Panika udzieliła się i innym. Ktoś krzyknął, że skraellingowie atakują i Normanowie rozbiegli się w poszukiwaniu broni. Dwóch przerażonych przedstawicieli kultury Cape Dorset, którzy szamotali się miedzy chałupami, dopadło do domu Ottara i usiłowało wedrzeć się do środka, lecz drzwi były zaryglowane. Ottar rzucił się do obrony swego domowego ogniska i kiedy jeden z mężczyzn odwrócił się, trzymając włócznie w uniesionej do ciosu ręce, Wiking opuścił drąg na jego głowę. Drąg rozpadł się na dwie części. To samo stało się z czaszką przybysza.
Po minucie bójka dobiegła końca. Byk, sprawca całego zamieszania, przebrnął przez strumień i teraz spokojnie skubał trawę na drugim jego brzegu. Skórzane łodzie pchane wściekłymi uderzeniami wioseł pruły wodę w kierunku otwartego morza. Na brzegu walały się pozostawione w popłochu paki foczych skór. Dwóch ludzi z Cape Dorset, wliczając tego, któremu zadał cios Ottar, leżało martwych. W ramieniu jednego z Wikingów tkwiła strzała.
— Madonna mia! — odezwał się Gino, wstając zza kamery i wycierając czoło rękawem. — Ale charakterki. Gorzej niż Sycylijczycy.
— Wszystko zostało w idiotyczny sposób zaprzepaszczone — Jens siedział na ziemi, obiema rękami trzymając się za żołądek. — Oni wszyscy byli przerażeni jak dzieci — dziecięce umysły w ciałach dorosłych mężczyzn. Dlatego się mordowali. Zmarnowali wszystko.
— Ale dzięki temu mamy świetne zdjęcia — odparł Barney. — I nie jesteśmy tu po to, by ingerować w miejscowe obyczaje. Co się panu stało? Ktoś w tym rozgardiaszu kopnął pana w brzuch?
— Nie ingerować w miejscowe obyczaje! Bardzo dowcipne! Niszczy pan życie tych ludzi dla swojej filmowej szmiry, a potem stara się pan uniknąć wszelkich konsekwencji swych poczynań! — Jens skrzywił się raptownie i zacisnął zęby.
Barney spojrzał na niego i zauważył czerwony strumyk wypływający spomiędzy palców Lynna.
— Pan jest ranny — rzekł z niedowierzaniem i rozejrzał się wokoło. — Tex! Opatrunek, migiem.
— Skąd ta troska o mnie? Widziałem, jak pan patrzył na tego parobka ze zranioną ręką. Nie zauważyłem, żeby pan się nim przejął. Normanowie po bitwie zszywali sobie rany drewnianymi szpilkami. Czemu nie przyniósł mi pan trochę wiórów?
— Niech się pan uspokoi Jens, jest pan ranny. Zaopiekujemy się panem.
Tex przygnał z apteczką pierwszej pomocy, postawił ją obok Jensa, a sam przyklęknął z boku.
— Co się stało? — zapytał spokojnym, zaskakująco łagodnym głosem.
— Włócznia. Działo się to tak szybko, że nie zdawałem sobie z niczego sprawy. Stałem miedzy łodzią a jednym z nich. Był przerażony. Podniosłem ręce do góry i próbowałem coś powiedzieć — potem był już tylko spazm bólu i on uciekł.
— Obejrzę to. Widziałem kilka podobnych ran. Na Nowej Gwinei. — Głos Texa brzmiał fachowo i spokojnie.
Delikatnie rozsunął ręce Lynna i szybkim ruchem noża przeciął zakrwawione ubranie.
— Nie najgorzej — stwierdził, przypatrując się krwawej ranie. — Śliczna mała dziurka we flakach. Poniżej żołądka i nie wygląda na tyle głęboką, by uszkodzić cokolwiek innego. Przypadek szpitalny. Pozszywają dziury, założą kilka sączków do brzucha i nafaszerują antybiotykami aż po same uszy. Gdyby próbować leczyć to w warunkach polowych, przekręciłbyś się w ciągu dwóch dni na zapalenie otrzewnej.
— Jesteś cholernie szczery — odparł Lynn i uśmiechnął się.
— Zawsze — Tex wyjął ampułkę z morfiną i odłamał jej koniec. — Gdy gość wie co z nim jest, nie uskarża się na opiekę. Lepiej dla niego i lepiej dla innych.
