Выбрать главу

— W porządku — powiedział Barney czując, że opuszcza go cierpliwość. — Spróbujmy jeszcze raz i byłbym wam niezmiernie wdzięczny, gdybyście tyle razem zagrali to jak należy i pamiętali choć trochę o swoich rolach. Pomijając już wszystko inne, kończy się krew i czyste koszule. Na plan! Orlyg — za okręt! Thor — idziesz od plaży w jego kierunku. Grać! Kamera!

Ottar stąpał ciężko po plaży i przybrał lekko zdziwioną minę, gdy Orlyg rzucił się na niego.

— Ha, Orlygu — rzekł drewnianym głosem. — Cóż tu porabiasz, co to wszystko ma… mikli Odinn![15] Spójrz!

— Stop! — ryczał Barney. — To nie twoja rola, wiesz lepiej niż…

W momencie, gdy spojrzał na zatokę, w miejsce, na które wskazywał Ottar, słowa zamarły mu na ustach. Zza wyspy wyłaniały się, jedna za drugą, ciemne łodzie, płynące bezgłośnie w stronę obozu.

— Axir, sverd![16] — zażądał Ottar, rozglądając się za jakąś bronią.

— Uspokój się — rozkazał mu Barney. — Żadnej broni, żadnych bójek! Musimy przyjąć ich przyjaźnie: O ile tylko będzie to możliwe, znaleźć coś, czym moglibyśmy z nimi pohandlować. To potencjalni statyści. Tex, miej broń w pogotowiu, ale nie wyjmuj jej. W razie kłopotów zajmiesz się tym.

— Z rozkoszą — odparł Tex.

— Ale sam nie zaczynaj. To rozkaz. Gino, masz ich w obiektywie?

— Jak u siebie w domu. A jeżeli ci dwudziestowieczni faceci usuną mi się z pola widzenia, to będę mógł nakręcić całe ich przybycie; lądowanie i resztę.

— Słyszeliście? Usunąć się z planu — krzyczał Barney. — Lynn, niech pan pędzi co sił w nogach do statku. Będzie pan tłumaczył.

— Co? Ani jedno słowo ich języka nie jest znane nauce!

— To się pan naucz! Jest pan tłumaczem — będzie pan tłumaczył. Potrzebna nam biała flaga albo coś w tym rodzaju, żeby przekonać ich o naszym pokojowym nastawieniu.

— Mamy białą tarcze — odezwał się jeden z techników.

— Powinna być dobra. Dajcie ją Ottarowi.

Przy samym brzegu łodzie zwolniły. Było ich dziewięć, w każdej siedziało dwóch lub trzech mężczyzn. Wszyscy uzbrojeni byli we włócznie lub krótkie łuki, nie sprawiali jednak wrażenia szykujących się do ataku. Kilka kobiet normańskich zeszło w kierunku brzegu, chcąc zobaczyć co się dzieje. Ich widok najwyraźniej uspokoił ludzi w łódkach, podpłynęli bowiem bliżej. Jens Lynn pobiegł w ich kierunku, dopinając skórzany kaftan.

— Niech pan z nimi porozmawia — krzyknął za nim Barney. — Ale niech pan stanie za Ottarem, tak żeby wyglądało, jakby to on mówił.

Ludzie kultury Cape Dorset podpłynęli jeszcze bliżej, pokrzykując coś głośno do siebie. Ich łodzie kołysały się teraz na fali tuż przy brzegu.

— Wychodzi mi na to kupa taśmy — zakomunikował Gino.

— Kręć dalej, później wytniemy to, co nam będzie potrzebne. Cofnij się trochę, bodziesz miał ich pod lepszym kątem. O ile w ogóle wylądują. Musimy znaleźć coś, co by ich znęciło. Może coś na handel?

— Broń i woda ognista — poradził de Carlo. — Tym się handluje z Indianami we wszystkich westernach.

— Żadnej broni. Ci dowcipnisie, gdyby tylko dostali ją do rąk, na pewno domyśliliby się jak jej używać.

Barney rozejrzał się wokoło w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego i w pewnym momencie dostrzegł róg przyczepy — bufetu, wystający zza największego drewnianego baraku — siedziby Ottara.

— Mam pomysł — zawołał i pobiegł w tym kierunku. Clyde Rawlston stał oparty o przyczepa i bazgrał coś na kartce papieru.

— Dopisujecie z Charleyem dodatkowe dialogi do scenariusza? — spytał Barney.

— Nie. Doszedłem do wniosku, że pisanie scenariuszy wyraźnie źle wpływa na moją twórczość poetycką. Znów pracuje w kuchni.

— Zatwardziały artysta! Słuchaj, co masz w bufecie?

— Kawę, herbata, ciastka, kanapki z serem, to co zwykle.

— Nie sądne, by czerwonoskórzy byli tym zachwyceni. Nic więcej?

