— Dopóty, dopóki są ludzie i wiadra, a tego o ile wiem im nie brak. W porządku, skapowałem. Nie mam zamiaru uczyć Ottara jego fachu — chciałem się tylko upewnić, czy rzeczywiście go zna. A co z tym nawigacyjnym interesem, który zamontowałeś, Amory? — spytał Barney.
— Żeby zabezpieczyć przed ewentualnymi wstrząsami, umieściłem go w kadłubie. Na wierzchu jest tylko nieskomplikowana tarcza, którą sternik może z łatwością obserwować.
— A będzie to działać?
Czemu nie? Ci Normanowie całkiem nieźle znają się na nawigacji. Ich szlaki morskie nie są zazwyczaj zbyt długie, wiec ustalają sobie kurs i żeglują od jednego widocznego punktu wybrzeża do nastopnego. Znają kierunki prądów oceanicznych i obyczaje ptactwa morskiego — w ten sposób mogą z łatwością odnaleźć ląd. W dodatku potrafią precyzyjnie określać swoją pozycje badając wysokość Gwiazdy Polarnej. Wszelka pomoc, jakiej zamierzamy im udzielić, musi się mieścić w granicach systemu nawigacyjnego, do którego przywykli — ma ona ułatwić im żeglugo, lecz nie może spowodować tragedii w razie, gdyby zawiodła. Najbardziej oczywista byłaby prosta busola, ale mogłaby ona być dla nich urządzeniem zbyt dziwnym. Poza tym posługiwanie się kompasem na tych szerokościach geograficznych jest dość skomplikowane. Zbyt wiele tu anomalii magnetycznych i rozbieżność miedzy północą geograficzną a magnetyczną jest bardzo wyraźna.
— Dobrze, na razie opowiedziałeś, czego nie zrobiłeś. Teraz chciałbym wiedzieć, czego dokonałeś.
— Wmontowałem w rufo żyrokompas z zapasem baterii o przedłużonej żywotności. Włączymy go, gdy odpłyną — baterie powinny działać co najmniej miesiąc. Sam żyrokompas to jedna z tych zminiaturyzowanych, supertrwałych, a zarazem nieskomplikowanych zabawek, jakie wymyślono do sterowania pociskami rakietowymi. A na prawo, w nadburciu, tuż przy miejscu sternika jest repetytor kompasu.
Barney spojrzał na białą strzałko wyraźnie widoczną na tle ciemnej, przykrytej grubą powłoką szkła tarczy. Tarcza była prawie pusta. Tkwiła na niej jedynie wielka, biała kropka.
— Mam nadzieje, że Ottar znacznie lepiej niż ja wie do czego to służy.
— Jest z tego niezwykle rad — odparł Amory. — Prawdę mówiąc jest wręcz rozentuzjazmowany. Myślę, że jeśli ci naszkicuje stanie się to dla ciebie jaśniejsze. I Amory, wyjętym z kieszeni flamastrem, szybko narysował w notesie prosty schemat trasy.
— Linia przerywana odpowiada sześćdziesiątemu równoleżnikowi szerokości północnej. Weź pod uwago, że jest to droga jaką Ottar zwykł żeglować do Cape Farewell, tu, na samym koniuszku Grenlandii, płynąc cugle na zachód i trzymając kurs przy pomocy Gwiazdy Polarnej. Ustawie żyrokompas tak, by wskazywał ciągle na Cape Farewell. Kiedy wskazówka bodzie pokrywać się z kropką — a obie są fosforyzujące i świecą w nocy — oznacza to, że statek płynie we właściwym kierunku. Powinni dokładnie trafić na południowy cypel Grenlandii.
— Gdzie spędzą zimę u krewnych Ottara. Jak dotąd wszystko w porządku, ale co się stanie wiosną, gdy wyruszą ponownie? Kurs wzdłuż sześćdziesiątego równoleżnika doprowadziłby ich do Zatoki Hudsona.
— Przestawimy kompas. Ottar zaczeka na nas, a my wymienimy baterie i skierujemy żyrokompas na Belle Isle — o tu. Powinni mieć dostateczne zaufanie do tego przyrządu, by żeglować poprawnie — nawet jeśli trasa nie będzie przebiegać równoleżnikowo. Ponadto Prąd Wschodniogrenlandzki płynie w tym samym kierunku, o czym Ottar takie wie. Nie powinien mieć żadnych kłopotów z dotarciem do wybrzeży Labradoru, czy Nowej Fundlandii.
— No dobrze — trafi do Winlandu — odrzekł Barney — ale jak go tam znajdziemy?
— Zainstalowałem również nadajnik radiowy. Rozpocznie emisji automatycznie w momencie, w którym odbierze nasze sygnały. Prosty przykład praktycznego zastosowania pelengatora.
