Выбрать главу

– Zgadzam się z tobą. Dokładnie przejrzę wszystkie akta. To samo zrobi Kyle w Quantico. Coś jeszcze cię niepokoi? – spytałem.

Zastanawiała się przez chwilę.

– Dzisiaj rano doniesiono o innym dziwnym przestępstwie. Może to ma coś wspólnego z naszą sprawą. Chodzi o zakład pogrzebowy w Woodland Hills. Ktoś tam się włamał i zbezcześcił zwłoki. Naśladowca? Zostawiłam ci pełny raport. Muszę już pędzić, żeby złapać najbliższy samolot… Zadzwonisz do mnie?

– Na pewno. Obiecuję. Nie wywiniesz się od tej sprawy. Skinęła dłonią na pożegnanie i odeszła w głąb korytarza. Nie chciałem, żeby wyjeżdżała.

Jam.

Rozdział 25

Dziesięć minut po wyjściu Jamilli zjawił się u mnie Kyle. Wyglądał niczym wymięty, zaśniedziały profesor w średnim wieku, który wychynął z jakiegoś bibliotecznego lochu po wielu dniach spędzonych na szukaniu garści materiałów do przeglądu kryminalnego.

– Złamałeś szyfr? – spytałem. – To pozwól mi lecieć do domu. I tak zebrałem już niezły opieprz za to, że mnie tam nie ma.

– Nic nie złamałem – rzekł z wyrzutem i ziewnął. – Łeb mi pęka. Mam jakiś mały przeciek albo coś w tym stylu. – Zwinął dłoń w pięść i energicznie potarł się po głowie.

– Wierzysz w wampiry w stylu New Age? – zagadnąłem. – W przebierańców?

Uśmiechnął się pod wąsem, jak to miał w zwyczaju.

– Zawsze wierzyłem – odparł. – Nawet jak byłem mały. Wtedy gdy mieszkaliśmy w Wirginii, a potem w Karolinie Północnej. W wampiry, duchy, zombi i inne potwory nocy. Południowcy naprawdę wierzą w takie rzeczy. To część naszej spuścizny. Najbardziej lubimy duchy. W nie jestem w stanie wierzyć bez zastrzeżeń. Chciałbym, żeby to wszystko było historią o duchach.

– Może tak będzie? Wczoraj w nocy widziałem prawdziwą zbłąkaną duszę. Nazywała się Mary Alice Richardson. Zamordowano ją i powieszono w trakcie ponurej ceremonii.

Koło dziewiątej wyszliśmy wreszcie z komisariatu w Brentwood, żeby coś przegryźć i wypić ze dwa piwa. Cieszyłem się, że mam okazję pogadać trochę z Kyle’em. W głowie szumiało mi od złych myśli – kłębiły się tam jakieś strzępki wrażeń, oderwane od siebie wnioski i dziwne podejrzenia. Jednym słowem, zupełna paranoja. Do tego jeszcze Supermózg. Przecież mógł zadzwonić, przysłać faks albo e-maila…

W drodze do hotelu wstąpiliśmy do małego baru o nazwie Knoll. Było to ciche i spokojne miejsce, w sam raz na szczerą pogawędkę. Dawniej, podczas wspólnych przygód, często przesiadywaliśmy w takich właśnie knajpkach.

– Co porabiasz w stolicy, Alex? – zapytał Kyle, pociągnąwszy łyk anchor steam. – Wszystko w porządku? Trzymasz się jakoś? Wiem, że nie lubisz zostawiać dzieci i Nany. Przepraszam, że cię tu ściągnąłem, ale wierz mi, nic na to nie poradzę. Mamy do czynienia z cholernie poważną sprawą.

Byłem zbyt zmęczony, żeby się z nim sprzeczać.

– Mówiąc słowami Tigera Woodsa: „Dzisiaj zagrałem najwyżej na czwórkę”. Przyznam ci się, Kyle, że trochę jestem tym wszystkim skołowany. To dla mnie zupełna nowość. Niemiła niespodzianka.

Pokiwał głową.

– Nie mówię o dniu dzisiejszym – westchnął. – Chodzi mi raczej o całość. O pewien bilans… Co się dzieje? Wydajesz się jakiś spięty. Zwłaszcza w stosunku do mnie. Inni to też zauważyli. W zasadzie chodzi o drobiazgi… Na przykład o to, że już się nie udzielasz u Świętego Antoniego.

Popatrzyłem na niego. Napotkałem przenikliwe spojrzenie brązowych oczu. Wprawdzie był moim przyjacielem, lecz umiał zimno kalkulować. Czegoś ode mnie chciał. Ale czego? Co się znowu uległo w jego łepetynie?

