– Dość mam tych twoich przemądrzałych, złośliwych docinków! Nienawidzę cię!
– To kiepsko, bo dopiero zacząłem się rozkręcać. – William ułamek sekundy wcześniej wyrecytował odpowiedź Charlesa. – Jeszcze dowiesz się niejednego. I ty, i ci tam, na sali.
Andrew i Dana żywiołowym śmiechem nagrodzili ten mały występ. William całkowicie podbił ich serca. Andrew wprost nie mógł oderwać od niego wzroku. Biedaczysko.
Daniel niespodziewanie skoczył w stronę Charlesa. Wbił mu miecz w pierś. Charles krzyknął rozdzierającym głosem. Zabrzmiało to całkiem prawdziwie. Struga krwi buchnęła na scenę, zalewając czarny aksamit. Głuchy jęk rozległ się wśród wystraszonych widzów. Na sali zapanowała cisza.
William i Michael skręcali się ze śmiechu. Tak samo para aktorów. Sąsiedzi zaczęli sykać, żeby ich trochę uciszyć.
Daniel przeciągnął ciało Charlesa na drugi koniec sceny. Każdym ruchem podkreślał, że zmaga się z ciężarem. To było dramatyczne. Doszedł do rzeźnickiego stołu i położył ciało na blacie.
Chwycił topór, uniósł go oburącz i odrąbał Charlesowi głowę.
Publiczność wybuchnęła nieopisaną wrzawą. Wiele osób zakryło oczy.
– To wcale nie jest śmieszne! – ktoś krzyknął. William śmiał się jak oszalały, walił pięściami w uda i tupał w podłogę. Inni widzowie na próżno zwracali mu uwagę, żeby się uspokoił. Byli przerażeni, lecz chcieli więcej. Andrew i Dana też chichotali. Dana z rozbawieniem klepnęła Williama w ramię.
Daniel przesadnie teatralnym gestem wsadził głowę Charlesa do wiklinowego kosza. Potem ukłonił się. Publiczność wreszcie zrozumiała i posypały się gromkie brawa.
William zmarszczył brwi i pokręcił głową.
– Najlepsze już było. A teraz zakończenie.
Daniel przeniósł kosz z powrotem na koniec sceny. Szedł ostrożnie i bardzo powoli. Wreszcie wyłożył głowę Charlesa na duży srebrny półmisek.
– Dobrze, że miał go pod ręką – szepnął William do Dany. Daniel popatrzył na widzów.
– Wszystko już wiecie? Nie?… Naprawdę?… No, przecież on nie żyje.
– Kłamiesz! – zawołał William od stolika. – Wasz pokaz zdechł, ale Charles żyje! Niestety, nie wiadomo po co.
Głowa leżąca na półmisku drgnęła nagle. Charles otworzył oczy. Widzowie znów zaczęli klaskać. Iluzja była znakomita. Nikt przedtem nie widział takiej sztuczki.
– Boże – jęknął Charles. – Sam popatrz, co zrobiłeś. I to przy tylu świadkach. Nie unikniesz kary, morderco.
Daniel wzruszył ramionami.
– O mnie się nie martw. Nic mi się nie stanie. A wiesz dlaczego? Bo nikt tam o ciebie nie dba. Nikt cię nie lubi. W gruncie rzeczy, to oni sami siebie też nie lubią. Zasłużyłeś na taką śmierć, Charlesie.
– Publiczna egzekucja? – ponownie przemówiła głowa. – Pomóż mi, Danielu.
– Powiedz magiczne słowo – zażądał Daniel.
– Proszę, pomóż! – zawołał Charles. – Proszę… proszę… Pomożesz?
Daniel ostrożnie nakrył koszem głowę na półmisku. Potem znów przeszedł przez całą scenę. Pochylił się nad stołem i gestykulując zawzięcie, „przyczepił” głowę do tułowia. Charles zerwał się i chwycił go za rękę.
Stanęli razem pośrodku sceny i skłonili się publiczności.
– Panie i panowie! Oto Daniel i Charles, najlepsi magicy świata! – zawołali.
Tym razem gromkie brawa trwały dłużej niż przedtem. Ludzie wstawali z miejsc, klaskali i krzyczeli. Magicy wciąż się kłaniali.
– Buuuu! Buuuu! – pohukiwali William i Michael. – Oszukaństwo!
Kilku ochroniarzy ruszyło w ich stronę. William pochylił się do aktorskiej pary.
– Lubicie magię, teatr i przygodę? – spytał. – Jestem William Alexander, a to mój brat, Michael. Chodźmy stąd. Przenieśmy się gdzie indziej. Znajdziemy lepszą zabawę.