— Wygląda to solidnie i nie pozostaje nam nic innego, tylko ufać, że rzeczywiście nie zawiedzie Barney obrzucił wzrokiem niski pokład i cienki maszt statku. — Nie przepłynąłbym czymś takim nawet zatoki, ale cóż, nie jestem Wikingiem. Zaczekajmy do jutra. Nakręciliśmy już w zasadzie wszystko, co było możliwe w tych warunkach. Rano spuścimy oktet na wodę i kilka razy wpłyniemy i wypłyniemy z zatoki. Nakręcimy to z brzegu i pokładu statku. Potem włączymy tę twoją sztuczną Gwiazdę Polarną i wyprawimy ich stąd. Wierz mi Amory, byłoby najlepiej, gdyby ta cała aparatura rzeczywiście zadziałała. Jeśli nie, to wszyscy możemy pozostać w Winlandzie i ożenić się z Indiankami. Bez tego filmu nie mamy po co wracać.
Gino wytknął głowę zza zwiniętego żagla zupełnie jak kukiełka wyskakująca na sprężynie z otwartego pudła i dał znak ręką.
— Możecie zaczynać, jestem gotów.
— Możesz wydać rozkazy — Barney zwrócił się do opartego niedbale o rumpel Ottara.
Zmęczeni żeglarze, zapędzeni po raz kolejny do kołowrotu, klęli półgłosem. Już od wschodu słońca, to jest od momentu, kiedy rozpoczęto zdjęcia manewrującego okrętu, lawirowali po zatoce, to wciągając, to spuszczając na dół wielki, prostokątny żagiel. Bęben kołowrotu drgnął, nasycone tłuszczem liny ze skór morsa skrzypnęły w otworze na szczycie masztu i dźwignęły masywny, wełniany żagiel. Jego i tak niemały ciężar zwiększały dodatkowo pasy z foczej skóry, którymi był obszyty w celu nadania mu właściwego kształtu. Obiektyw kamery Gina podążał uważnie w ślad za wznoszącym się takielunkiem.
— Jest późno — stwierdził Ottar — jeśli mamy płynąć dziś, płyńmy zaraz.
— Już kończymy. Chciałbym tylko mieć dobre ujęcie momentu, w którym opuszczasz zatokę — i na tym koniec.
— Nakręciłeś to rano. Płynęliśmy w stronę zorzy porannej — tak mówiłeś.
— Tak, ale to było z brzegu. Teraz chciałbym zrobić zdjęcie twoje i Slithey, jak oboje wsparci o rumpel wypływacie z rodzinnego domu w nieznane.
— Żadna kobieta nie śmie dotknąć steru na moim statku!
— Przecież nie musi! Po prostu stanie obok ciebie, może weźmie cię za rękę i tyle.
Wciągnięto już żagiel i Ottar grzmiącym głosem wydał kilka poleceń. Od bębna kołowrotu odczepiono koniec fału, który umocowano potem jako jedną z want, a jego miejsce zajęła lina kotwiczna. Kilka nastopnych obrotów — sfilmowanych skwapliwie przez Gina — i wydobyta z dna kotwica, czyli zamknięty w czymś w rodzaju wiklinowej klatki, obrośnięty długimi pasmami wodorostów kamień, znalazła się na pokładzie. Wiatr wydął żagiel i statek ruszył powoli. Barney w pośpiechu ustawił kamero we właściwym miejscu:
— Slithey — krzyknął. — Na plan! Pospiesz się!
Dostać się z dziobu na mostek naładowanego po brzegi knorra nie było sprawą prostą. Ponieważ na statku nie było żadnych innych pomieszczeń poza dwiema, służącymi jako sypialnie niewielkimi kabinami, na pokładzie spoczywał nie tylko ładunek. Kręciło się po nim ze czterdziestu mężczyzn, sześć wynędzniałych krów, spętany byk, niewielkie stadko owiec i dwie kozy, stojące dumnie na szczycie przykrytej płótnem góry zapasów. Ryk bydła i beczenie owiec zmieszane z okrzykami ludzi, zlewały się w jedną, uniemożliwiającą jakiekolwiek intelektualne operacje całość. Slithey z trudem torowała sobie drogo w tym rozgardiaszu. Na koniec Barney pomógł jej wspiąć się na wąski pokład rufowy. Slithey, ze swymi jasnymi, splecionymi w warkocze włosami i zaróżowionymi od wiatru policzkami, ubrana w długą białą tunikę i króciutki kubraczek, wyglądała doprawdy prześlicznie.
— Stań obok Ottara. Kamera! — Barney usunął się spoza zasięgu obiektywu.