– Bilans? Poniżej zera. Przepraszam, żartowałem. Wszystko gra. Dobrze mi z dziećmi, a mały Alex to najlepsze remedium na zmartwienia. Damon i Jannie jakoś sobie radzą. Tylko wciąż tęsknię za Christine. Bardzo mi jej brakuje. Teraz zwyczajnie jestem wkurzony, bo biorę udział w najpaskudniejszym, najbardziej popieprzonym śledztwie, jakie ktoś może sobie wyobrazić. A poza tym nic mi nie dolega.

– Wkurzasz się, bo jesteś najlepszy w tym, co robisz – zauważył Kyle. – Tak to już bywa. Twój instynkt i wysoki poziom inteligencji emocjonalnej… Wszystko to wyróżnia cię z tłumu gliniarzy.

– Może nie jestem już najlepszy? A może nigdy nie byłem? Przeróżne zbrodnie i morderstwa stały się nieodłączną częścią mego życia. Obawiam się, że się zmieniłem. Wiesz coś o Betsey Cavalierre? Są jakieś postępy w śledztwie? Przecież na pewno nie drepczecie w miejscu.

Kyle pokręcił głową i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.

– Nic nie udało się ustalić, Alex. Nic nie wiemy o Super-mózgu. Wciąż wydzwania o różnych porach dnia i nocy?

– Tak, lecz od tamtej pory ani razu nie wspomniał o Betsey.

– Znów założymy podsłuch. Sam wydam takie polecenie.

– To nic nie da.

Kyle nie spuszczał ze mnie wzroku. Zdawało mi się, że coś go gryzie, ale kto by to tam naprawdę wiedział.

– Myślisz, że cię obserwuje? Że cię śledzi? Potrząsnąłem głową.

– Czasami mam takie uczucie. Pozwól, że cię o coś spytam, skoro już jesteśmy razem. Po co mnie wciągasz w te ohydne sprawy? Najpierw Casanovą w Durnham, potem porwanie Dunne i Goldberga, banki i tak dalej. Teraz to całe gówno.

Nie wahał się z odpowiedzią.

– Jesteś najlepszy, Alex – powtórzył. – Twój instynkt niemal zawsze wiedzie cię wprost do celu. Popchnąłeś naprzód każde śledztwo. Sam rozwiązałeś większość zagadek. A jeśli nawet ci się nie udało, to i tak byłeś bardzo blisko. Dlaczego nie podejmiesz pracy w FBI? Mówię poważnie. Potraktuj to jako propozycję.

No i już wszystko się wydało. Kyle chciał mnie mieć przy sobie, w Quantico.

Roześmiałem się na całe gardło. Po krótkiej chwili Kyle też wybuchnął śmiechem.

– Przyznam ci się, że tym razem nie wiem, co zrobić – powiedziałem. – Czuję się całkiem zagubiony.

– To dopiero początek sprawy – odparł. – Oferta pozostanie aktualna bez względu na to, czy w tym przypadku wygramy, czy przegramy. Chcę, żebyś znalazł się w Quantico i dla mnie pracował. Jeśli się zgodzisz, będę cholernie zadowolony.

Rozdział 26

To była miła niespodzianka. Poszło im lepiej, niż się spodziewali. William i Michael jechali powoli za dwoma detektywami, którzy przed chwilą opuścili gmach komisariatu w Brentwood. Trzymali się daleko z tyłu, w bardzo bezpiecznej odległości. Nie bali się, że ich zgubią. Znali ich hotel. W razie czego, dobrze wiedzieli, gdzie ich szukać.

Poznali nawet ich nazwiska.

Kyle Craig, FBI. Szycha z Quantico. Specjalista od „trudnych przypadków”. Jeden z najlepszych pracowników biura.

Alex Cross, policjant z Waszyngtonu. Psychiatra, biegły sądowy.

William miał chętkę szepnąć im do ucha:.Jeśli polujesz na wampira, on zapoluje też na ciebie”.

To była prawda, chociaż brzmiała jak reguła. William nie cierpiał zasad i reguł. Wprowadzały element rutyny do wszystkich zamierzonych działań. Pozbawiały inicjatywy. Ograniczały osobowość, autentyzm i swobodę. A co najgorsze – to za ich przyczyną można cię było złapać.

William ostrożnie, niemal pieszczotliwie przydeptał pedał hamulca. Może nie trzeba śledzić i zabijać tych dwóch policyjnych kundli? Przecież w Los Angeles jest tyle ciekawszych rzeczy do roboty.

Było pewne szczególne miejsce, do którego lubili chodzić. Zwano je Kościołem Wampirów. Służyło tym, którzy „w duchu szukali smoka”. Był to naprawdę kościół – ogromna i wysoka nawa, pełna rzeźbionych wiktoriańskich mebli, ręcznie zdobionych złotych kandelabrów, czaszek i innych kości, a także gobelinów przedstawiających dzieje dawnych krwiopijców. Przychodzili tam głównie maniacy, lecz czasami zjawiał się jakiś autentyczny wampir. Taki jak William lub Michael.