— No dobrze, ale co to wszystko oznacza? — Barney nie był w stanie ukryć osłupienia.
Ottar spojrzał na niego z niesmakiem.
— Smidkel ożenił się z Thoroddą, moją siostrą.
— Oczywiście! Jak mogłem o tym zapomnieć — przytaknął skwapliwie Barney. — I ten Torfi miał na pieńku z twoim szwagrem, a tym samym również z tobą. A wszystko skończyło się, kiedy przybył, by również tu zrobić małą rzeźnie. Co za obyczaje! A ci ludzie z nim? Co to za jedni?
Ottar wzruszył ramionami i wstał, opierając się mocno na przednim kole jeepa.
— Wikingowie, piraci. Chcą napaść na Anglie. Teraz nie lubią Torgiego, ponieważ on przybyć najpierw tu, zamiast napadać na Anglie. Teraz oni idą ze mną napaść na Anglie. Popłyną moją długą łodzią — wskazał toporem na uwieńczony smoczą głową okręt i ryknął śmiechem.
— A ten człowiek, co nie chciał się do ciebie przyłączyć?
— Haki, brat Torfiego. Ja zrobię z niego niewolnika. Sprzedam go z powrotem jego rodzinie.
— Ci faceci mają u mnie kredyt. Nie bawią się w puste gadki — mruknął Tex.
— Zgadzam się z tobą w zupełności — stwierdził Barney, patrząc w osłupieniu na Wikinga, który w tej chwili wydawał się być pod każdym wzgledem wielki.
— Właź do jeepa, Ottar, odwieziemy cię do domu.
— Ottar prowadzić cipa — odkrzyknął entuzjastycznie Wiking. Wrzucił swój topór i tarczę do wozu, po czym przelazł przez zamknięte drzwi do szoferki.
— Nie za kierownicę — ostrzegł go Tex. — Na to masz jeszcze czas.
Wśród dóbr zrabowanych z łodzi znajdował się również tuzin baryłek piwa. Większość z nich, już odszpuntowana, stała przed wejściem do chaty, w której nabierała właśnie rozmachu uczta wydana z okazji zwycięstwa. Wszystko zdawało się wskazywać, że do byłych najeźdźców nie żywiono najmniejszej urazy. Przemieszani ze zwycięzcami, na równi z nimi wychylali toast za toastem. Haki, który ze związanymi rękami i nogami miotał się pod ławą, wyglądał na jedyną osobę nie podzielającą powszechnej radości.
Zgiełk okrzyków powitalnych obwieścił pojawienie się Ottara, który natychmiast skierował swe kroki ku najbliższej baryłce, złożonymi dłońmi zaczerpnął z niej piwa i wypił je jednym haustem. Wrzawa nieco przycichła i Barney usłyszał warkot silnika samochodu. Odwrócił się i zobaczył, że trzęsąc się na wyboistej plaży, nadjeżdża ku nim jeden z filmowych pickupów. Pojazd zatrzymał się gwałtownie, wzbijając spod kół fontannę piasku. Z szoferki wychylił się Dallas.
— Próbujemy skontaktować się z panem przez radio od dobrych dziesięciu minut. Barney spojrzał na swój aparat radiowy i zauważył, że nie jest włączony.
— Nic strasznego — odparł. — Wyłączyłem go przez pomyłkę.
— Za to w obozie dzieją się straszne rzeczy. Dlatego próbowaliśmy pana złapać.
— Co? Co masz na myśli?
— Rufa Hawka. Wracał do obozu szalenie podenerwowany i nie patrzył gdzie lezie. No i nadepnął na owcę wie pan, na jedną z tych brudnych, szarych, co wyglądają jak kamienie. Przewrócił się i złamał nogę.
— Masz zamiar mi wmówić, że w… trzecim dniu zdjęć mój główny aktor leży ze złamaną nogą?! Dallas spojrzał mu, nie bez pewnej sympatii, prosto w oczy i wolno skinął głową.
9
Wokół drzwi do przyczepy Rufa Hawka kłębił się tłum, przez który Barney musiał się przebijać niemal siłą.
— Rozejdźcie się — krzyczał. — Przepuśćcie mnie! To nie cyrk!
Ruf leżał w łóżku, wciąż w stroju Wikinga. Twarz miał szarą, pokrytą kropelkami potu. Jego prawa noga była owinięta ongiś białym, teraz zaczerwienionym od sączącej się krwi bandażem. U wezgłowia łóżka stała pielęgniarka. Tchnęło od niej nieskazitelną czystością i kompetencją.
— Jak się czuje? Czy to poważne? — spytał Barney.
