Выбрать главу

Szafy były pełne ubrań. Zdążyli się rozpakować. Zrobiłem mały przegląd: sukienki od Boba Mackiego, pantofelki od Jimmy’ego Choo i Manola Blahnika, kilka spódnic. Wszystko drogie, modne i w najlepszym gatunku.

Nawet przez krótką chwilę nie oczekiwali śmierci.

Na widocznym miejscu na toaletce leżał stos żetonów z klubów Venetian i New York-New York. Pięćdziesiątki i setki. Mordercy ich nie wzięli. Zostawili także dwie pełne fiolki z kokainą, które znajdowały się w torebce dziewczyny. Karton papierosów Marlboro Lights.

Chcieli pokazać, że nie dla nich pieniądze i prochy? Że nie lubią hazardu? Że nawet nie palą? Więc co ich bawi? Krew? Morderstwa?

W torebce było jeszcze kilka przedartych biletów. Na pamiątkę? MGM Grand Adventures. Spektakl w Circus Circus, Folies Bergere w Tropicanie i wieczór magii z Siegfriedem i Royem. Pół buteleczki perfum Lolity Lempickiej.

W portfelu chłopaka znalazłem rachunki z restauracji. Le Cirąue w Bellagio, Napa, Palm, Spago w Caesars.

– Nie ma biletów ani rachunków z wczorajszą datą – poinformowałem Kyle’a. – Trzeba się dowiedzieć, gdzie byli. Pewnie tam poznali morderców. Zaprzyjaźnili się i wzięli ich do siebie.

Rozdział 35

Zadzwoniła moja komórka. Cholera jasna! Żeby to szlag trafił! Po jakie licho noszę przy sobie te gadżety? Kto przy zdrowych zmysłach chciałby być ciągle pod telefonem?

Zanim odebrałem, spojrzałem na zegarek. Jedenasta. Co za życie! Jak dotąd, zdołaliśmy jedynie ustalić, że Andrew Cotton i Dara Grey wpadli na parę drinków do Rum Jungle, a potem oglądali magiczny spektakl w Mirage. Widziano ich, jak rozmawiali z dwoma obcymi mężczyznami, lecz nic poza tym, bo na sali było dość ciemno. Ot, i wszystko. Ale to dopiero początek śledztwa.

Od wczesnego wieczoru siedziałem w Bellagio. Miałem serdecznie dość tej całej sprawy. Wolałbym już nigdy więcej nie oglądać tak brutalnych morderstw. Czytałem o podobnych zbrodniach, do jakich doszło w Paryżu i Berlinie, o „napastliwych pogryzieniach”, lecz co innego czytać, a co innego widzieć to na własne oczy.

– Alex Cross – rzuciłem do aparatu. Odwróciłem się w stronę okna, żeby raz jeszcze spojrzeć na jezioro i ciągnącą się za nim pustynię. Kojący widok w odróżnieniu od tego, co stało się w tutejszym hotelu.

– Mówi Jamilla. Obudziłam cię?

– Ależ skąd! Chociaż pewnie wolałbym, żeby tak było. Jestem na miejscu kolejnej zbrodni, w Las Vegas, i patrzę na pustynię. Też jeszcze nie śpisz – zauważyłem.

Ucieszyłem się, że ją słyszę. Mówiła spokojnie. Była spokojna. To ja miałem kłopoty.

– Czasami dłużej przesiaduję w pracy. Lepiej mi idzie, kiedy wszyscy pójdą już do domu. Zebrałam kilka nowych informacji dotyczących zabójstw.

Z tonu jej głosu wynikało, że to nic miłego.

– Mów, Jamillo. Słucham.

– Porozmawiałam z dwoma lekarzami, który badali ciała ofiar poprzednich ataków. Chyba znalazłam coś, co łączy zbrodnię w San Luis Obispo z morderstwem w San Diego.

Słuchałem jej ze skupieniem.

– W obu miastach bardzo poważnie potraktowano moją prośbę. Lekarze chcieli mi pomóc. Jak pamiętasz, w San Luis Obispo doszło do ekshumacji. To samo zrobił Guy Millner w San Diego. Nie będę cię zanudzała szczegółami. Prześlę raport kurierem. Dostaniesz go z samego rana.

– Świetnie. Żadnych faksów, ani nic takiego.

– Powiem ci z grubsza, co ustaliliśmy. W przypadku tych dwóch zbrodni ślady zębów są inne niż w Los Angeles i San Francisco. To były ludzkie zęby, Alex, lecz nie tych samych napastników. Jesteśmy tego zupełnie pewni. Dobrze rozumiesz, co to znaczy? Szukamy czterech sprawców. Co najmniej czterech. Dotąd udało się nam zidentyfikować cztery odrębne zestawy ludzkich zębów.

