Выбрать главу

— Byłoby lepiej, gdyby stanęli tyłem do mnie — powiedział Gino.

— Ottar, na litość Thora! Odwróć się, patrzysz w złą stronę — zawołał Barney.

— Stoję z prawej strony. Do sterowania — odparł nieustępliwie Ottar dzierżąc w dłoni rumpel i patrząc wprost przez rufę na oddalający się ląd. — Kiedy opuszcza się brzeg, zawsze patrzy się na niego, by ustalić właściwy kurs. Tak to trzeba robić.

Po licznych błaganiach i pochlebstwach popartych obietnicą łapówki Barneyowi udało się ulokować Ottara i Slithey z drugiej strony rudla, skąd Ottar zmuszony był sterować oglądając się przez ramie. Slithey stanęła obok niego, wsparłszy ręko na wiośle, tuż obok dłoni Ottara i w rezultacie nakręcono wreszcie te sceno w sposób zadowalający.

— Stop! — zarządził Barney, a Ottar z uczuciem ulgi zajął natychmiast właściwe miejsce przy sterze. — Wysadzę was na brzeg w tym miejscu — oznajmił.

— Dobrze. Przywołam przez radio jedną z ciężarówek.

Wyładowanie kamery ze statku było nie lada sztuką. Mimo iż wszyscy zeszli już na ląd, Barney pozostał na pokładzie dopóki nie ustawiono jej bezpiecznie na brzegu.

— Do zobaczenia w Winlandzie — powiedział wyciągając rękę na pożegnanie. — Szczęśliwej podróży.

— Jasne — odparł Ottar miażdżąc jego dłoń w swojej. — Znajdź dla mnie dobre miejsce. Woda, trawa dla zwierząt i dużo, długo twardego drewna.

— Zrobię, co będę mógł — Barney potrząsał ręką, usiłując przywrócić dopływ krwi do zmartwiałych palców.

Wiking nie tracił czasu. Gdy tylko Barney wyskoczył na brzeg, ustawiono, przy akompaniamencie głośnych przekleństw i okrzyków zadowolenia, beity. Jeden koniec długiego masztu został umocowany w specjalnym otworze w pokładzie, drugi sięgał brzegu żagla, który natychmiast wypełnił się wiatrem. Po raz ostatni tego dnia okręt odbił od brzegu i skierował się w stronę otwartego morza. Okrzyki ludzi i ryk bydła powoli rozpływały się w oddali.

— Żeby im się tylko udało — mrukną półgłosem Barney. — Musi im się udać.

Odwrócił się gwałtownie wszedł do ciężarówki.

— Podrzuć mnie do, platformy, a sam na nią wjedź — polecił kierowcy. Sprawdzając czy okręt dotarł bezpiecznie do Islandii, Barney chciał uspokoić przynajmniej połowę swych obaw. Wehikuł czasu niczego nie mógł zmienić, skracał jednak o niebo czas bezmyślnego oczekiwania.

Zastali obóz w stanie kompletnego chaosu. Zwijano namioty, cały sprzęt ładowano na ciężarówki, szykując się do generalnej przeprowadzki. Barney nie zwracał na to uwagi; nerwowo bębnił palcami o framugę okna. Cała operacja byłaby po prostu stratą czasu, gdyby cokolwiek przytrafiło się okrętowi Ottara. Wyskoczył z ciężarówki zanim ta zdążyła zatrzymać się na dobre. Na platformie stał już jeep; obok niego kręcili się Tex i Jens Lynn, obserwując jak profesor sprawdza coś w akumulatorach Vremiatronu.

— Gdzie Dallas?

— W sraczu — Tex wskazał kciukiem w odpowiednim kierunku.

— W takim momencie?!

— Możemy jechać bez niego. Do tej roboty wcale nie potrzeba nas dwóch. Wszystko, co mamy zrobić, to sprawdzić czy Ottar przybył na miejsce i dostarczyć mu zimową porcję burbona.

— Zrobicie tak, jak powiedziałem. W tym wypadku życie sobie dwóch facetów do ochrony. I żadnych błędów ani przeoczeń. O, właśnie nadchodzi Dallas — ruszajcie.

Barney zszedł z platformy, a profesor uaktywnił pole. Jak zwykle (z punktu widzenia obserwatora) podróż zdawała się trwać nie dłużej niż ułamek sekundy. Platforma zniknęła i pojawiła się na powrót o kilka stóp dalej. Zmieniła się też nieco przez ten czas. Profesor tkwił niemal przyrośnięty do swojej tablicy rozdzielczej; reszta kuliła się w szczelnie zamkniętym jeepie. Wszystko pokrywała gruba niemal na stopę pokrywa śnieżna. Ostry szkwał islandzkiej zadymki wionął mroźnym tchem z platformy Vremiatronu i cienka warstwa białego puchu osiadła na trawie wokół niej. Dallas wygramolił się z wozu i otrząsnął ze śniegu.