— Niemal tak poważne, jak to tylko może być w przypadku złamania nogi — odparta pielęgniarka. — Mr Hawk ma otwarte złamanie goleni, to znaczy kość pękła poniżej kolana, a jeden z odłamków przebił tkankę skórną. Ruf zamknął oczy i jęknął teatralnie.
— To nie brzmi groźnie — rozpaczliwie zaprotestował Barney. — Nastawi pani kość i dojdzie do siebie raz dwa.
— Panie Hendrickson — głos pielęgniarki był — zimny jak lód. — Nie jestem lekarką i z tego też powodu nie ja ustalam przebieg kuracji pacjentów. Udzieliłam pierwszej pomocy — założyłam sterylny bandaż na rang, by zapobiec zakażeniu i dałam pacjentowi zastrzyk łagodzący ból. A teraz chciałabym się dowiedzieć, kiedy przybędzie lekarz.
— Lekarz, oczywiście, zajmie się tym lekarz. Jest tu moja sekretarka?
— Tak, panie Hendrickson — padła odpowiedź z hallu.
— Betty, weź pickupa, Tex cię podwiezie. Odszukaj profesora Hewetta i każ mu się zawieźć z powrotem do studio, tak by nie stracił na podróż ani jednej sekundy. On będzie wiedział co mam na myśli. Odszukaj naszego lekarza i sprowadź go tu jak najszybciej.
— Żadnego lekarza, zabierzcie mnie z powrotem… zabierzcie mnie z powrotem! — zawołał Ruf i ponownie jęknął.
— Rób, co ci kazałem, Betty. Pośpiesz się — Barney odwrócił się do Rufa z szerokim uśmiechem na twarzy i poklepał aktora po ramieniu.
— A teraz przestań się zamartwiać, chociaż na chwile. Nie pożałujemy kosztów i wszystkie osiągnięcia współczesnej medycyny będą na twoje usługi. Oni czynią dziś cuda! Metalowe trzpienie wmontowane w kość, sam wiesz… niedługo będziesz biegał nie gorzej niż dziś rano…
— Nie! Nie chce grać w tym filmie. Ten wypadek kończy wszystko. Założę się, że jest tak w kontrakcie. Chce wrócić do domu!
— Odpręż się, Ruf. Nie denerwuj się, odpocznij. Proszę, niech pani z nim zostanie. Wszystko dobrze się skończy. — Lecz te słowa wypadły równie blado, jak jego uśmiech.
Pickup wrócił przed upływem trzech minut. Do przyczepy wszedł lekarz, w towarzystwie objuczonego dwiema walizkami pielęgniarza.
— Nie życzę sobie tu nikogo poza pielęgniarką — zarządził.
Barney próbował protestować, lecz w końcu wzruszył ramionami. Ostatecznie nic nie mógł w tej chwili zrobić. Wyszedł i natknął się na profesora Hewetta, dłubiącego właśnie we wnętrznościach Vremiatronu.
— Niech pan tego nie rozłącza. Chciałbym, żeby platforma na wszelki wypadek była do użytku dwadzieścia cztery godziny na dobę.
— Poprawiam tylko przewody. Znaczna część obwodów nie była dokładnie przetestowana, wie pan, ten pośpiech. Obawiam się, że po pewnym czasie mogą nie być w pełni sprawne.
— Ile trwała ostatnia podróż? To znaczy, która godzina była tam, kiedy pan wracał. Hewett popatrzył na tarcze zegarka.
— Z dokładnością do kilku mikrosekund… teraz jest tam godzina 14, 35 minut i 52 sekundy… — To znaczy jest po pół do trzeciej po południu! Jak to się stało, że minęło tyle czasu?
— To nie moja wina, zapewniam pana. Czekałem z platformą na powrót ciężarówki — i zjadłem wyjątkowo parszywy lunch z automatu. Jak rozumiem, lekarza nie było na miejscu i musieli go szukać, trzeba też było odnaleźć niezbędną aparatura medyczną, no i zanim wrócili…
Barney potarł dołek, w którym, jak czuł, uformowała się lodowata bryła wielkości kuli armatniej.
— Film musi być ukończony do poniedziałku rano, a teraz jest sobota po południu. Jak dotąd nakręciliśmy trzy minuty nadającego się do wykorzystania materiału, a mój gwiazdor leży ze złamaną nogą. Czas! Nie mieścimy się w czasie! — Spojrzał dziwnie na profesora. — Czas? Dlaczego by nie? Możemy mieć do dyspozycji cały czas — jeśli tylko zechcemy, nieprawdaż? Jest pan przecież w stanie znaleźć spokojne miejsce, w rodzaju tego, w które wysłał pan Charleya Changa. To samo można zrobić z Rufem. Tam się wykuruje!