Выбрать главу

Dallas pochylił się, by zawiązać sznurowadło. Cel, który w ten sposób stworzył z samego siebie był pokusą nie do odparcia — Barney cisnąc śnieżną kulą prosto w środek wypiętego drelichu spodni.

— Przybyliśmy, Wikingowie! — krzyknął radośnie. — Nuże zasiedlać Winland!

13

Cały świat stał się szary i milczący; zewsząd waliło się na nich niemal fizycznie odczuwalne przygnębienie. Mgła opatuliła wszystko, roztopiły się w niej dźwięki, a wzrok tonął do tego stopnia, że dopóki niska fala na rozbiła się bezszelestnie o brzeg tuż przed ich stopami, nie zdawali sobie praktycznie sprawy z istnienia oceanu. Ciężarówka, stojąca od nich nie dalej niż dziesięć stóp, była jedynie niewyraźnym konturem we mgle.

— Spróbuj jeszcze raz — polecił Barney, kątem oka wpatrując się w niemą ściana skłębionej pustki. Dallas, okutany w smoliście czarne poncho, z twarzą osłoniętą szerokim rondem kowbojskiego kapelusza, wydobył skądś butle z płynnym dwutlenkiem węgla, do której przymocowana była syrena przeciwmgłowa i odkręcił zawór. Jękliwe wycie przetoczyło się nad wodą, dźwięcząc w uszach jeszcze przez jakiś czas po zamknięciu dopływu gazu.

— Słyszałeś? — spytał Barney.

— Dallas pochylił głowę i nasłuchiwał chwilę.

— Nie. Tylko fale — odparł. — Mógłbym przysiąc, że słyszałem plusk; zupełnie jakby ktoś wiosłował. Zatrąb jeszcze raz, powtarzaj sygnał co minutę, a w przerwach nasłuchaj.

Syrena ryknęła ponownie. Barney odchylił zasłona pokrytej brezentem ciężarówki i zajrzał do środka.

— Coś nowego? — spytał.

Amory Blestead, nie odrywając się od radiostacji, pokręcił przecząco głową. Ze słuchawkami na uszach obracał powoli zamontowaną na dachu wozu anteną pelengatora. Obracała się to w jedną, to w drugą strona. Amory spojrzał i stuknął palcem w tarcze.

— Mogę tylko stwierdzić, że okręt stoi w miejscu. Położenie jest wciąż takie same. Prawdopodobnie czekają, aż skończy się mgła.

— Jak daleko stąd są teraz?

— Barney, bądź rozsądny. Powtarzałem ci setki razy, że za pomocą tej aparatury mogę określić kierunek, ale nie odległość. Siła sygnału w odbiorniku nic mi nie mówi. Może mila, może pięćdziesiąt. Sygnał jest wyraźniejszy niż trzy dni temu, kiedy złapałem go po raz pierwszy. Oznacza to, że są bliżej, ale to wszystko, co wiem. Nie wylicza odległości na podstawie zmian położenia, za dużo zmiennych. Jeździmy ciągle tam i z powrotem, tak że nie mogę użyć szybkościomierza ciężarówki jako podstawy do obliczali, poza tym oni także musieli jakoś się poruszać.

— Dobijasz mnie. Ciągle gadasz o tym, czego nie możesz zrobić. A co w takim razie potrafisz?

— To samo, w wcześniej. Statek wypłynął z Grenlandii osiemnaście dni temu Ustawiłem żyrokompas na cieśninę Belle Isle, wymieniłem baterie, włączyłem i sprawdziłem nadajnik obserwowaliśmy ich wypłyniecie.

— Ty i Lynn mówiliście, że taka przeprawa trwa zaledwie trzy dni — Barney nerwowo obgryzał paznokcie.

— Mówiliśmy, że może trwać tylko Cztery dni, ale jeśli zepsuje się pogoda, zmieni wiatr albo stanie się coś innego w tym rodzaju — podróż może zająć znacznie więcej czasu. I zajęła. Ale odebraliśmy przecież ich sygnały, co oznacza, że dopłynęli szczęśliwie.

— To samo mówiłeś dwa dni temu — i co zrobiłeś przez ten czas?

— Powiem ci jak staremu przyjacielowi, Barney. Ta podroż w czasie nic ci nie pomogła. Jesteśmy tu po to, aby kręcić film, pamiętaj o tym. Cała reszta roboty pozostaje zupełnie poza zakresem naszych obowiązków — nie myśl zresztą, że ktoś się skarży. Ale, na litość boską, uspokój się wreszcie, ułatwisz wtedy życie nam wszystkim. Sobie również.

