewald przeciągnął się, aż trzasnęły stawy, i zagwizdał początek Lili Marlene. Ta melodia, śpiewana przez zdrajczynię Dietrich, niespecjalnie się spodobała SS – Sturmbahnführerowi Erichowi Krausowi, który siedział na fotelu pod palmą, palił papierosa w bursztynowej cygarniczce i przeglądał po raz setny raport o Mocku, sporządzony przez ludzi von Rodewalda.

Do pokoju wszedł adiutant generała, porucznik Heine Mürting, którego szara twarz i podkrążone oczy mogły wskazywać, że w nocy oddawał się podobnym rozrywkom jak jego szef.

Wyrzucił prawe ramię ku górze i zameldował, że oto punktualnie się stawił kapitan Eberhard Mock, przywieziony bezpiecznie, choć nie bez trudności, przez motocyklistę Jirgla.

– Prosić – mruknął von Rodewald jak stary kocur.

W pokoju zjawił się człowiek, o którego religijnej i biblijnej obsesji Kraus właśnie czytał.

Czysty i świeżo wyprasowany mundur Mocka okryty był skórzanym płaszczem, jego oczy – motocyklowymi goglami, a dłonie – nieco sfatygowanymi rękawiczkami.

W pokoju rozszedł się zapach wody kolońskiej „Royal” i woń przepalonego oddechu.

– Heil Hitler! – wrzasnął Mock i wyciągnął dłoń ku sufitowi, ponad którym nurkowały rosyjskie iły, zasypując dziś bombami kamienice przy Taschenstrasse. – Melduję się na rozkaz pana generała.

– Heil Hitler! – odpowiedzieli równocześnie Kraus i von Rodewald, ale dalsze słowa należały już do zastępcy namiestnika Himmlera w Breslau. – Proszę usiąść, kapitanie! Papierosa? Mam nile – zaproponował generał, nie zważając na kwaśną minę Krausa.

– Chętnie. – Mock zapalił i rozsiadł się w fotelu.

– Kapitanie – powiedział von Rodewald bez wstępów – czy ma pan mi coś do powiedzenia na temat swoich ostatnich poczynań?

– Nie mam nic do powiedzenia, panie generale – odparł Mock.

– Wciąż jestem zawieszony w obowiązkach i od dwóch miesięcy działam jako człowiek prywatny, nie jako oficer kripo.

– Ma pan na sobie mundur policyjny, kapitanie – warknął Kraus.

– Nie rozumiem, panie generale – powiedział dobitnie Mock do von Rodewalda – jaka jest rola pana SS – Sturmbahnführera Ericha Krausa w mojej sprawie. Proszę o pozwolenie nieuwzględniania pytań SS – Sturmbahnführera Krausa, który nie jest moim zwierzchnikiem i nie może mi wydawać żadnych poleceń.

– SS – Sturmbahnführer Kraus, jak pan wie – tym razem warczał von Rodewald – jest naczelnikiem wydziału RuSHAw Breslau. I do jego dyspozycji przekazuje się osoby chore psychicznie. A takie podejrzenie zachodzi w pana wypadku. Spotkaliśmy się tutaj z SS – Sturmbahnführerem Krausem, aby ocenić stan pańskiego zdrowia psychicznego.

– Z całym szacunkiem, panie generale – Mock zgasił papierosa – ale który z panów jest lekarzem psychiatrą?

– Ja mam tu raport, Mock – wycedził wolno Kraus – z którego wynika, że jest pan ogarnięty manią religijną, że nieustannie czytał pan w szpitalu Biblię, że pisał pan po łacinie jakiś traktat o cierpieniu. To wszystko są zachowania człowieka chorego psychicznie. Wystarczy jeden mój telefon, a wyląduje pan w zupełnie innym miejscu!

– Czy to prawda, panie generale? – zapytał Mock. – Czy SS – Sturmbahnführer Kraus ma taką możliwość? Czy najpierw pan musi wyrazić zgodę na odstawienie mnie do szpitala wariatów? Kto jest w końcu moim zwierzchnikiem?

