– Więcej luzu, człowieku – szepnął mu na ucho. – Jesteś wśród przyjaciół. Andrew wyjął parę kajdanek z czarnej skórzanej torby leżącej na podłodze.
¦- To dla ciebie. Tak dla zabawy. Zgadzasz się?
Michael posłusznie wyciągnął ręce przed siebie.
– Tak dla zabawy – powtórzył ze śmiechem.
– Będzie ekstra, zobaczysz – dodał Andrew ściszonym gtosem. – Już czuję, że mnie bierze. Zaraz eksploduję.
– Nic nie wiesz – odparł Michael.
Stało się to tak szybko, że nikt by nie uwierzył. Michael wykonał nagle kilka błyskawicznych ruchów i Andrew poczuł tojdanki na swoich własnych rękach. Michael pociągnął go na P°dłogę i przytrzymał. William pospieszył mu z pomocą i jedwabną szarfą zakneblował ofiarę. Zdarli z niej ubranie. Andrew leżał bez ruchu, zupełnie obezwładniony. William skrępował mu nogi w kostkach.
– Zaufaj nam – wyszeptał. – To będzie coś wspaniałego. Nawet sobie nie wyobrażasz.
Patrzył, jak Michael wbija zęby w szyję młodego aktora. Tylko mały łyczek. Kilka kropli. Aperitrf.
Andrew Cotton wybałuszył oczy ze strachu i zaskoczenia. To był przecudny widok. Miał świadomość, że umrze. Wiedział, co się stanie w ciągu najbliższych paru minut.
Dara z kolei nie mogła dostrzec nic z tego, co działo się koło niej na podłodze.
– Hej tam! Co wyprawiacie? Na pewno jakieś świństwa. Dymacie się nawzajem? Zapomnieliście o mnie? Który tu wreszcie przyjdzie?
William wstał. Z zachwytem popatrzyła na jego nabrzmiały penis, niewiarygodnie płaski brzuch i zniewalający uśmiech.
– Diabeł z pudełka – mruknął.
– Pocałuj mnie, mój piękny diable – szepnęła, trzepocząc rzęsami. – Kochaj mnie. Andrew to przeszłość. Zapomnij o nim. Zapomnij o Michaelu. Chyba nie jesteś zakochany w swoim własnym bracie?
– A któż by go nie kochał? – odparł William. Klęknął na łóżku i powoli pochylił się nad Darą. Objął ją.
Dreszcz przebiegł jej ciało. Jeszcze nie wiedząc, już wiedziała. Jak wiele kobiet – oraz mężczyzn – będących jego żerem, pragnęła umrzeć nieświadoma, czego naprawdę pragnie. Widziała swoje odbicie w jego głębokich niebieskich oczach. Nigdy dotąd nie czuła się tak godna pożądania.
A on naprawdę jej pożądał. Tu i teraz, pragnął jej najbardziej w świecie. Wdychał jej woń – zapachy skóry, mydła, cytrynowych perfum i świeżej krwi, pulsującej w żyłach. Końcem języka musnął jej ucho. Miała wrażenie, że dotknął jej gdzieś w środku. Chociaż fizycznie było to niemożliwe, poczuła jego język w głębi swego ciała.
Nagle Michael rzucił na łóżko nieruchome ciało. Miejsca starczyło dla wszystkich. Andrew był spętany kolorową szarfą; ręce miał w kajdankach. Na jego szyi widniała poszarpana rana. Krew spływała mu na piersi. Nie żył.
Dara zaczęła rozumieć. William miał rację – niepotrzebna koka. Wciąż jej dotykał. Był tak ciepły, niemal gorący, że zakręciło jej się w głowie. Szarpnęła więzy, dysząc pożądaniem, gotowa dosłownie na wszystko.
– To dopiero początek – szepnął William, muskając ustami jej szyję. – Wstęp do dzikiej rozkoszy. Przyrzekam ci to, Daro.
Zlizał aromatyczny zapach perfum z jej ciała. Pocałował ją. A potem głęboko wbił zęby w jej grdykę.
Było cudownie. Przecudownie.
Ekstaza bólu.
Śmierć w ekstazie.
Nikt tego w pełni nie zrozumie, dopóki nie nadejdzie koniec.
Rozdział 34
Znów to się stało. Dwa kolejne nieludzkie morderstwa. Na lotnisku we Fresno czekał na mnie śmigłowiec FBI. Poleciałem nim do Las Vegas i przesiadłem się do samochodu. Kierowca, agent FBI nazwiskiem Carl Lenards, powiedział mi, że dyrektor Craig jest już na miejscu zbrodni. Potem przekazał resztę informacji.
