Był w gabinecie. Po jego nerkach i żebrach zadudniły buty. Za oknem wybuch wstrząsnął drzewami na skwerze. Do uszu Mocka dotarły suche trzaski spadających gałęzi. Usłyszał również pisk butów na parkiecie. Ciosy obracały go na wszystkie strony. Leżąc na brzuchu, wzniósł oczy i zobaczył swoich oprawców.
Waltraut Hellner podniosła pogrzebacz, Hans Gnerlich naciągnął płaszcz na ramiona Mocka, unieruchamiając go w tym kaftanie bezpieczeństwa. Obydwoje byli ubrani w polowe panterki Waffen SS. Okienna rama wykrzywiła się w romb i wysypała z siebie okruchy szkła wprost na głowę Mocka. Ktoś zdarł mu maskę, a potem wcisnął jego twarz w szkło. Kapitan zacisnął powieki. Poczuł, jak kilka szklanych okruchów wciąga wraz z oddechem do nosa. Rozerwana śluzówka zareagowała krwawym katarem, który bezlitośnie barwił teraz garnitur i koszulę. Coś go zdziwiło – w gabinecie panowało ciepło.
Przewrócił się na bok i skamieniał ze zgrozy. Waltraut Hellner rozgrzewała w piecu pogrzebacz. Ogień lizał obwolutę siedemnastowiecznego dzieła Młot na czarownice i trzaskał spośród żółtych kart osiemnastowiecznego wydania Makbeta.
Gnerlich chwycił Mocka za ramiona i posadził na krześle. Następnie uczynił z marynarką to samo, co wcześniej z płaszczem – zablokował nią związanego jeszcze ściślej. Potem szarpnął za koszulę i rozdarł ją na piersi, na wysokości rany postrzałowej. Hellner wyciągnęła z pieca rozpalony do czerwoności pogrzebacz i przesunęła nim przed twarzą Mocka. Kratery jego twarzy, którymi płynęły teraz małe strumyki krwi zmieszanej z potem, zareagowały gwałtownie. Delikatna różowa błona poruszyła się jak membrana głośnika.
– Czego chcecie? – wyszeptał Mock.
– Doświadczyć cię – powiedziała Hellner i dotknęła rozpalonym prętem twarzy Mocka. Swąd palonej skóry przypomniał Mockowi o bombardowaniu Hamburga i Drezna.
Ból rozlał się w stronę nosa i oka. Mockowi zdawało się, że rozkruszają się chrząstki nosowe, a oko zostaje wysadzone z oczodołu. Wiatr wdarł się przez rozbite okno gabinetu i zaszeleścił rozrzuconymi po podłodze książkami. Paroksyzm bólu wdarł się w spojenia kości czaszki i szarpnął szczękami Mocka. Podmuch uniósł lotne kulki kurzu.
Zazgrzytał zębami i zamknął oczy. W poszarpane otwory po szybach wdarł się czarny, tłusty dym. Płyty kostne czerepu Mocka poprzedzielane były płonącymi ogniskami.
– Masz teraz na mordzie wypalony znak zapytania – uśmiechnęła się Hellner. – To znamię pasuje do ciebie.
Przecież jesteś śledczy. Ciągle o coś pytasz. Chcesz zobaczyć, jak to jest wziąć kogoś na tortury?
Mock widział rozpalony pogrzebacz zbliżający się do rany postrzałowej. Świetlisty pomarańczowy czubek dotknął opatrunku i nad ramieniem Mocka wzniósł się niebieskawy dymek. Potem już nie było dymu, nie było swędu, nie było gabinetu, rozbitych okien i płonących starodruków. Nawet Rosjanie przestali bombardować Breslau. Potem była już tylko głucha i pusta studnia bólu.
BRESLAU, NIEDZIELA 8 KWIETNIA 1945 ROKU,
WPÓŁ DO TRZECIEJ
Poczuł na twarzy lodowaty podmuch wiatru. Jego szyja leżała na parapecie kuchennym. Za okno wystawała tylko głowa. Poruszył nią i zobaczył dłoń ozdobioną pierścionkiem. Dłoń dzierżyła kankę na mleko. Z kanki zamiast mleka wylewały się strugi zimnej wody. Rzadkie siwe włosy Mocka zlepiały się w mokre pasma.
Szarpnął całym ciałem. Nie mógł się ruszyć. Ktoś go całym ciężarem przyciskał do parapetu.
– Ocknął się. – Usłyszał głos Gnerlicha, a potem poczuł na karku jego ciężką rękę.
Upadł bezwładnie na czarno – białe kafelki podłogi. Kilka mocnych kopnięć rozłożyło go w kuchni na płask.
Skóra twarzy kurczyła się mimowolnie. Z rany postrzałowej, rozerwanej pogrzebaczem, wypływała limfa. Nie mógł się już bronić przed powietrzem, które nagromadziło się w płucach.
