— Kwestię tej jednej godziny omówimy kiedy indziej, L.M. Jakoś się to załatwi.
Do gabinetu wszedł Ruf Hawk. Zatrzymał się na chwilę w progu i obrócił twarz profilem, by wszyscy mogli uzmysłowić sobie jak pięknie wygląda. Istotnie wyglądał wspaniale. A wyglądał tak dlatego, że była to jedyna rzecz na świecie, o jaką się troszczył. W, niezliczonych salach kinowych całego świata serca kobiet zaczynały bić szybciej, gdy przed ich oczyma Ruf obejmował mocnym uściskiem jakąś rozanieloną gwiazdkę. Nie zdawały sobie, biedactwa, sprawy, że ich szanse, by znaleźć się kiedykolwiek w jego ramionach są praktycznie równe zeru. Ruf nie lubił kobiet. Nie dlatego, żeby był pedziem lub czymś w tym rodzaju — mężczyzn nie lubił również. Ani owiec, ani płaszczów przeciwdeszczowych zakładanych na gołe ciało, ani biczowania, ani żadnej z tych rzeczy. Ruf lubił tylko Rufa, a pełen miłości ognik w jego oczach był niczym więcej, jak tylko refleksem narcystycznego samozachwytu. Zanim odkryto, że potrafi grać, był jednym z wielu dobrze umięśnionych, żywych połci cielęciny. Prawdę mówiąc jego talent aktorski był żaden, nauczył się jednak grać tak, jak mu kazano. Potrafił stosować się do wszystkich wydawanych mu poleceń, powtarzając te same słowa i gesty od nowa i od nowa z niewyczerpaną, godną wołu cierpliwością. Przerwy poświęcał na odpoczynek, polegający na tym, że przeglądał się w lustrze. Brak jakichkolwiek umiejętności z jego strony nigdy nie wyszedł na jaw, ponieważ w filmach, w których grywał, zanim ktokolwiek zdołał zauważyć jakie z niego beztalencie, atakowali go Indianie, szarżowały dinozaury, waliły się mury Troi, słowem, zdarzało się coś, co można by nazwać subtelnym przerywnikiem. Dlatego też Ruf był szczęśliwy. Szczęśliwi byli także producenci, oglądający rachunki wpływów kasowych i wszyscy zgadzali się, że może on jeszcze wiele dokonać, zanim na dobre podtatusieje.
— Cześć Ruf — powitał go Barney. — Nareszcie człowiek, jakiego potrzebujemy.
Ruf uśmiechnął się i wyciągnął na powitanie rękę. Nie mówił zbyt wiele, jeśli mu tego nie kazano.
— Nie zamierzam owijać niczego w bawełnę, Ruf. Chce powiedzieć, że mamy zamiar nakręcić najbardziej rewelacyjny film świata. W czasie naszych dyskusji na temat obsady głównej roli padło twoje nazwisko, a ja potwierdziłem z całym przekonaniem, że jeśli mamy kręcić film o Wikingach, to Ruf Hawk jest najbardziej skandynawskim Wikingiem, jakiego można sobie wyobrazić.
Ruf nie przejawiał najmniejszych oznak podniecenia ani nawet cienia zainteresowania tymi rewelacjami.
— Słyszałeś o Wikingach, nieprawdaż, Ruf?
Ruf uśmiechnął się nieznacznie.
— Pamiętasz — ciągnął Barney — wysocy faceci z wielkimi toporami, rogami na hełmach, zawsze żeglujący dokądś łodziami z wyrzeźbionymi głowami smoków na dziobach…
— O tak, oczywiście — przyciągnęło to w końcu uwagę Rufa — słyszałem o Wikingach. Nigdy nie grałem Wikinga.
— Ale w głębi serca zawsze o tym marzyłeś, Ruf. Nie mogło być inaczej. To rola stworzona dla ciebie, rola, w której będziesz mógł pogrążyć się bez reszty, rola, która sprawi, że na ekranie będziesz wspaniały!
Grube brwi Rufa zeszły się z wolna. Na czole gwiazdora pojawiły się zmarszczka. — Zawsze jestem wspaniały.
— Oczywiście, Ruf. Dlatego mamy cię tutaj. Nie jesteś nigdzie zaangażowany, żadnych innych ról, nieprawdaż?
Ruf zamyślił się, w związku z czym zmarszczka na jego czole pogłębiła się znacznie. — Mam grać w filmie. Zaczynamy pod koniec przyszłego tygodnia. Coś o Atlantydzie. L.M. wyjrzał zza scenariusza i popatrzył na Rufa z dezaprobatą.
— Tak myślałem. Poproś do mnie swojego impresario. Poszukamy kogoś innego.
