Выбрать главу

Ja MIŁOŚĆ

Wróg (brat)Ojciec (Alex)

Ja MIŁOŚĆ kobiety Alexa (babka, przyjaciółki)brat (Alex)

Znakomity model psychologiczny – zwarty, jasny i przejrzysty. Dobrze wyjaśniał bieg wypadków, przewidzianych na dzisiejszy wieczór. Doktor Cross byłby zadowolony.

Może mu to wyjaśnić? Niech dowie się tuż przed śmiercią. Supermózg naciągnął gumowe rękawiczki i plastikowe ochraniacze na buty. Sprawdził, czy pistolet jest prawidłowo nabity. Wszystko gotowe. Poszedł na górę – Dżentelmen, Supermózg, Svengali, Moriarty.

Doskonale znał rozkład domu Crossa. Nawet nie potrzebował światła. Unikał niepotrzebnych hałasów. Nie pozostawiał po sobie żadnych śladów, które zwróciłyby uwagę FBI lub policji.

Cross i jego rodzina mieli zginąć w szczególnie przemyślany sposób. Co za niezwykły triumf! Co za wspaniały pomysł! Zanim dotarł na pierwsze piętro, znał już kolejność zabójstw. Tak, był zdecydowany. mały Alex

Jannie

Damon

Nana i na końcu – Cross

Doszedł do końca korytarza i przystanął. Nasłuchiwał przez chwilę, zanim otworzył drzwi sypialni. Żadnego dźwięku. Powoli nacisnął klamkę.

A to co? Niespodzianka? Chryste Panie!

Nie cierpiał takich niespodzianek. Dbał o dokładność i porządek. Lubił mieć wszystko pod kontrolą.

Przy łóżku Crossa siedziała Jannie. Głowę wsparła na złożonych rękach. Spała. Pilnowała swojego taty. Strzegła go od najgorszego.

Supermózg bardzo długo, może nawet z półtorej minuty, obserwował tę parę. W lewym rogu pokoju paliła się nocna lampka.

Cross miał zabandażowane dłoń i ramię. Pocił się we śnie. Był ranny i chory. W takim stanie nie nadawał się na przeciwnika. Zabójca westchnął. Rozczarowanie walczyło w nim o lepsze ze smutkiem i desperacją.

Nie, nie, nie! Wszystko na opak. Miało być całkiem inaczej. Cholera!

Pomału zamknął drzwi sypialni i szybko wrócił po własnych śladach. Wyśliznął się z domu. Nikt nie mógł wiedzieć o nocnej wizycie. Nawet sam Cross.

Jak zwykle, nikt go nie rozpoznał. Nikt go nie podejrzewał.

Przecież był Supermózgiem.

Rozdział 55

Budziłem się kilka razy w ciągu minionej nocy. W pewnej chwili odniosłem wrażenie, że ktoś wdarł się do domu. Wyczułem czyjąś obecność. Nie mogłem jednak nic zrobić.

A potem, po czternastu godzinach snu, obudziłem się już na dobre. Czułem się trochę lepiej. Nawet udało mi się zebrać myśli. Byłem jednak kompletnie wyczerpany. Rwało mnie w stawach i miałem kłopoty z widzeniem. Słyszałem za to jakąś muzykę – Erykah Badu, moja ulubiona.

Ktoś zapukał do drzwi sypialni.

– Już się ubrałem! – zawołałem. – Kto tam? Weszła Jannie. Na czerwonej plastikowej tacy przyniosła mi śniadanie, złożone z jajek, płatków kukurydzianych, soku pomarańczowego i gorącej kawy. Uśmiechała się z wyraźną dumą. Odpowiedziałem uśmiechem. Moja dzielna dziewczynka. Potrafiła być bardzo grzeczna – pod warunkiem, że tego chciała.

– Nie wiem, czy dasz radę coś zjeść, tatusiu – powiedziała. – Zrobiłam ci śniadanie. Tak na wszelki wypadek – dodała.

– Dziękuję ci, kochanie. Czuję się już odrobinę lepiej – odparłem. Udało mi się usiąść na łóżku. Zdrową ręką wepchnąłem sobie pod plecy dodatkową poduszkę.

Jannie ostrożnie postawiła tacę na moich kolanach. Pochyliła się i cmoknęła mnie w zarośnięty policzek.

– Ktoś tu powinien się ogolić.

– Jesteś kochana.

– Przez cały czas jestem taka, tatusiu. A może masz ochotę na małe odwiedziny? Popatrzymy, jak jesz, dobrze? Będziemy bardzo grzeczni. Żadnych kłótni, nic takiego.