Zaczął jęczeć. Kanały łzowe wezbrały słoną cieczą. Mock rozpłakał się z bólu.
– No proszę, jakie słodkie bobo. – Waltraut Hellner pochyliła się nad Mockiem.
– Popłakało się bobo? Nie szkodzi. Zaraz osuszymy łezki. Przysypiemy je czymś.
Hellner stanęła w rozkroku nad twarzą torturowanego. Wciąż się uśmiechała. W dłoni trzymała jakiś mały, połyskliwy szklany przedmiot. Z chrzęstem odkręciła dekielek.
Potem uklękła i unieruchomiła głowę Mocka między kolanami, obdarzając jego pokaleczone nozdrza wonią swoich pachwin. Nie mógł się ruszyć. Zrozumiał, że usiadł na nim Gnerlich.
Cierpię dla ciebie, Karen, myślał, Bóg mnie ukarał za cierpienie, jakie ci zadałem, błagam Cię, Boże, ześlij na mnie jeszcze większy ból, niech odkupię swoją winę wobec Karen, niech cierpię tak jak Gertruda. Hellner oparła kciuk na oczodole leżącego i nie pozwoliła mu zamknąć lewego oka. Potem sypnęła solą w otwarte oko i w wypalone znamię.
Krzyk Mocka był krzykiem dziękczynienia. Bóg go wysłuchał.
BRESLAU, NIEDZIELA 8 KWIETNIA 1945 ROKU,
TRZECIA PO POŁUDNIU
Mock obudził się w lodowatej wodzie. Na brzegu wanny siedziała Waltraut Hellner i burzyła wysmukłymi palcami powierzchnię wody. Gnerlich stał nieco dalej i przyglądał się obojętnie całej scenie.
– Och, jaki miły widok – powiedział Gnerlich. – Starszy pan w wannie, a obok niego jego opiekunka, pielęgniarka, anioł miłosierdzia.
– Nie jestem pielęgniarką tego starucha, Hans – warknęła Hellner.
– I nigdy nie będę. Mogę mu jedynie zamknąć oczy po raz ostatni. – Po chwili jej usta rozciągnęły się w słodkim uśmiechu.
– I co, bobasie, chcesz kąpiel z pianką? – mówiąc to, wysypała do wanny szufelkę jakiegoś proszku.
Mock z przerażeniem zauważył leżącą obok wielką puszkę ługu, używanego przez służącą Martę do czyszczenia urządzeń sanitarnych. Spojrzał na wodę w wannie i czekał na pieczenie ciała. Na razie nie czuł niczego oprócz dreszczy zimna i obrzydzenia na widok swego pomarszczonego przyrodzenia.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytał strażniczki. – Powiem wszystko i jeszcze będę żałował, że tak mało wiem.
– Patrz, Hans, na tego starucha. – Hellner spojrzała na Gnerlicha.
– Wciąż gada i gada. I jeszcze jaki dowcipny. Zaraz zepsujemy mu nastrój. – Znów spojrzała na Mocka.
– Za mało pianki w kąpieli, bobasie? – Nie, nie! – wrzasnął Mock. – Jest tyle, ile trzeba!
– Wszystko mi zaraz powiesz – warknęła grubym, męskim głosem. – Tak jak ja ci wszystko powiedziałam, wtedy przy szczurach.
– Co to znaczy wszystko? – Gnerlich pociągnął Hellner za włosy, zmuszając ją, aby na niego spojrzała. – Co mu powiedziałaś, Trauti? Czy o tym też?
W łazience zaległa cisza, przerywana jedynie monotonnym kapaniem wody do wanny i świstem „organów Stalina” za oknami. Gnerlich, trzymając ją wciąż za włosy, oparł się o ścianę w pozie dandysa, a Hellner wpatrywała się w niego z niepokojem.
– Tak, Hans – teraz głos strażniczki był pełen bólu – o tym też. Zmusił mnie, przykładał mi szczury. Ale przecież z nim kończymy. On już nic nikomu nie powie.
– Ale najpierw nam wszystko powie, prawda, Trauti? – Gnerlich pogłaskał ją po głowie. – Komu i co na mnie naszczekał.
– Słyszałeś, skurwysynu? – warknęła Hellner do Mocka i ku jego przerażeniu uniosła do góry puszkę.
– Twoja służąca zgromadziła trochę ługu. Zapobiegliwa kobieta. Mów, komu i co powiedziałeś o komendancie!
– Powiedziałem von Rodewaldowi, zastępcy szefa SS i policji w Breslau, i Krausowi z RuSHA, że jest pan Żydem. – Mock poczuł teraz lekkie pieczenie skóry i spojrzał na swoje ciało: było zaczerwienione, a z rany postrzałowej wypływały nitki krwi, które wiły się i rozpuszczały w brudnej wodzie. – A dowodem jest pańskie obrzezanie.