– Znalazł ją pan, doktorze Cross? I co pan o tym sądzi? Jak można powstrzymać tę przerażającą serię okrutnych morderstw? Niech pan mi powie, co pan zrobi. Na pewno już pan coś wymyślił.
To był Supermózg. Skąd wiedział?
– Dopadnę cię, parszywy draniu! – wrzasnąłem do słuchawki. – Możesz być pewien, że cię dopadnę!
Przerwałem połączenie, a potem w ogóle wyłączyłem telefon. Rozejrzałem się po pokoju. W drzwiach stał Kyle Craig i przyglądał mi się uważnie.
– Dobrze się czujesz, Alex? – szepnął.
Rozdział 79
Wróciłem do hotelu Dauphine o wpół do czwartej rano. Byłem zbyt zmęczony i przepracowany, żeby spokojnie zasnąć. Serce waliło mi jak młotem. W recepcji czekała wiadomość, że inspektor Hughes dzwoniła z San Francisco.
Wyciągnąłem się na łóżku i zatelefonowałem do Jamilli. Zamknąłem oczy. Chciałem posłuchać jakiegoś przyjaznego głosu. Zwłaszcza jej głosu.
– Mam dla ciebie coś ciekawego – powiedziała po przywitaniu. – W tak zwanym, ha, ha, wolnym czasie baczniej przyjrzałam się Santa Cruz. Pytasz, dlaczego Santa Cruz? Bo właśnie tam zanotowano kilka niewyjaśnionych zniknięć. Sporo tego. Alex, tam się coś dzieje. Coś, co pasuje do całej reszty.
– Santa Cruz było na pierwszej liście – odparłem. Próbowałem skupić się na rozmowie. Nie mogłem sobie dobrze przypomnieć, gdzie leży miasto o tej nazwie.
– Masz dziwny głos. Jesteś zmęczony? – spytała.
– Dopiero parę minut temu ściągnąłem do hotelu. To była ciężka noc.
– Idź spać! To poczeka. Dobranoc.
– Nie. I tak nie zasnę. Opowiedz mi o Santa Cruz. Chcę to od razu usłyszeć.
– Dobrze. Rozmawiałam z porucznikiem Conoverem z tamtejszej policji. Bardzo ciekawa pogawędka. W dodatku nieźle wkurzająca. Dawno wiedzieli o zniknięciach. Zauważyli także, że od roku giną zwierzęta na okolicznych farmach. Oczywiście, nikt nie wierzy w wampiry. Ale… Santa Cruz zyskało pewną sławę. Wśród nastolatków nosi nazwę wampirzej stolicy Stanów Zjednoczonych. Czasem dzieciaki mają rację.
– Muszę zobaczyć twoje notatki – odparłem. – Teraz spróbuję się trochę przespać, ale podeślij mi wszystko, co wyciągnęłaś od tych z Santa Cruz. Dasz radę?
– Tim obiecał mi, że zdobędzie potrzebne akta. Jutro mam wolne. Pewnie tam pojadę.
Szeroko otworzyłem oczy.
– Jeśli naprawdę chcesz to zrobić, to koniecznie weź kogoś ze sobą! Na przykład Tima. Mówię poważnie. – Opowiedziałem jej o policjantce, zabitej tutaj, w Nowym Orleanie. – Nie jedź sama. Wciąż nie wiemy, z czym tak naprawdę mamy do czynienia.
– Dobrze, dobrze – obiecała, ale nie bardzo jej wierzyłem.
– Bądź ostrożna, Jamillo. Mam złe przeczucia.
– To ze zmęczenia. Lepiej się prześpij. Dawno wyrosłam już z pieluch.
Rozmawialiśmy jeszcze kilka minut, lecz nie wiedziałem, czy ją przekonałem. Była uparta jak każdy dobry gliniarz z wydziału zabójstw.
Zamknąłem oczy i nie wiadomo kiedy zasnąłem.
Rozdział 80
Jamilla przypomniała sobie zdanie z klasycznej powieści grozy Nawiedzony, napisanej przez Shirley Jackson. Bardzo lubiła tę książkę, chociaż ostatnio na jej podstawie powstał kiepski film. „To, co tam chodziło, chodziło całkiem samo”, brzmiał ostatni fragment. To idealnie pasowało do nastroju Jamilli. Może nawet do jej całego życia?
Stary wysłużony saab mknął szosą prowadzącą do Santa Cruz. Jamilla zbyt długo ściskała kierownicę. Kark jej zesztywniał i rozbolały ramiona. Mimo obaw i wątpliwości nie potrafiła i nie chciała zrezygnować z dochodzenia. Gdzieś tam czaili się mordercy. Będą zabijać dopóty, dopóki ktoś ich nie powstrzyma, pomyślała. Byłoby dobrze, gdyby właśnie mnie się to udało.