— Masz racje, masz racje — odparł Barney i było to najbliższe przeprosin ze wszystkiego, co dotychczas w życiu powiedział. — Ale dwa dni! Oczekiwanie jest nie do zniesienia.

— Nie ma żadnych powodów do obaw. W czasie takiej mgły, bez wiatru, zakotwiczeni przy nieznanym brzegu nie mogą się przecież ruszyć. Nie ma żadnego sensu pętać się tu i tam bez bladego pojęcia dokąd się płynie. W tym momencie, zgodnie z pelengatorem, jesteśmy tak blisko nich, jak tylko jest to możliwe bez opuszczania stałego lądu. Gdy tylko mgła się zwieje wprowadzimy ich do zatoki…

— Hej ! Słyszę coś. Niedaleko stąd, na wodzie — z plaży dobiegi głos Dallasa.

Barney rzucił się jak opętany w stronę plaży. Dallas stał z ręką przytkniętą do ucha i nasłuchiwał uważnie.

— Cisza — powiedział. — Słyszycie coś? O tam, we mgle. Założę się, że słyszałem plusk wody, jakby wiosłowanie i odgłosy rozmowy.

Fala załamała się na brzegu i odpłynęła. Przez chwilę panowała martwa cisza — po czym dał się słyszeć wyraźny plusk wioseł.

— Masz rację — krzyknął Barney, po czym podniósł głos jeszcze wyżej. — Tutaj… W tę stronę!

Dallas wrzeszczał również, zapominając o syrenie. We mgle unoszącej się nad wodą zamajaczył ciemny cień.

— To łódź. Jedna z tych, jakie mają na pokładzie — stwierdził Dallas.

Wciąż jeszcze krzyczeli i wymachiwali rękami, kiedy nagły podmuch wiatru rozwiał mgłę i zarówno łódź, jak i jej pasażerowie ukazali się im w całej okazałości. Czółno zbudowane było z jakichś ciemnych skór, a siedzący w nim mężczyźni ubrani byli w futrzane kurtki. Odrzucone do tyłu kaptury odsłaniały ich długie, czarne włosy.

— To nie Wikingowie — Dallas machał ręką tak intensywnie, że jego ponczo powiewało jak sztandar. — A jeżeli nie, to kim oni są?

Gdy rozważał te kwestie, dwaj mężczyźni w tyle czółna zanurzyli głęboko w wole krótkie wiosła o obłych piórach, a trzeci, klęczący na dziobie, wyrzucił ramię do przodu i coś przecięło powietrze lecąc w kierunku Dallasa.

— Trafili mnie — wrzasnął Dallas i padł na wznak? Z jego piersi sterczała włócznia. Syrena przeciwmgłowa upadła na piasek tuż obok, zawór otworzył się i donośny ryk rozległ się nad zamglonym morzem. Mężczyźni w łodzi zaczęli energicznie wiosłować i po kilku silnych ruchach zniknęli z powrotem we mgle. Upłynęło zaledwie kilka sekund. Barney stał w bezruchu, skamieniały z wrażenia. Fala dźwięków, wydawanych przez syrenę odebrała mu zdolność rozumowania; musiał ją wyłączyć zanim odwrócił się do Dallasa, który ciągle leżał nieruchomo na plecach. Wyglądało, że jest martwy jak kamień.

— Może wyciągnie pan ze mnie to świństwo — odezwał się wreszcie słabym głosem.

— Zranię cię… mogę cię zabić… nie dam rady.

— Nie jest tak źle, jak na to wygląda. Ale, dla pewności, ma to pan wyciągnąć, a nie wepchnąć.

Barney szarpnął ostrożnie drewniane stylisko włóczni. Wychodziła stosunkowo łatwo, ale wplątała się w ubranie Dallasa tak, że w końcu był zmuszony przydepnąć go nogą i pociągnąć ze wszystkich się oburącz. Poddała się wreszcie ciągnąc za sobą pas wystrzępionych łachmanów, które kiedyś stanowiły poncho. Dallas usiadł, rozchylił je, rozerwał znajdującą się pod spodem marynarkę i koszulę.

— Spójrz — wskazał na czerwoną szrama biegnącą wzdłuż żeber. — Jeszcze dwa cale w prawo i przedziurawiliby mnie na wylot. Właśnie ten haczyk wbijał się we mnie, gdy się poruszałem.

Dotknął ostrej krawędzi haka sterczącego z ostrza włóczni.

— Co się stało? Co to znaczy? — krzyczał Amory zbiegające po zboczu od strony ciężarówki. — Przecież to była łódź.

Dallas wstał i włożył z powrotem koszulę w spodnie.