– Tak, najpierw ja muszę wyrazić zgodę. – W głosie von Rodewald pojawił się ledwo tłumiony gniew. – I wyrażę, jeśli mi pan zaraz nie wytłumaczy swojego religijnego szału.

– Rozumiem. – Mock był rozluźniony i swobodny. – Już to czynię. Czy pana dziwi, generale, że w człowieku, który jest odsunięty od obowiązków służbowych, pojawia się uczucie depresji i zniechęcenia? A czy to z kolei nie może powodować naporu myśli ostatecznych? A co lepiej odpowiada na pytania eschatologiczne niż Biblia? Stąd moje zachowanie. Nie mam nic więcej do dodania.

– Wspaniale pan to wyjaśnił, Mock. – wysyczał Kraus.

– Kapitanie Mock – przerwał mu von Rodewald.

– Nie chcę upominać oficera SS równego mi stopniem, ale zawieszenie kapitana Mocka w obowiązkach służbowych nie unieważnia jego szarży.

– Tak. Kapitanie Mock – Kraus mówił z zaciśniętymi zębami. – Pytania eschatologiczne. Tak. Bardzo ładnie. – Nagle podskoczył w fotelu. – A jak pan wyjaśni swoje niedawne zachowanie wobec strażniczki obozu na Bergstrasse, sierżant Waltraut Hellner?

– Nie słyszałem o tym – powiedział zdumiony von Rodewald, zwracając się do Krausa. – To jakaś świeża sprawa, panie SS – Sturmbahnführer?

– Bardzo świeża. – Triumf rozjaśnił oblicze Krausa. – Pański kapitan Mock torturował tę strażniczkę.

– Czy to prawda, kapitanie? – zapytał von Rodewald.

– To nie były tortury, lecz zabawa seksualna, panie generale – odpowiedział Mock.

– I bardzo wątpię, aby ta strażniczka oficjalnie mnie oskarżyła o cokolwiek.

– Ach, zabawa seksualna – powtórzył von Rodewaldi w myślach ujrzał swoje własne ubiegłonocne zabawy z panną Junggebauer. – A dlaczego wątpi pan, kapitanie, aby ta strażniczka podtrzymała oskarżenie?

– Ponieważ wyszłyby wówczas na jaw okoliczności, w jakich się z nią zabawiałem – odparł Mock.

– No wie pan, kapitanie! – wykrzyknął Kraus. – Czy nie zdaje pan sobie sprawy z ohydy tych poczynań? W pańskim wieku, na pańskim stanowisku torturować kobietę! To wstrętne! To nie licuje z godnością niemieckiego oficera!

– To była zabawa, panie generale. – Mock zwracał się wyłącznie do von Rodewalda. – Poza tym ona nic nie powie. Wspominałem już o pewnych okolicznościach. Chcą panowie je poznać?

– Nie! – krzyknął Kraus. – One nie zmieniają faktu, że pan torturował tę kobietę!

– A właśnie, że tak – odpowiedział von Rodewald. – Trzeba poznać dobrze całą sprawę. Swoją, miejmy nadzieję, chwilową, aberrację religijną już pan wyjaśnił, kapitanie. A teraz czas na te okoliczności, o których pan mówił.

– Strażniczka Hellner uczestniczyła w orgii seksualnej – Mock starał się mówić krótko i rzeczowo – która odbywała się w sali gimnastycznej dawnej szkoły żydowskiej przy Rehdigerplatz. Obecnie jest tam szpital polowy. Leżałem w nim. Późnym wieczorem dnia 6 kwietnia nie mogłem zasnąć z bólu i poszedłem do tego szpitala po lekarstwo przeciwbólowe. Nie spotkałem oddziałowej. Powiedziano mi, że widziano ją gdzieś koło sali gimnastycznej.

– Kto tak powiedział? – Kraus był bardzo podejrzliwy.