Nie odezwałem się ani słowem. Usiłowałem zapamiętać wszystkie szczegóły tej historii. Dziwny przypadek…
– Chcieli powiesić ją na drzewie. Tim przekopał sporo artykułów, ale nigdzie nie znalazł wzmianki o tygrysie. Na posterunku czeka na nas detektyw z LAPD. On nam poda więcej szczegółów. Prowadził śledztwo w tej sprawie.
Spojrzała na mnie. Widać było, że chowa coś w zanadrzu.
– I jeszcze jedno, Alex. Ta kobieta uparcie twierdzi, że napastnicy byli wampirami.
Rozdział 21
Z Glorią Dos Santos spotkaliśmy się w komisariacie w Brentwood. Był to piętrowy, betonowy gmach, nieciekawy jak prowincjonalna poczta. Detektyw Peter Kim czekał na nas w niewielkim pokoju przesłuchań, dźwiękochłonnym, o wyściełanych ścianach. Był szczupły i dość wysoki, na pewno jeszcze przed trzydziestką. Sposobem bycia i wyglądem bardziej przypominał młodego biznesmena niż policjanta.
Gloria Dos Santos wyraźnie nie darzyła go sympatią. Przez cały czas mówiła o nim „detektyw Fuhrman”. Powtarzała to niemal do znudzenia, aż wreszcie Kim zagroził, że jak nie przestanie, to ją wsadzi do celi.
Gloria miała na sobie krótką czarną sukienkę, czarne wysokie buty i skórzane opaski na nadgarstkach. Z tuzin kolczyków wpięła w strategiczne miejsca ciała. Czarne kręcone włosy sterczały jej niczym druty, z wyjątkiem paru kosmyków, opadających na ramiona. Była niska – mierzyła najwyżej metr sześćdziesiąt – i o zaciętej twarzy. Powieki miała fioletowe, a na rzęsach grubą warstwę tuszu. Wyglądała na wysportowaną – jak wszystkie inne ofiary.
Popatrzyła na Kima, potem na mnie i wreszcie na Jamillę Hughes. Z kwaśnym uśmiechem pokręciła głową. Nie polubiła nas – i bardzo dobrze. Nam też nie przypadła do gustu.
– Można palić w tej norze? – zapytała zgryźliwym tonem. – Wszystko jedno, i tak zapalę. Jak się wam nie podoba, to idę do domu.
– Pal, jak chcesz – odpowiedział Kim – i nie wyobrażaj sobie, że stąd wyjdziesz, zanim ci na to pozwolę.
Wyjął z kieszeni torebkę z ziarnami słonecznika i zaczaj je przeżuwać. Wydawał się niezłym dziwakiem.
Gloria zapaliła camela i dmuchnęła mu prosto w twarz gęstą chmurą dymu.
– Detektyw Fuhrman wie w tej sprawie na pewno nie mniej ode mnie. Nie możecie sobie z nim pogadać? To ekstra facet. Inteligent. Wystarczy go o to zapytać. Absolwent UCLA z jakimiś tam cumma cośtam.
– Chcemy wyjaśnić kilka dodatkowych kwestii – powiedziałem. – Dlatego przybyliśmy tutaj z San Francisco. Prawdę mówiąc, to przyleciałem aż z Waszyngtonu.
– Fajna wycieczka, Shaft – odpowiedziała. Miała przydomek dla każdego. – Szkoda, że na nic.
Parę razy przesunęła dłonią po twarzy, jakby usiłowała się dobudzić.
– Wiemy, że jesteś na odlocie – wtrąciła się Jamilla. – Nic nas to nie obchodzi. Wyluzuj się, dziewczyno. Zostałaś nieźle skrzywdzona.
Gloria parsknęła gniewnie.
– Nieźle? Złamana ręka i dwa żebra. Znokautowali mnie ze sześć razy. Na szczęście byłam na stoku wzgórza. Można powiedzieć: stromej góry. Sturlałam się, wstałam i wzięłam nogi za pas.
– W pierwszym zeznaniu oświadczyłaś, że nie widziałaś ich zbyt dobrze. Potem zeznałaś, że obaj mieli już dobrze po czterdziestce.
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem… Mgła była. Tak mi się wydawało. Wcześniej zajrzałam do Fang Clubu na West Pico. To jedyne miejsce, gdzie możesz spotkać wampira i potem jeszcze o tym opowiadać. Przynajmniej tak mówią. Kiedyś często łaziłam do różnych klubów grozy: Stigmata, Coven Thirteeen i Vampiricus w Long Beach. Pracowałam w Necromane. Co to jest Necromane? – spytała takim tonem, jakby była pewna, że chcemy odpowiedzi. – To taki sklep dla fanów śmierci. Można tam kupić trupie czaszki. Całkiem prawdziwe. Palce, włosy… Jak chcesz, to nawet cały szkielet.