Chciała zabrać ze sobą Tima, aktualnego chłopaka, ale właśnie pisał do Examinera spory reportaż o ostatnich protestach rowerzystów. Poza tym, nie była pewna, czy tak długo by z nim wytrzymała. Wprawdzie Tim miał niemało zalet, nie umywał się jednak do Alexa. Jamilla skręciła z szosy numer jeden w stronę Santa Cruz. Była zupełnie sama. Cholernie sama, pomyślała. Jak zwykle.
Przed wyjazdem zawiadomiła Tima, co zamierza zrobić, i uzbroiła się po same zęby. Tak jak mówiła Alexowi, już dawno wyrosła z pieluch. Po same zęby, powtórzyła w myślach. Fe, okropność. Wzdrygnęła się na to słowo. Przypomniała sobie poszarpane rany na ciałach pogryzionych ofiar.
Zawsze lubiła Santa Cruz. W osiemdziesiątym dziewiątym roku tu było epicentrum wielkiego trzęsienia ziemi Loma Prieta. Sześć i dziewięć dziesiątych w skali Richtera, sześćdziesięciu trzech zabitych. A jednak miasto dźwignęło się z gruzów i wróciło do życia. Tutejsi ludzie byli uparci. Stawiali domy nie wyższe niż dwa piętra, o konstrukcji przeciw wstrząsowej. Kalifornia w najlepszym wydaniu.
Jamilla zatrzymała wzrok na muskularnym, jasnowłosym chłopcu, który przed chwilą wysiadł z volkswagena. Na dachu samochodu leżała deska surfingowa. Blondyn przełknął ostatni kawałek pizzy i wszedł do pobliskiej księgarni. Kalifornia w najlepszym wydaniu.
A do tego różnobarwny dum – posthippisi, technokraci, turyści, surferzy i studenci. Niezła mieszanina. Tylko gdzie szukać kryjówki tych przeklętych wampirów? Może już wiedzą, że przyjechała specjalnie do Santa Cruz, aby dobrać im się do tyłka? Może chowają się wśród przechodniów, których mijała na ulicy?
Najpierw wybrała się do miejscowego komisariatu policji. Porucznik Harry Conover był zaskoczony jej widokiem. Nie wyobrażał sobie, by policjant – albo policjantka – prowadził śledztwo w tak niekonwencjonalny sposób.
– Przecież mówiłem pani, że dokładnie przejrzałem wszystkie akta dotyczące tak zwanych „wampirów”. Miałbym kłamać? – spytał. Z rezygnacją pokręcił głową. Miał długie jasne włosy i piękne brązowe oczy. Na pewno nie przekroczył jeszcze czterdziestki. W moim wieku, pomyślała Jamilla. Urodzony kobieciarz, zaborczy i zadufany w sobie.
– Ależ skąd! Nikt pana nie oskarża o kłamstwo. Mam dzisiaj wolne, a ta sprawa nie daje mi spokoju. Przyjechałam więc… Harry. To chyba lepsze od e-maila? Co jeszcze możesz mi przekazać?
Wyczuwała, co chciał powiedzieć. „Lepiej skorzystaj z wolnego dnia i najzwyczajniej ciesz się życiem”. Nieraz słyszała to już przedtem. Może i racja? Ale nie teraz. Najpierw trzeba zakończyć śledztwo.
– Czytałam raport mówiący o tym, że tutejsze upiory żyją wspólnie, jakby w komunie. Gdzie ich szukać? – spytała.
Conover pokiwał głową bez najmniejszego zainteresowania. Niemal otwarcie przyglądał się Jamilli. Widać było, że lubi kobiece piersi.
– Nikt tego nigdy nie potwierdził – odparł. – Dzieciaki, owszem, włóczą się w większych grupach, ale nic nie wiem o komunie. Mamy tu parę modnych lokali, takich jak Catalyst albo Palookaville. Dużo dzieciaków kręci się na Pacific Street.
Nie poddawała się. Nigdy.
– A gdyby jednak były takie miejsca, w których koczują młodzi ludzie, to gdzie, na przykład, mogłabym je znaleźć?
Conover westchnął ciężko. Sprawiał wrażenie poirytowanego. Jamilla zaliczyła go do tych policjantów, którzy zbytnio się nie przemęczają. Z miejsca wyleciałby ze służby, gdyby miała nad nim jakąkolwiek władzę. Potem na pewno by narzekał, że trafił na feministkę. Zorientowała się, że jest leniwy i tępawy. Budził w niej niechęć. Przecież od niego zależało, czy nie zginą kolejni ludzie. Naprawdę tego nie rozumiał?
– Może gdzieś wśród okolicznych wzgórz – wycedził wreszcie półgłosem. – Albo na północ, przy Boulder Creek. Naprawdę nie wiem, co odpowiedzieć.
Pewnie, że nie wiesz, Harry.
– Gdzie byś poszukał najpierw? – nalegała. Gdybyś miał jaja, dodała w myślach.