— Lody.

— To może być niezłe. Zapakuj je w kilka tych osmolonych wikińskich garów, a ja zaraz kogoś po nie przyśle. Założę się, że tym facetom pocieknie na ich widok ślinka.

Rzeczywiście lody podziałały. Slithey przyniosła galon waniliowy i postawiła je na brzegu. Obserwowało ją kilku brodzących w wodzie tubylców, wciąż zbyt onieśmielonych, by wyjść na brzeg. Slithey nałożyła im po porcji, po czym zaczęła jeść sama. Trudno stwierdzić, czy sprawiły to lody czy Slithey i jej hormony, dość że po kilku minutach skórzane łodzie zostały wyciągnięte na brzeg, a czarnowłosi autochtoni zmieszali się z grupą Normanów. Barney przyglądał się im uważnie zza kamery.

— Wyglądają bardziej na Eskimosów niż na Indian — mruknął do siebie — ale kilka pióropuszy i barwy wojenne zrobią swoje.

Rzeczywiście, przybysze mieli płaskie twarze i typowy, azjatycki wygląd Eskimosów. Byli od nich jednak znacznie wyżsi, nieomal równi wzrostem Wikingom i wyglądali na silnych. Spod rozpiętych z powodu upału okryć, składających się ze zszytych skór foczych, wyzierały ciała o brunatnej skórze. Rozmawiali miedzy sobą wysokimi głosami, najwidoczniej bardzo ożywieni. Z ogromną ciekawością przypatrywali się nowemu dla siebie otoczeniu — bezpieczne lądowanie rozwiało widać resztki obaw. Z największym zainteresowaniem z ich strony spotkał się knorr — zdawali sobie sprawę, że jest to coś do pływania, lecz jego rozmiary znacznie przewyższały nie tylko wszystko, co do tej pory widzieli, lecz także wszystko, co byli sobie w stanie wyobrazić.

— Jak panu idzie? Zgodzili się dla nas pracować? — zagadnął Barney Jensa Lynna.

— Czy pan oszalał? Wydaje mi się — nie wiem, czy to do pana dociera — wydaje mi się, że nauczyłem się dwóch wyrazów z ich języka: „Unnnah” znaczy prawdopodobnie „tak”, a „henne” — „nie”.

— Niech pan pracuje dalej. Potrzebujemy ich wszystkich, a nawet jeszcze więcej, do sceny z atakiem Indian. Fraternizacja na wybrzeżu zdawała się postępować w najlepsze. Kilku Wikingów dostrzegło w łodziach jakieś pakunki, ludzie kultury Dorset otwierali je, pokazując zainteresowanym wyprawione skóry focze. Najbardziej ciekawi z przybyszów wałęsali się miedzy domami, przyglądając się uważnie wszystkiemu i zajadle dyskutując miedzy sobą piskliwymi głosami. Jeden z nich, zbrojny we włócznie z kamiennym ostrzem zauważył Gina stojącego za kamerą i spojrzał nań z drugiej strony obiektywu, dając mu tym samym okazje do nakręcenia wspaniałego zbliżenia. Krajowiec odwrócił się gwałtownie, gdy usłyszał głośny ryk i towarzyszące mu przenikliwe wrzaski. To byk pognał za krową, która pętała się po błotnistej polanie tuż obok pasma drzew. Mimo niewielkiego wzrostu byk był bydlęciem wrednym i złym, a bielmo na jednym oku czyniło jego aparycje jeszcze bardziej złośliwą. Pozwalano mu włóczyć się swobodnie i nieraz już trzeba go było przeganiać z obozu filmowców. Teraz potrząsnął łbem i ryknął ponownie.

— Ottar — krzyknął Barney. — Usuń stąd tę bestie zanim zdemoluje nam Indian.

Byk nie zdenerwował ludzi kultury Cape Dorset, ale przeraził ich bezgranicznie. Nigdy przedtem nie widzieli takiego ryczącego i parskającego stworzenia; stanęli teraz oniemieli ze strachu. Ottar chwycił jakiś leżący na brzegu drąg i z krzykiem pędził w stronę zwierzęcia. Byk jednakże zrył racicami ziemie, po czym pochylił łeb i zaatakował Ottara. Wiking odskoczył w porę, obrzucił go krótkimi, acz plugawymi staronorweskimi słowami i zdzielił drągiem w bok. Nie odniosło to wszakże oczekiwanego skutku. Zamiast skręcić i ruszyć na swego prześladowcę, zwierze zaryczało i ruszyło do ataku na ludzi z Cape Dorset, najwyraźniej kojarząc ich odmienny wygląd z kłopotami, w jakie aktualnie popadło. Przybysze z wrzaskiem rzucili się do ucieczki.

вернуться

15

Wielki Odynie!

вернуться

16

Topory, miecze