— Ta Islandia, uch! Co za pogodę mają tam w październiku.

— Możesz sobie darować komunikat o pogodzie — przerwał mu Barney. — Co z Ottarem? Dotarł bez przeszkód?

— Wszystko w porządku. Okręt stoi, wyciągnięty na czas zimy na brzeg, a gdy odjeżdżaliśmy, Ottar razem ze swoim wujem właśnie pogrążał się w pijaństwie, wykończając gorzałę, którą przywieźliśmy. Musieliśmy tam na niego czekać, przez pewien czas wydawało nam się, że już wcale się nie pojawi. Profesor musiał kilka razy przeskakiwać w czasie. Zdaje się, że Ottar urządził sobie postój na Faeoreach. Mówiąc miedzy nami — myślę, że w ogóle by nie dotarł do tej Islandii, gdyby nie przygnało go tam pragnienie. Złapał go pan nieźle na te produkty destylacji; domowe napitki są już dla niego za słabe.

Barney odprężył się. Po raz pierwszy od długiego, długiego czasu napięcie zelżało. Udało mu się nawet ułożyć usta w coś w rodzaju słabiutkiego uśmiechu.

— Dobra. A teraz, dopóki zostało nam jeszcze trochę dnia, niech całe towarzystwo się pakuje. Wdrapał się na platforma i stąpając ostrożnie po śladach opon jeepa by nie nabrać do butów topniejącego śniegu, otworzył drzwi kabiny kontrolnej.

— Ma pan dość pary na następną wycieczka? — zapytał profesora.

— Tak, kiedy generator spalinowy jest w ruchu, akumulatory ładują się bez przerwy. To duży postęp.

— Skoro tak, to niech pan nas zabierze do przyszłej wiosny, wiosny roku 1005. Prosie lądować na Nowej Fundlandii, w jednym z tych miejsc. Które przebadał pan z Lynnem kiedy szukaliście śladów osadnictwa Wikingów.

— Znam takie miejsce. Idealny punkt — oznajmił profesor Hewett kartkując notes, po czym wyskalował aparaturę i uruchomił Vremiatron. Raz jeszcze pojawiły się znajome doznania, towarzyszące przemieszczaniu się w czasie. Po chwili platforma osiadła na jakimś kamienistym wybrzeżu. Fale morskie załamywały się niemal tuż nad ich głowami; chmury piany z sykiem opadały na śnieg. Wysoki, stromy brzeg majaczył nad nimi we mgle — poszarpany i wrogi.

— Jak pan to nazywa? — Barneyowi udało się przekrzyczeć łoskot załamujących się fal.

— Błędne koordynanty — odkrzyknął profesor. — Drobna pomyłka. To zupełnie inne miejsce.

— Nigdy bym się nie domyślił. Wiejmy stąd, zanim nas spłucze do morza.

Drugi skok w czasie przeniósł ich na trawiastą łąka, okalającą niewielką zatokę. Zwarte szeregi drzew pokrywały okoliczne zbocza wzgórz. Krety, krystalicznie czysty strumień wił się rześko, spływając w kierunku morza.

— To już lepiej. Jens, gdzie jesteśmy? — spytał Barney, gdy wyszli z jeepa.

Jens Lynn rozejrzał się, wciągnął głęboko powietrze. Twarz rozjaśnił mu uśmiech.

— Pamiętam dobrze. To pierwsze z miejsc, które przebadaliśmy. Epaves Bay, dokładnie na łuku Sacred Bay — najbardziej na pótnoc wysunięta aeść Nowej Fundlandii. Tuż obok biegnie cieśnina Belle Isle — Zaczęliśmy od tego miejsca dlatego, że…

— Świetnie — przerwał mu Barney. — Wygląda tak, jak sobie tego życzyliśmy. Nie jest to przypadkiem i cieśnina, na którą nastawiliśmy aparatura Ottara?

— Dokładnie ta sama.

— A zatem jest to dla nas wymarzone miejsce. — Barney schylił się, zaczerpnął pełną garść rozmiękłego śniegu z platformy i zaczął lepić z niego kule. — Teren poniżej, przy ujściu strumienia zostawimy Ottarowi, my rozbijemy się nad nimi, na prawo stąd, w najwyższym punkcie łąki. Wygląda ona na wystarczająco wielką, by pomieścić cały dwudziesty wiek poza zasięgiem kamery. Wracamy. Musimy przenieść obóz. I uprzątnijcie te breje z platformy — nie chce, by ktoś złamał sobie nogę.