— L.M. — poprosił Barney. — Niech pan czyta scenariusz, delektuje się nim, a ja porozmawiam z Rufem. Zapomniał pan, że film będzie gotów w poniedziałek, co da Rufowi trzy dni na odpoczynek, zanim zacznie z tą Atlantydą.
— Cieszę się, że wspomniałeś o scenariuszu. Jest w nim sporo błędów. Poważnych błędów.
— Jak pan może tak mówić — przeczytał pan zaledwie dziesięć stron. Proszę przeczytać jeszcze trochę, a potem podyskutujemy na ten temat. Autor właśnie na nas czeka. Wszelkich zmian, o ile rzeczywiście będą potrzebne, może dokonać od ręki.
Barney ponownie zwrócił się do Rufa.
— Powinieneś postąpić zgodnie z własnym sumieniem i zagrać tego Wikinga. Jesteśmy w posiadaniu rewelacyjnie nowych środków technicznych. Przy ich pomocy jedziemy w plener, kręcimy i chociaż wracamy po paru dniach, dostajesz tyle forsy co za normalny, pełnometrażowy film.
— Myślę, że zrobisz lepiej rozmawiając o tym z moim impresario. Nie wypowiadam się ani słowem w sprawach finansowych.
— Oto właściwie podejście, Ruf. Po to są agenci. Ja też nie załatwiam niczego w inny sposób.
— To zupełnie nie gra! — powiedział L.M. głosem wyroczni. — Po Charleyu Changu spodziewałem się czegoś lepszego. Początek jest zupełnie do niczego.
— Już proszę Charleya, L.M. Przejrzymy tekst, znajdziemy błędy i od razu je usuniemy.
Barney spojrzał na zegarek. Była ósma wieczorem. A wiec: przetrzymać agenta tego zwału miecha. I uratować scenariusz, nawet kosztem częściowych przeróbek. I wysłać Charleya z powrotem na Catalinę, by tych zmian dokonał. I znaleźć aktorów do ról drugorzędnych. I skompletować, co do najmniejszego drobiazgu, wszystko, co może się przydać w czasie kilku miesięcy zdjęć. I znaleźć kompletną ekipę i wysłać ją w przeszłość. I wreszcie nakręcić film w jedenastym stuleciu, co, samo przez się, nastręczyć może wiele interesujących problemów. Skończyć to wszystko i zmontować film do poniedziałku rano. Teraz jest czwartek, ósma wieczorem. Kupa czasu. Oczywiście, że kupa czasu.
Dlaczego więc tak się poci?
7
— Dokonanie tego wszystkiego w niecałe cztery dni to istny cud logistyki, panie Hendrickson — powiedziała z zachwytem Betty, gdy przechodzili obok długiej kolumny ciężarówek i przyczep, rozciągniętej wzdłuż betonowego podjazdu, wiodącego do studio dźwiękowego B.
Nazwałbym to inaczej — odparł Barney — ale w obecności kobiet zwykłem wyrażać się powściągliwie. Co z ludźmi?
— Wszystko gra. Każdy z departamentów dostarczył kompletne i podpisane listy obecności. Zrobili to wszystko fantastycznie!
— Dobrze, ale w takim razie gdzie się oni wszyscy podzieli?
Minęli już większość pojazdów i Barney uświadomił sobie, że jeśli nie liczyć kilku kierowców, nie zauważył prawie nikogo.
To się stało wtedy, gdy poszedł pan załatwiać taśmę filmową. Wszyscy siedzieliśmy tu… nie mogliśmy się nigdzie ruszyć … no i wie pan jak to bywa… jedno pociąga za sobą drugie…
— Nie, nie wiem. Co pociąga za sobą co?
— To naprawdę było urocze! Strasznie nam pana brakowało. Charley Chang zamówił w bufecie dwie skrzynki piwa. Twierdził, że nie miał tego płynu w ustach od roku. Ktoś inny zaordynował drinki i sandwicze i zanim ktokolwiek zauważył, zaczął się ubaw na sto dwa. Trwało to do późna w nocy. Myślę, że wszyscy są kompletnie wypluci i śpią gdzieś w przyczepach.
— Jesteś pewna? Liczył ich ktoś?
— Strażnicy nie pili i stanowczo twierdzą, że nikt stąd nie wyszedł, wiec chyba wszystko jest w porządku.
Barney spojrzał na rząd pogrążonych w głębokim milczeniu pojazdów i wzruszył ramionami.
— No cóż, myślę, że na razie to wystarczy. Po przybyciu na miejsce urządzimy apel i ewentualnie wyślemy kogoś z powrotem po tych, którzy gdzieś się zawieruszyli. Reszta niech śpi w czasie podróży to będzie najlepsze wyjście. Ty też się trochę prześpij. Dobrze to ci zrobi, byłaś na nogach całą noc.