— Zaczynamy próbę natychmiast. Ottar wygląda wspaniale, w do tego nikt nie ma chyba wątpliwości. I jeśli tylko poprawi trochę akcent… to samo musieli zrobić Boyer i Von Stroheim, a popatrzcie do czego doszli. Teraz musimy sprawdzić, czy potrafi grać. Co najmniej tak, jak Ruf.
— Stawiam pięć do jednego, że będzie lepszy — krzyknął ktoś.
— Nie ma głupich — odpowiedziano mu i fala śmiechu przebiegła przez tłum.
Tak!… Oni byli po jego stronie. Barney to czuł. Najwyraźniej szaleństwo Wikingów udzieliło się wszystkim. Mniejsza zresztą o powody — stali po jego stronie!
Barney opadł z powrotem na fotel i sącząc whisky, wydał kilka poleceń. Pojawiły się reflektory i kamera. Dopiero gdy zakończono wszystkie przygotowania, wstał i sprzątnął butelkę sprzed nosa chwiejącego się Ottara.
— Oddaj — burknął Ottar.
— Za chwilkę. Ale chciałbym, żebyś zaśpiewał mi jeszcze raz sagę o Ragnarze. — Nie chce śpiewać.
— Na pewno chcesz, Ottar. Opowiedziałem wszystkim jak piękna była to pieśń i teraz każdy chce usłyszeć, jak ją śpiewasz. Nieprawda, chłopcy?
Odpowiedział mu przyjazny chór potakiwań i brawa. Z mroku wypłynęła nagle Slithey i ujęła Ottara za rękę.
— Zrobisz to dla mnie, kochanie. To będzie moja piosenka — wyrecytowała role z jego poprzedniego filmu o jakimś drugorzędnym kompozytorze.
Ottar nie mógł się oprzeć jej urokowi osobistemu. Mamrocząc coś, ale wyraźnie nic wrogiego, stanął w miejscu wskazanym przez Barneya i ujął w dłoń makietę topora.
— Za lekki — stwierdził. Zrobiony z drewna. Zupełnie niedobry.
Ale zaśpiewał. Z początku monotonnie, wciąż nieufnie obserwując topór, lecz w miarę jak pieśń zaczęła opanowywać jego zmysły, głośniej i z coraz większym entuzjazmem. Po ostatnich słowach wydal dziki okrzyk i z pasją cisnął toporem, który uderzył w jeden z reflektorów, omal go nie tłukąc. Na widowni rozległy się gromkie oklaski i krzyki, on zaś wielkimi krokami przechadzał się dumnie tam i z powrotem, najwyraźniej ucieszony tą reakcją.
— Wspaniale — pochwalił go Barney. — A teraz spróbujemy jeszcze jednego drobiazgu, zanim sobie pójdziesz. Widzisz te lampę nakrytą hełmem i ubraną w płaszcz? Dobrze, to jest wartownik nieprzyjaciół. Zakradniesz się i zabijesz go, tak jakbyś to zrobił naprawdę.
— Po co?
— Po co? Ottar, cóż to za pytanie…? — Barney doskonale wiedział co to za pytanie. Było to jedno z pytań, na które bardzo trudno znaleźć odpowiedź. Dla zawodowego aktora problem „Po co?” jest zupełnie prosty — w ten sposób zarabia się na życie. Ale dlaczego miałby to robić Ottar?
— Zapomnij o tym na chwile. Chodź tu, siadaj, napij się i dla odmiany teraz ja opowiem ci sagę.
— Wy też macie sagi? Sagi są dobre.
W owej przedfilmowej i przedpiśmiennej epoce sagi były wszystkim — pieśnią i historią, książką i gazetą stopionymi w jedną całość. Barney wiedział o tym.
— Cieszę się — odrzekł i skierował kamerę na Ottara. — Bierz butelkę i słuchaj opowieści, opowieści o wielkim Wikingu, mężnym wojowniku, który nosił imię Ottar…
— Tak jak ja?
— Tak samo! Był on sławnym wojownikiem. Miał serdecznego przyjaciela, z którym pił i który walczył z nim ramię w ramię. Byli najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Ale pewnego dnia w czasie bitwy wrogowie schwytali przyjaciela Ottara, związali go i uprowadzili. Lecz Ottar podążył za nimi i ukryty w pobliżu wrogiego obozu czekał aż zapadnie noc. Był spragniony po walce i napił się, ale stał spokojnie w ukryciu.