Próbowałem znaleźć choć odrobinę sensu w tym, co przed chwilą usłyszałem.

– Zwłoki były ekshumowane? To gdzie widniały ślady ugryzień? Na kościach?

– Tak. Lekarz to potwierdził. Szkliwo nazębne jest najtwardszą substancją w ludzkim ciele. Poza tym, jak sam dobrze wiesz, mogli używać protez.

– Kłów?

– Coś w tym rodzaju. Kości z San Diego zostały nadgryzione. Dlatego ślady są tak wyraźne.

– Nadgryzione?! – Wzdrygnąłem się.

– To ty jesteś psychiatrą. Gryzienie w tym przypadku oznacza kilkakrotną, silną i zamierzoną próbę dostania się do wnętrza kości. Ofiarą padł mężczyzna po pięćdziesiątce. To też nam trochę pomogło. Zdaniem lekarza, miał miększy szkielet ze względu na osteoporozę. Stąd głębsze ślady. Ale po co ktoś by to robił? Możesz to jakoś wytłumaczyć?

Zastanawiałem się przez chwilę.

– Zaraz, zaraz… A może szpik? Przecież jest wewnątrz kości i ma pełno naczyń krwionośnych.

– Fuj! – żachnęła się Jamilla. – Chyba masz rację. Obrzydliwość.

Rozdział 36

Zamordowanie pary aktorów odbiło się szerokim echem w prasie, radiu i telewizji.

Nagle mieliśmy setki doniesień do sprawdzenia i dziesiątki fałszywych tropów. Darę Grey i Andrew Cottona widywano ponoć niemal w każdym klubie i hotelu w Vegas. To było nam najmniej potrzebne. Ustaliliśmy, że na razie nie powiadomimy opinii publicznej o drugiej parze morderców. Kalifornia i Nevada nie były na to gotowe.

Kyle Craig postanowił spędzić jeszcze dwa dni na zachodzie. Ja zrobiłem to samo. Nie miałem wyboru. Sprawa była zbyt poważna, żeby ją lekceważyć. W pewnym momencie pracowało nad nią ponad tysiąc policjantów i agentów FBI.

Mordercy przestali zabijać.

Mogłoby się przecież wydawać, że po takim wstępie nastąpi eskalacja zbrodni. Sprawcy byli coraz zuchwalsi – i nagle zniknęli. A może po prostu zaczęli zakopywać zwłoki?

Codziennie rozmawiałem z ekspertami z Quantico. Nikt nie znajdował w tym żadnego wzorca. Żadnego sensu. Jamilla Hughes też nie trafiła na nowe informacje. Wszystkie teorie legły w gruzach.

Patrzyliśmy na siebie z osłupieniem.

Nie było kolejnych morderstw.

Dlaczego? Co się stało? Wystraszyli się nagonki w prasie? Może chodziło o coś innego? Gdzie się schowali? Ilu ich było?

Mogłem wracać do domu. To przynajmniej była jakaś dobra wiadomość, więc przyjąłem ją bez zastrzeżeń. Kyle łaskawie wyraził zgodę. Poleciałem do Waszyngtonu z poczuciem przegranej. Bałem się, że mordercy ujdą przed słuszną karą.

W poniedziałek o czwartej po południu stanąłem przed moim domem przy Piątej. Zauważyłem, że od frontu wyglądał przytulnie, choć nieco zaniedbanie. Pomyślałem sobie, że muszę go pomalować. Rynny też wymagały odświeżenia. Już się cieszyłem na tę robotę.

W środku panowała cisza. Wszyscy gdzieś poszli. Nie było mnie dwa tygodnie.

Chciałem dzieciom sprawić niespodziankę, lecz to był mój kolejny niedorzeczny pomysł. Ostatnimi dniami miewałem ich coraz więcej.

Obszedłem dom, zapamiętując wszystkie drobne zmiany, które tu zaszły pod moją nieobecność. Hulajnoga miała pęknięte tylne kółko. Biała tunika Damona, w której śpiewał w chórze, wisiała na poręczy schodów, zapakowana w plastikową torbę z nadrukiem pralni chemicznej.

Ogarnęło mnie poczucie winy. Widok pustego i cichego domu wpędzał mnie w grobowy nastrój. Popatrzyłem na zdjęcia wiszące na ścianie. Portret ślubny z Marią. Szkolne fotografie Damona i Jannie. Kilka mniejszych fotek małego Alexa, zrobionych polaroidem. Oficjalne zdjęcie chóru chłopięcego, które wykonałem w katedrze.

– Tato wrócił, tato wrócił – zaśpiewałem na melodię starego przeboju z lat sześćdziesiątych i zajrzałem do pokojów na piętrze.