Andrew Cotton i Dara Grey podnieśli się od stolika. William i Michael ruszyli przodem. Ochroniarze dopadli ich, zanim doszli do wyjścia.
– Chcemy zwrotu pieniędzy za bilety – oznajmił William. – Charles i Daniel to oszuści.
Rozdział 33
– Do was czy do nas? – zapytał William, bardzo się starając, żeby wypadło to jak najgrzeczniej. Dana i Andrew byli mu potrzebni. Nie chciał ich teraz stracić.
– A gdzie mieszkacie? – spytała Dana. Była bardzo pewna siebie. Prawdziwa gwiazda lub bogini, przynajmniej we własnych oczach. Jeszcze jedna, pomyślał William.
– W Circus Circus – odparł.
– My w Bellagio – powiedział Andrew. – Wynajęliśmy apartament. Jedźmy więc do nas. To wspaniały hotel, najlepszy w Vegas. Mamy prochy – dodał po chwili. – MDMA. Pasuje?
– Mamy zabawki – wtrąciła Dara. Wyciągnęła rękę i delikatnie pogłaskała Williama po jasnych włosach. Miał ochotę zabić ją za tę zniewagę. W zamian jednak złożył szarmancki pocałunek na jej dłoni. Była pełna życia i gorącej, pulsującej krwi.
Apartament w Bellagio mieścił się na wyższym piętrze. Z okien roztaczał się widok na sztuczne jezioro z fontannami, które strzelały wodą na wysokość kilkudziesięciu metrów w rytm melodii z popularnego musicalu Chorus Linę. William uznał to za marnotrawstwo, zwłaszcza na pustyni. Rozejrzał się po pokoju i ze zdumieniem stwierdził, że nie jest najgorzej. Przynajmniej nie było wykładzin i ścian malowanych akrylami.
W kilku miejscach stały świeże kwiaty i patery z owocami. Boże, jaki był głodny! Nie miał jednak ochoty na jabłka i winogrona!
Dara zamknęła drzwi apartamentu i błyskawicznie zrzuciła z siebie koktajlową sukienkę od Boba Mackiego. Miała jędrne i opalone ciało. Zdjęła biustonosz. Też na pewno kosztował niemało.
William popatrzył na jej małe i twarde piersi, o mocno sterczących sutkach. Stała przed nim tylko w kremowych i skąpych majteczkach. I w pantofelkach na wysokim obcasie – chyba prosto z butiku Jimmy’ego Choosa.
Uśmiechnął się. Ech, ci aktorzy… Byli zabawni w swoim zapale, w udawanych, płaskich zapędach w sferę seksu i erotyki. Zupełnie by go nie zdziwiło, gdyby w tej samej chwili zza drzwi szafy wyłonił się charakteryzator. Zastanawiał się, jak wyglądają w łóżku Brad Pitt i Jennifer Aniston. Piękna blond nuda…
– Wasza kolej – z odcieniem drwiny oznajmiła Dara. – Pokażcie no, co tam macie. Zrzućcie łachy. Niech wszyscy się dobrze bawią.
– Na pewno się nie zawiedziesz – odparł William. Z uśmiechem zaczął się rozbierać. Przez chwilę rozwiązywał wysokie buty z cholewami, a potem powoli ściągnął skórzany kombinezon. – Nie masz ochoty zerwać ze mnie tego ubranka? – spytał.
Popatrzyła na niego, szeroko otwierając oczy. Andrew zresztą tak samo.
William rozwiązał bratu kucyk. Michael potrząsnął głową i długie jasne włosy opadły mu na ramiona. William przelotnie cmoknął go w policzek, później w łopatkę. Zdjął z niego ubranie.
– A niech mnie – wyszeptała Dara – jesteście piękni. William i Michael stali całkiem nadzy. Wysocy i muskularni, zdawali się wypełniać przestrzeń twardą, pulsującą męskością. Nie wstydzili się własnego ciała. Od dzieciństwa byli przyzwyczajem do nagości. Nie stronili także od swobodnego seksu z różnymi partnerami. Dara rozejrzała się z wolna po pokoju.
– Jestem w mniejszości – zauważyła – ale wcale nie czuję się pokonana.
Sięgnęła do torebki po kokę.
William delikatnie przytrzymał ją za rękę.
– To nie będzie potrzebne. Połóż się na łóżku. Zaufaj mi. Zaufaj sobie, Daro.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w jego rękach pojawiły się cztery jedwabne szarfy – czerwone, niebieskie i srebrne. Przywiązał Darę do łóżka. Szamotała się trochę, udając, że się boi. Wszyscy z ogromną przyjemnością obserwowali jej mały występ. Andrew wydawał się trochę zagubiony. Jego niebieskie oczy miały nieobecny wyraz. Michael serdecznie objął go ramieniem.