— Niech mi pan oszczędzi szczegółów, proszę tylko o jasną odpowiedź. To wszystko czego od pana wymagam.
Zabrzęczał interkom i Barney polecił wpuścić doktora Lynna. Lynn podziękował za proponowanego mu papierosa i wygiął swe długie ciało, dopasowując je do kształtu fotela.
— Bardzo proszę — żadnych złych wieści — zaczął Barney. — Chyba że nie potrafi pan mówić o niczym innym. A więc — żadnych sukcesów z Wikingiem?
— Jak pan słusznie zauważył — żadnych. Składają się na to problemy natury językowej. Musi pan zdać sobie sprawę, że władam staronorweskim w stopniu dalekim od doskonałości. Do tego należy dodać fakt, że Ottar jest w niewielkim stopniu, albo raczej w ogóle nie jest, zainteresowany sprawami, które pragnąłbym z nim przedyskutować. Niemniej sądzę, że przy zastosowaniu pewnych form zachęty dałoby się namówić go do nauki angielskiego.
— Form zachęty?
— Pieniędzy lub ich jedenastowiecznego odpowiednika. Podobnie jak większość Wikingów jest on bardzo chciwy i zrobi niemal wszystko, by zdobyć majątek, a co za tym idzie znaczenie, aczkolwiek zdecydowanie bardziej odpowiada mu osiąganie tego drogą gwałtu i rabunku.
— Oczywiście możemy mu płacić za to, że będzie się uczył angielskiego. Księgowość ustaliła już kurs grzywny, nader zresztą dla nas korzystny. Najważniejszym problemem jest tu jednak kwestia czasu. Czy może pan sprawić, by przemówił po angielsku w ciągu dwóch tygodni?
— Wykluczone! Można by tego dokonać ze zdolnym i pilnym studentem, ale w żadnym wypadku z Ottarem. Podchodzi on do tej sprawy, najłagodniej mówiąc, z niechęcią. Pomijam już ten drobiazg, że odmawia zrobienia czegokolwiek, dopóki nie odzyska wolności.
— Drobiazg! — jęknął Barney, opanowany przemożną chęcią wyrywania sobie garściami włosów z głowy. — Już sobie wyobrażam tego włochatego gagatka z jego rzeźnicką siekierą na rogu Hollywood i Vine Street. Wykluczone!
— Jeśli wolno mi coś zaproponować — włączył się do rozmowy profesor Hewett, który właśnie przystanął naprzeciw biurka Barneya. — Gdyby doktor Lynn wrócił z tym tubylcem do jego własnej epoki, szansa nauczenia go angielszczyzny wzrosłaby niepomiernie. Przebywanie w znanym mu środowisku dałoby mu poczucie bezpieczeństwa, a zarazem uspokoiłoby go.
— Ale nie dałoby to poczucia bezpieczeństwa, ani tym bardziej nie uspokoiłoby mnie, profesorze odparł lodowato Lynn. — Życie w tej szczęśliwej epoce zwykło być równie prymitywne co krótkie.
— Jestem pewien, że można podjąć odpowiednie środki ostrożności, doktorze — stwierdził profesor Hewett i szybko nacisnął jakiś klawisz kalkulatora. — Sądziłem, że możliwości filologiczne, jakie by się przed panem otworzyły, powinny przeważać nad względami osobistymi.
— Tak, oczywiście tak — zgodził się Lynn, oczyma duszy badając dawno pogrzebane przez czas rzeczowniki, rdzenie semantyczne, przypadki i rodzaje.
— Dodatkowo, co niezwykle istotne, w ten sposób możemy zmusić czas, by pracował dla nas. Panowie! Jesteśmy w stanie rozciągać lub skracać go wedle naszego uznania. Doktor Lynn może mieć dziesięć dni, dziesięć miesięcy, ba — nawet dziesięć lat, by nauczać Ottara języka angielskiego, podczas gdy od momentu, w którym zostawimy go w epoce Wikingów, do chwili, gdy ujrzymy go z powrotem upłynie zaledwie Kilka minut.
— Dwa miesiące zupełnie wystarczą, o ile zechcecie panowie wziąć pod uwagę również i mój punkt widzenia — warknął Lynn.
— A zatem zgoda — podsumował Barney. — Lynn wróci z Wikingiem, nauczy go języka, a po upływie dwóch miesięcy w świecie Wikingów, przybywamy z ekipą i kręcimi.
