Podniecony bitwą Ottar ociekał potem i najwyraźniej usiłował wprowadzić się w stan szału bojowego. Rycząc i uderzając toporem o krawędź tarczy wbiegł w marze i zatrzymał się dopiero, gdy woda dosięgła mu pasa. Wódz najeźdźców stał o kilka jardów dalej, łypiąc spod przyłbicy żelaznego hełmu i miotając gardłowe przekleństwa. Ottar walił obuchem topora w tarcz, robiąc przy tym hałas przypominający odgłosy kuźni, po czym ruszył nagle do ataku i zatoczywszy siekierą szeroki łuk wymierzył cios prosto w głowę przeciwnika. Napastnik uniósł tarczę, chcąc sparować uderzenie, lecz siła ciosu była tak wielka, że powaliła go na kolana.
W ryku Ottara zadźwięczała nuta najwyższej radości. Uderzał toporem raz po raz, nie zwalniając tempa, z nieubłaganą regularnością dobrze wykwalifikowanego drwala. Drzazgi sypiące się z tarczy przeciwnika, zmieszane z rozbryzgami fal, chmurą okryły walczących. Na chwilę rytm ciosów ustał Ottar uniósł broń wysoko w góre, po czym ze wszystkich sił spuścił ją na hełm przęciwnika. Uniesiona tarcza nie mogła powstrzymać tego ciosu. Topór ześliznął się z niej i prawie nie tracąc impetu, ugodził niżej, prosto w udo. Wiking zaskowyczał z bólu i starał się zadać Ottarowi cios z lewej strony. Ottar uchylił się z łatwością i zatrzymał na chwile, by ocenić efekt uderzenia. Napastnik czynił wszystko, co mógł, by utrzymać się w pozycji stojącej. Cały ciężar ciała wsparł na zdrowej nodze — widać było, że druga, obficie krwawiąca, jest nieomal odcięta od ciała. Na widok tej radosnej sceny Ottar odrzucił od siebie tarczo oraz topór i wydał okrzyk zwycięstwa. Zraniony Wiking próbował go zaatakować, lecz Ottar umykał mu bez trudu, zaśmiewając się do łez z tych żałosnych wysiłków. Wszyscy Normanowie na brzegu — i większość załogi łodzi — również kwitowali śmiechem bezsilną wściekłość rannego, który czołgał się za Ottarem, czyniąc coraz słabsze próby zwalenia z nóg tańczącego przeciwnika.
Ottar musiał uświadomić sobie, że ten rodzaj zabawy może skończyć się jedynie śmiercią wroga z upływu krwi, bowiem podbiegł do niego znienacka i ciosem w plecy powalił go twarzą w spienioną wodę. Nogą przydepnął uzbrojoną w topór rękę, oburącz ujął głowę Wikinga i zanurzył ją w piasku i mule morskim. Trzymał ją tak, nie zważając na gwałtowne skurcze, jakie wstrząsały ciałem rannego, aż ten wyzionął ducha — utopiony w kilku calach spienionej wody morskiej. Wszyscy, zarówno na plaży, jak i na statku powitali ten wyczyn gromkimi oklaskami.
Na wzgórzu panowała martwa cisza. Przerwał ją dopiero Ruf Hawk, który na chwiejnych nogach rzucił się na oślep do ucieczki. Barney dopiero teraz zauważył, że Gino stoi z powrotem przy kamerze.
— Nakręciłeś tę walkę? — spytał z niemiłą świadomością, że załamuje mu się głos.
— Wszyściusieńko — Gino poklepał kasetę. — Ale nie jestem pewien, czy z tej odległości udało mi się uchwycić wszystkie szczegóły.
— To dobra wróżba — odparz Barney. — Zwijamy robotę na dzisiaj. Za chwilę skończy się światło, a poza tym nie wydaje mi się by po tym widowisku ktokolwiek z nas miał ochotę do pracy — skinął głową w kierunku plaży.
— Wcale mi to nie przeszkadza — odezwała się Slithey. — Przypomina mi to rzeźnie, w której pracował mój ojciec, gdy mieszkaliśmy w Chicago. Przynosiłam mu zawsze drugie śniadanie do roboty.
— Nie każdy miał takie szczęście. A zatem… jutro, punktualnie o siódmej trzydzieści rano. Zaczynamy od tego miejsca, w którym dziś przerwaliśmy — Barney spojrzał w dół na tłumną, hałaśliwą scenę, jaka rozgrywała się u stóp zbocza.
Zabitych i rannych z obydwu stron ściągnięto na kupę, nieco powyżej granicy zasięgu fal, a zwycięzcy zajmowali się właśnie plądrowaniem statku, w pierwszej kolejności wynosząc piwo. Ottar przemawiał do trzymanej pod strażą grupki tych napastników, którym udało się ujść z życiem. Przechadzał się dumnie tam i z powrotem i coś do nich wykrzykiwał, akcentując niektóre sformułowania wymachiwaniem pieści. Cokolwiek powiedział, odniosło to skutek, bowiem zanim Barney dotarł do stóp wzgórza Normanowie, zarówno pokonani, jak i zwycięzcy, ruszyli żwawo w kierunku domostwa. Tylko jeden człowiek pozostał w tyle. Ottar ciosem pieści w twarz powalił go na ziemię i dwóch pachołków odciągnęło go szybko gdzieś na stronę.
Barney dopadł Ottara w chwili, gdy ten usiłował po omacku odnaleźć swój topór, leżący gdzieś w morzu.
— Czy nie zechciałbyś mi powiedzieć, co to wszystko miało znaczyć?
— Widziałeś, jak go trafiłem w nogę? — Ottar jął wymachiwać odnalezionym właśnie toporem. — Trafiłem! Trach! Noga ucięta!
— Tak, to było świetnie zagrane. Widziałem wszystko. Moje serdecznie gratulacje — ale kto to był i co oni wszyscy wyprawiali?
— Nazywał się Torfi. Whisky? — To ostatnie słowo wyrwało się Ottarowi jako radosny okrzyk, skierowany do Texa, który rzucił właśnie na piach zrolowaną linę i wydobył spod siedzenia jeepa pintową butelkę.
— Whisky — odpowiedział mu Tex. — Co prawda to nie twoja ulubiona marka, ale też robi swoje. Ma się po niej wyśmienity lewy sierpowy.
Ottar z lubością przewrócił oczami, po czym zamknął je mocno i począł osuszać przytkniętą do ust flaszkę.
— Boże, jak ja bym chciał tak umieć — jęknął Tex z zazdrością.
Barney odczekał aż Ottar z radosnym okrzykiem cisnął pustą butelkę do morza i zapytał:
— Ten Torfi. Jakie miałeś z nim problemy?
Skutki walki i spożycia whisky zwaliły się na Ottara jednocześnie. Opadł raptownie na kamienie i potrząsnął swą ogromną głową.
— Torfi, syn Valbranda — zaczął i czknął — syna Valthjofa, syna Orlyga przybył do Sviney… Torfi zabił ludzi Kroppa, dwunastu na raz. Dokonał też masakry Holesmenów i był w Hellisfitarze wraz z Illugi Czarnym i Sturlim Godi, gdzie zabito osiemnastu ludzi mieszkających w jaskiniach. On także spalił Auduna, syna Smidkela w Bergen. — Przerwał i z głębokim namysłem uniósł głowę, w poczuciu, że przekazał informacje najwyższej wagi.
— No dobrze, ale co to wszystko oznacza? — Barney nie był w stanie ukryć osłupienia.
Ottar spojrzał na niego z niesmakiem.
— Smidkel ożenił się z Thoroddą, moją siostrą.