– Marzyłem o tym.

Wróciła zaraz, trzymając na rękach małego Alexa. Za nią wszedł Damon i uniósł rękę na przywitanie. Razem usiedli na łóżku i zgodnie z obietnicą byli bardzo grzeczni. To najlepsze lekarstwo na wszelkie przypadłości.

– Jedz, póki gorące – poradziła mi Jannie. – Schudłeś jak szczapa.

– No właśnie – poparł ją Damon. – Jesteś chudy i spięty.

– Wyśmienite. – Uśmiechnąłem się do nich, ostrożnie przełykając niewielkie kęsy śniadania. Miałem nadzieję, że mnie nie zemdli. Pogłaskałem małego Alexa po główce.

– Ktoś cię otruł, tatusiu? – dopytywała się Jannie. – Co ci się naprawdę stało?

Z westchnieniem pokręciłem głową.

– Nie wiem, maleńka. Ugryzł mnie pewien chłopiec, a potem wdała się infekcja.

Skrzywili się jak na komendę.

– Nana nazywa to septicemią, czyli zatruciem krwi – powiedział Damon. Widać na własną rękę prowadził badania naukowe.

– Nawet nie będę się z nią sprzeczał. Teraz nie jestem dla niej przeciwnikiem.

Może nigdy nie byłem?

Popatrzyłem na gruby opatrunek na prawym ramieniu. Skóra wokół bandaża była chorobliwie żółta.

– To jakieś zakażenie – wyjaśniłem. – Ale już mi przeszło. Wracam do was.

Wciąż jednak pamiętałem słowa Irwina Snydera: „Teraz należysz do nas”.

Rozdział 56

Wieczorem wreszcie wstałem z łóżka i zwlokłem się na dół, na kolację. Za ten wyczyn w nagrodę od Nany dostałem pieczone kurczęta w zawiesistym sosie, świeże bułeczki i domowy jabłecznik. Sporo zjadłem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że mi lepiej.

Po kolacji ułożyłem do snu małego Alexa. Wpół do dziewiątej wróciłem do swojej sypialni. Wszyscy doszli do wniosku, że jestem zmęczony i że poszedłem się położyć.

Ja jednak nie mogłem zasnąć. W głowie szumiało mi od natłoku złych myśli, związanych z morderstwami. Miałem wrażenie, że pomału zbliżamy się do czegoś bardzo ważnego. A może tylko tak mi się zdawało?

Przez dwie godziny siedziałem przy komputerze. Nie miałem kłopotów z koncentracją. Byłem pewny, że istnieje nić łącząca wszystkie miasta, w których dokonano zbrodni. Tylko jak na nią wpaść? Co przegapiliśmy? Każdy drobiazg sprawdzałem dziesiątki razy. Przejrzałem plany lotów, trasy autobusowe i na końcu rozkłady pociągów. Prawdopodobnie to nie miało sensu, ale przecież mogło się na coś przydać. W gruncie rzeczy i tak nie miałem nic lepszego o roboty.

Sprawdziłem listę większych firm i przedsiębiorstw i tu trafiłem na sporo powiązań, nie prowadzących jednak do niczego konkretnego. Federal Express, American Express, Gap, Limited, McDonaWs, Sears i JC Penney działały praktycznie w całym kraju. Co z tego?

Potem zasiadłem do map i przewodników. W ten sposób dotrwałem niemal do północy i nic nie wymyśliłem. Tylko rozbolała mnie głowa i znów poczułem świerzbienie w ręce. W całym domu panowała cisza.

Przejrzałem kalendarz imprez, meczy, spotkań autorskich, koncertów rockowych i przedstawień, także cyrkowych. W dziale „rozrywka” coś zwróciło moją baczną uwagę. Oprzytomniałem, choć przed chwilą już miałem zamiar się położyć. Usiłowałem zachować spokój, ale serce waliło mi jak młotem. Najpierw sprawdziłem informacje z zachodniego wybrzeża. Potem ze wschodniego. Jest. Być może.

Wreszcie znalazłem jakieś powiązanie – dwóch artystów, którzy zimą i wczesną wiosną występowali na zachodzie, a potem na wschodzie. Trasa tournće obejmowała wszystkie miasta z mojej listy. Jezu…

Ich kariera zaczęła się przed piętnastu laty.

Byłem niemal pewien, że to ma związek z morderstwami.

Chodziło o dwóch magików, znanych jako Charles i Daniel.

Tych samych, których Andrew Cotton i Dara Grey oglądali w Las Vegas w dniu swojej śmierci.

Wiedziałem nawet, gdzie odbędzie ich kolejny występ. Być może już tam byli.