– Nie chcę. – Jamilla pokręciła głową. – Ale raz byłam w takim sklepie, w San Francisco. Nazywał się Coroner.
Gloria spojrzała na nią z podziwem.
– Coś takiego? Niezła jesteś. Na pewno lubisz ostrą jazdę.
– Próbujemy ci pomóc – powiedziałem. – Chcemy…
– Gówno prawda, Shaft – przerwała mi w pół słowa. – Chcecie pomóc najwyżej sobie. Tkwicie w tym po uszy. Chodzi o trupy w San Francisco? Czytuję prasę. W dupie macie Glorię Dos Santos i jej kłopoty. A tych ostatnich nigdy mi nie brakuje. Bywa ich więcej, niż się spodziewasz.
– Dwoje ludzi zginęło w parku Golden Gate – odparłem. – Ktoś zmasakrował zwłoki. Czytałaś o tym? Podejrzewamy, że napadli cię ci sami sprawcy.
– No dobra, skoro tak, to powiem prosto z mostu… Napadły mnie dwa wampiry! Wszystko jasne? Wiem, że twój mały móżdżek tego nie pojmuje, lecz wampiry naprawdę istnieją. Egzystują gdzieś na poboczach naszego ludzkiego świata. Wszystkim się od ciebie różnią. Dwa z nich omal mnie nie zabiły. Polują w Beverly Hills. W Los Angeles codziennie kogoś zabijają! Piją krew. Powiadają, że to ich „pokarm”. Gryzą kości jak w barze KFP. Nie wiesz, co to za skrót? Kentucky Fried People! Widzę, że mi nie wierzysz. Lepiej mi uwierz, dla własnego dobra.
Ktoś cicho otworzył drzwi. Policjant w mundurze podszedł do detektywa Kima i szepnął mu coś na ucho.
Kim zmarszczył brwi. Zerknął na nas, a potem na Glorię.
– Powiadomiono nas o zbrodni w jednym z lepszych hoteli przy Bulwarze Zachodzącego Słońca. Zwłoki były pogryzione i wisiały na grubym sznurze.
Twarz Glorii Dos Santos wykrzywiła się w dzikim grymasie. Małe oczka ciskały błyskawice. Dziewczyna wpadła w szał i krzyknęła co sił w płucach:
– Przybyli tu po waszych śladach, łobuzy! Jeszcze nic do was nie dociera? Szli za wami! O Boże, na pewno wiedzą, że z wami rozmawiałam… Chryste Panie, zaraz mnie dorwą! Przez was już jestem trupem!
Rozdział 22
Przy poważniejszych sprawach lubiłem pracować z Kyle’em, więc ucieszyłem się, że dołączy do mnie i Jamilli. Mimo to mocno mnie zdziwiło, kiedy go zastałem na miejscu zbrodni w Beverly Hills. Zwłoki znaleziono w tym samym hotelu Chateau Marmont, w którym John Belushi zmarł z przedawkowania narkotyków.
Hotel wyglądał jak francuski zamek i wznosił się na sześć pięter nad Bulwarem Zachodzącego Słońca. Foyer zachowało wygląd z lat dwudziestych, lecz bardziej tchnęło starzyzną niż antykiem. Jak to kiedyś powiedział szef wielkiej wytwórni do aktora Williama Holdena: „Jeśli już musisz wpaść w kłopoty, zrób to przynajmniej w Chateau Marmont”.
Kyle czekał na nas przed drzwiami pokoju. Ciemne włosy miał gładko zaczesane do tyłu i wyglądało na to, że trochę się opalił. Niezwykła rzecz. Niemal go nie poznałem.
– To Kyle Craig z FBI – powiedziałem do Jamilli. – Zanim cię poznałem, był w moich oczach najlepszym specjalistą od zabójstw.
Kyle uścisnął dłoń Jamilli i weszliśmy do pokoju. Prawdę mówiąc, był to raczej wykwintny apartament. Dwie sypialnie, salon z kominkiem i oddzielny podjazd od strony ulicy.
Widok zwłok był równie ponury jak w poprzednich przypadkach. Przypomniał mi się pesymistyczny cytat z dzieła pewnego filozofa. Ta sama myśl wpadła mi do głowy w czasie nie mniej trudnego śledztwa w Karolinie Pomocnej. „Ludzki żywot musi być wynikiem błędu. Źle się zaczyna i z dnia na dzień pogarsza, aby na końcu dojść do najgorszego”. Moja prywatna filozofia być może była nieco weselsza niż Schopenhauera, lecz przychodziły takie chwile, że zupełnie się z nim zgadzałem.
„To co najgorsze” spotkało dwudziestodziewięcioletniego kierownika firmy płytowej. Denat nazywał się Jonathan Mueller i zwisał z żyrandola. Na jego szyi widniały ślady zębów. Nie zauważyłem ran od noża. Miał niemal przezroczystą i jakby woskową skórę. Nie żył zapewne od niedawna.