Na te słowa Ottar łyknął pośpiesznie z butelki i oparł się mocniej o bok przyczepy.
— Zapadły ciemności i nadszedł właściwy czas. Mógł uwolnić przyjaciela. „Powstań Ottarze!” — rzeki do siebie. — „Powstań i uratuj druha, którego mają zabić o poranku. Powstań!”.
Ostatnie słowo Barney wyszeptał tonem polecenia i Ottar jednym zwinnym ruchem zerwał się na nogi, całkowicie zapominając o butelce.
— Rozejrzyj się, Ottarze, rozejrzyj się wokół domu. Widzisz strażnika? Tak, to on!
Ottar stał się w tym momencie integralną częścią opowieści. Schylił się nisko i powoli zlustrował narożnik. Cofnął się.
— To strażnik. Stoi odwrócony do ciebie plecami. Podczołgaj się, Ottarze i zabij go bezszelestnie swoimi dłońmi. Schwyć go za szyje tak, by umarł nie wydając dźwięku. Spokojnie… teraz… dopóki stoi tyłem.
Ottar wychynął zza przyczepy, zgiął się wpół i podpełzł bezgłośnie po zrytej koleinami ziemi — jak cień. Gdy sunął do przodu, nikt nawet nie drgnął ani nie uronił jednego słowa. Barney rozejrzał się i spostrzegł, że jego sekretarka stoi tuż koło niego z oczyma utkwionymi w skradającego się Ottara.
— Ruszaj, Betty. Idź w stronę lewego wyjścia — chwycił ją za rękę i popchnął lekko do przodu.
— Ottar ukrył się pod zasłoną ciemności i czeka aż kobieta przejdzie obok. Kobieta mija go, ale go nie dostrzega. Odeszła. Ottar odczekał, aż ucichną jej kroki — znów rusza naprzód. Jest coraz bliżej… Może zadać cios!
Gino odwrócił błyskawicznie kamerę w ślad za Wikingiem, który, w absolutnej ciszy, wyprostował się, skoczył i poszybował w powietrze wprost na manekin. Hełm potoczył się na bok, a stalowy korpus lampy tkwił wciąż miedzy palcami Ottara, zgięty nieomal wpół.
— Stop — krzyknął Barney. — To właśnie była ta saga, Ottar. Tak jakbyś to zrobił na serio. Zabiłeś strażnika i uwolniłeś przyjaciela. Świetnie, naprawdę doskonale. Pokażcie teraz wszyscy jak bardzo podobała wam się jego gra.
W odpowiedzi zabrzmiały oklaski i entuzjastyczne gwizdy. Ottar usiadł i zamrugał szybko powiekami. Powoli wracała mu świadomość miejsca, w którym przebywał. Spojrzał na wykrzywiony kawałek metalu, odrzucił go na bok i uśmiechnął się szeroko.
— To było dobra opowieść — rzekł. — Tak właśnie robi to Ottar.
— Pokaże ci jutro zdjęcia. Zobaczysz film o sobie samym. Jak robisz to wszystko. No — ale to był długi dzień. Tex, Dallas! Nie wziąłby któryś z was jeepa i nie odwiózł Ottara do domu?
Robiło się coraz ciemniej i zanim technicy uprzątnęli kamerę i reflektory, tłum zdążył się już rozejść. Barney spoglądał w ślad za światłami jeepa, póki nie znikły one za wzniesieniem. Tuż obok niego stanął Gino z zapalonym papierosem w ustach. Barney wyciągnął z kieszeni swoją paczkę.
— Co o tym myślisz? — spytał.
— Nic nie myślę — Gino wzruszył ramionami. — Nie jestem do myślenia. Jestem operatorem.
— Każdy kamerzysta, jakiego kiedykolwiek w życiu spotkałem, w głębi ducha wie, że jest lepszym reżyserem niż te wszystkie bubki, z jakimi zdarzyło mu się w życiu pracować.
— Dobra, skoro chcesz wiedzieć, a chcesz, to powiem ci, że ten facet jest o całe niebo lepszy od tego połcia mrożonej wołowiny, którego wywieźli stąd przed chwilą. Jeśli zdjęcia wyjdą tak, jak przypuszczam, to zdaje się, że dokonałeś odkrycia na miarę stulecia. Jedenastego stulecia rzecz jasna. Mam na myśli jego styl gry.