Mordu dokonano w pięciogwiazdkowym, luksusowym hotelu Bellagio. W chwili otwarcia, w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym roku, był to najdroższy hotel na świecie. Ogromny i – aż do dzisiaj – bardzo bezpieczny i spokojny. Ewenement w Las Vegas. Żadnych gołych panienek ani pokątnych gangsterów w błyszczących garniturach.
Karetki i radiowozy miejscowej policji zajmowały niemal cały dojazd, od sześćset czwórki, aż po zjazd na Boulevard South. Stało tam także z pół tuzina wozów transmisyjnych. Na oko Ucząc, wokół hotelu tłoczyło się pięciuset lub sześciuset gapiów. Skąd takie dumy? Co tam się naprawdę stało? Z tego, co dotąd słyszałem, obie ofiary zmarły z upływu krwi, ale nie wisiały.
Gdy przeciskałem się przez ciżbę, spostrzegłem coś, co mną wstrząsnęło chyba nawet bardziej niż wieść o morderstwach.
Zauważyłem grupę ludzi ubranych jak wampiry – w czarne peleryny, cylindry, skórzane spodnie i buty z cholewami. Jeden z nich uśmiechnął się do mnie, błyskając długimi, złowieszczymi kłami. Oczy miał przesłonięte czerwonymi szkłami kontaktowymi. Chyba wiedział, kim jestem. – Cześć, kolego – parsknął złośliwym śmiechem. – Witaj w piekle.
Nic nie mogłem na to poradzić. Szedłem więc dalej, w stronę Bellagio. Ci przebierańcy wcale się nie przejmowali, że popełniono okrutną zbrodnię. Może byli wśród nich mordercy? Może teraz patrzyli na mnie? Co naprawdę chcieli zobaczyć? Dlaczego zabijali?. Miałem nadzieję, że policja z Vegas lub FBI filmują gapiów stojących przed hotelem. Kyle powinien o to zadbać. Ja byłem tutaj raczej z innych powodów. Kojarzyłem fakty na ogół pomijane przez zwykłych detektywów. Kyle Craig o tym dobrze wiedział. Znał zarówno moje mocne strony, jak i słabości. Apartament, w którym dokonano zbrodni, był duży i urządzony nawet z pewnym smakiem, jeśli brać pod uwagę tutejsze standardy. Zaraz po wejściu do łazienki mój wzrok padł na marmurową wannę, umieszczoną pod witrażem z koi szkiełek, wychodzącym na sztuczne jezioro z fon-:e leżały dwa ciała. Widziałem tylko czubki głów
Podszedłem bliżej. Para. Mężczyzna i kobieta, Pogryzieni i pocięci nożem. Zwłoki były prze-e.szono ich, bo po prostu nie było na czym. wannę ak krwi pozostało w niej niewiele, i tanina. Za dużo hałasu dla mnie. Policjanci; sanitariusze, laboranci, patolog, pracow-ner» i oczywiście FBI. 1 chUi skupienia.
Przez HIH atrywałWn się w wyblakłe, nieszczęsne ciała. Jak IKk PrzedA ofiary, także ci dwoje byli bardzo pi«
Chodząca doskonałość. Może właśnie dlatego zginęli? A jeśli nie, to jaki mógł być inny powód?
Dziewczyna miała dwadzieścia parę lat, nie więcej. Drobnej budowy, szczupła, jasnowłosa. Ważyła niecałe pięćdziesiąt kilogramów. Wąskie ramiona mógłbym jej zmierzyć linijką. Mordercy rozszarpali zębami jej małe piersi. Ciało wisiało w strzępach. Ślady ugryzień widniały też na całych nogach. Chłopak był niewiele od niej starszy. Blondynek o niebieskich oczach, opalony, o ładnej sylwetce. Też go pogryźli. Miał rozerwane gardło i rany na przegubach.
Nie znalazłem siniaków na rękach.
Dlaczego się nie bronili? Znali morderców.
– Widziałeś tę grupę zboczeńców, tam na dole? – zapytał Kyle. – Ten swoisty gabinet grozy?
Skinąłem głową.
– Jest środek dnia – odparłem. – Nie są niebezpieczni. Musimy raczej znaleźć tych, którzy kryją się w kryptach.
Kyle przytaknął i odszedł.
Kiedy zostałem już prawie sam, przez kilka godzin kręciłem się po apartamencie, zaglądając we wszystkie kąty. To była część mojej obsesji, stały rytuał na miejscu zbrodni. Być może czułem, że coś jestem winny zmarłym. Popatrzyłem przez okno na jezioro. Widziałem wszystko, nawet zestaw barw – żółtej, różowej i kremowej – dominujących w całym pokoju. Lustra w bogatych ramach, dyskretnie oświetlone. Świeże owoce i kwiaty.