— Jak dotąd jeszcze się nie zgodziłem — zaprotestował Lynn. — Niebezpieczeństwa…
— Ciekaw jestem, jak się czuje człowiek, który jest jedynym w świecie ekspertem w dziedzinie języków staroskandynawskich? — zapytał Barney, który już wcześniej miewał do czynienia ze sposobem myślenia naukowców, a zbaraniały wyraz twarzy Lynna utwierdził go w przekonaniu, że pocisk dosięgnął celu. — W porządku. Szczegóły ustalimy później. Może mógłby pan teraz pójść i spróbować wyjaśnić to Ottarowi. Niech pan wspomni o pieniądzach i namówi go na podpisanie kontraktu. Powinno dać to panu gwarancje bezpieczeństwa tak długo, jak długo będzie on chciał otrzymywać swoje pieniądze.
— Tak, to całkiem możliwe — zgodził się Lynn. Barney wiedział, że ma go na widelcu.
— A zatem zgoda. Zejdzie pan do Ottara i wszystko mu wyjaśni. Gdy uzyska pan jego zgodę, poproszę wydział umów o jeden z tych ich pokrętnych cyrografów, które skazują ludzi na ciężkie dożywotnie roboty. — Barney nacisnął guzik interkomu.
— Bądź tak dobra i połącz mnie z umowami, Betty. Czy przysłali już benzedryne?
— Dzwoniłam do apteki godzinę temu — zaskrzeczał interkom.
— To zadzwoń jeszcze raz, jeśli po południu chcesz zastać mnie przy życiu.
Gdy tylko Jens Lynn wyszedł, do gabinetu wśliznął się nieproszony, smukły Azjata o skwaszonej twarzy. Odziany był w różowe marynarskie spodnie, wiśniową koszule i sportową marynarkę a la Harris Tweed.
— Cześć Charley — ożywił się Barney. — Długośmy się nie widzieli.
— Za długo, Barney — odparł Charley, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu i potrząsnął wyciągniętą doń dłonią. — Miło mi znów z tobą pogadać.
Obydwaj wyjątkowo się nie znosili, toteż gdy tylko ich ręce rozdzieliły się, Barney zapalił papierosa, a uśmiech znikł z twarzy Charleya, która znów przybrała normalny, nieszczęśliwy wygląd.
— Co słychać, Barney? — spytał.
— Szerokoekranowy, trzygodzinny film z ogromnym budżetem — a ty jesteś jedynym człowiekiem, który potrafi temu podołać.
— Skoro już mówimy o scenariuszach, to zawsze byłem zdania, że ten z „Pieśni nad pieśniami” jest zupełnie niezły. Pełen seksu, ale nie trąci pornografią…
— Temat uległ całkowitej zmianie. Zupełnie nowy pomysł. Odkrycie Ameryki Północnej przez Wikingów.
Smutek na twarzy Charliego pogłębił się.
— Brzmi to nieźle, Barney, ale wiesz — ja się specjalizuje i nie wydaje mi się, żeby to była moja broszka.
— Jesteś dobrym tekściarzem, Charley, co oznacza, że z grubsza wszystko mieści się w twoim ogródku. Poza tym , ha, ha, nie zapominaj o kontrakcie — dodał, ukazując ostrze sztyletu tylko na tyle, by mogło być zauważone.
— Ależ skąd, nie zapominam o kontrakcie, ha, ha — roześmiał się Charley lodowato. — Zawsze interesowały mnie tematy historyczne.
— Świetnie się składa — odparł Barney i podsunął w jego stronę kosztorys. Drzwi otworzyły się i do gabinetu wszedł goniec, popychając przed sobą wózek, wypełniony po brzegi książkami. Barney wskazał na nie.
— Wypożyczyliśmy to z biblioteki. To jest wszystko, czego będziesz potrzebował. Przeleć przez nie migiem i za jakąś minutkę wrócimy do naszej rozmowy.
— Za minutkę oczywiście — mruknął Charley, spoglądając bez śladu entuzjazmu na co najmniej dwadzieścia opasłych tomów.
— Pięć tysięcy siedemset siedemdziesiąt trzy koma osiemdziesiąt osiem metrów kubicznych, z ładunkiem dwanaście tysięcy siedemset siedemdziesiąt siedem koma sześćdziesiąt dwa kilogramów, przy wzroście mocy o dwadzieścia siedem koma dwa procenta — odezwał się nagle profesor Hewett.
— O czym do diabła pan mówi? — sapnął Barney.
— To są dane, o które pan pytał. Rozmiary ładunku, który Vremiatron będzie w stanie udźwignąć, pod warunkiem dostarczenia mu dodatkowej mocy.