Zrobił zastrzyk z szybkością wskazującą na długoletnią praktykę.
— Jesteś pewien, że nie może się mną zająć pielęgniarka? Nie chciałbym jeszcze wracać…
— Pełne wynagrodzenie plus premia — rzekł Barney z uśmiechem. — I osobny pokój w szpitalu, niech się pan nie martwi tym wszystkim.
— Nie chodzi mi o pieniądze, panie Hendrickson. Wbrew temu, co pan sądzi, są jeszcze inne, poza szmalem rzeczy na tym świecie. Zaliczam do nich również to, czym się zajmuje. Jedna strona moich notatek warta jest więcej niż każda z rolek pańskiego celuloidowego szkaradzieństwa.
Barney uśmiechnął się i spróbował zmienić temat.
— Doktorze, nikt już nie robi filmów z celuloidu. Mamy bezpieczniejsze materiały. Niepalne. Tex przyłożył do rany opatrunek sulfonamidowy i obwiązał ją ciasno bandażem elastycznym.
— Musi pan ściągnąć tu doktora — niespokojnie odezwał się Jens. — Muszę wysłuchać jego opinii na temat mojego odjazdu. Skończycie ten film, gdy tylko odjadę i nigdy nie będę miał okazji tu wrócić. Łapczywie, jakby chcąc zapamiętać wszystko, Lynn wpatrywał się w zatokę, stojące wokół domy, ludzi. Tex pochwycił znaczące spojrzenie Barneya i pokręcił przecząco głową. Machnął ręką w kierunku obozu.
— Idę po samochód i poproszę profesora, by uruchomił Vremiatron. Ktoś powinien obandażować rękę temu Wikingowi i dać mu penicylinę.
— Przywieź ze sobą pielęgniarkę. Ja zostanę tu z Jensem — odparł Barney.
— Muszę panu powiedzieć, że zupełnie przypadkowo dokonałem pewnego odkrycia — Lynn położył rękę na ramieniu Barneya. — Usłyszałem jak Ottar opowiadał jednemu ze swoich ludzi o tarczy żyrokompasu na okręcie. Wymawiają te nazwę po swojemu, brzmi to mniej więcej „usas — notra”. Zaszokowało mnie to. W sagach islandzkich jest wyraz, wspomniany tylko jeden raz. Odnosi się do jakiegoś instrumentu nawigacyjnego, którego nigdy nie udało się zidentyfikować. Wymawia się go „husanotra”. Jeśli tak, to wpływ naszego pojawienia się w jedenastym stuleciu jest większy, niż ktokolwiek z nas mógł to sobie wyobrazić. Wszystkie możliwości muszą zostać sprawdzone. Nie mogę wracać!
— To bardzo interesujące, co pan mówi — Barney spojrzał w stronę obozu, lecz samochodu ciągle jeszcze nie było widać. — Powinien pan to opisać w jakimś czasopiśmie naukowym. Po to one są.
— Idiota! Pan nie ma najmniejszego pojęcia o czym mówię. Z pańskiego punktu widzenia Vremiatron istnieje tyko po to, by go skurwić, używając do produkcji jakichś wszawych filmów…
— Niech pan nie będzie taki pochopny w wyzwiskach — odrzekł Barney, starając się zachować spokój ze względu na rannego. — Nikt jakoś nie śpieszył się, by pomóc Hewettowi. Dopiero my daliśmy mu pieniądze. Gdyby Vremiatron nie został użyty do filmu ślęczałby pan teraz z nosem utkwionym w książkach na pańskim uniwersytecie w Los Angeles, nie mając pojęcia ani o jednym z tych odkryć i faktów, które uważa pan za takie ważne. Nie neguje wartości pańskiego zawodu — niech pan uszanuje mój. Przed chwilą usłyszałem tu coś o skurwianiu się. To niczego nie dowodzi. Wojny prostytuują naukowców, ale coś mi się widzi, że wszystkich wielkich wynalazków dokonano wtedy, kiedy toczyła się jakaś wojna, dzięki której mogły zostać sfinansowane.
— Wojny nie finansują badań podstawowych, a tylko te decydują o postępie.
— Najmocniej przepraszam, ale to właśnie zbrojenia chronią nas przed bombami wroga, co daje tym, którzy zajmują się badaniami podstawowymi czas i możliwość ich prowadzenia.