Выбрать главу

– Nie zaprzątałbym sobie tym głowy. Owszem, przyznaję, było parę zniknięć, ale odnotowano je w każdym mieście na terenie Kalifornii. Dzisiejsza młodzież jest zupełnie inna niż za naszych czasów. O wiele bardziej niespokojna. Nie wierzę, żeby w Santa Cruz działo się coś złego. To nieprawda, że nasze miasto jest, jak niektórzy utrzymują, „stolicą wampirów” na zachodnim wybrzeżu. Możesz mi wierzyć. W Santa Cruz na pewno nie znajdziesz wampirów. Jamilla kiwnęła głową, jakby na zgodę.

– Zacznę od wzgórz – powiedziała. Conover zasalutował z lekką drwiną.

– Jeśli przed siódmą skończysz łapać duchy, to zadzwoń. Pójdziemy na małego drinka. Przecież masz wolne, prawda?

Uśmiechnęła się lekko.

– Jeśli skończę przed siódmą, zadzwonię. Dziękuję ci za pomoc, Harry.

Co za palant! – uznała.

Rozdział 81

Wkurzyła się. A kto by się nie wkurzył na jej miejscu? W dzień wolny od pracy odwalała czyjąś robotę. Zaparkowała saaba w pustej bocznej ulicy, w pobliżu Metro Center, naprzeciwko baru Asti. Straciła z oczu rzekę San Lorenzo, lecz zapach wody dochodził nawet z daleka.

Ledwo wysiadła z samochodu, tuż przy niej zjawili się dwaj młodzi ludzie. Wzięli ją w środek.

Popatrzyła na nich z ukosa. Niemal wyrośli spod ziemi. Blond włosy, spięte w kucyki. Studenci? Surferzy? – pomyślała. Miała nadzieję, że się nie myli.

Byli wysocy, dobrze umięśnieni, ale nie wyglądali na kulturystów. Cechowało ich naturalne piękno, nasuwające myśl o Erosie, Hermesie lub Apollinie. Harmonia ciała. Zmysłowość. Rzeźba w marmurze.

– Mogę w czymś pomóc? – zapytała. – Szukacie plaży? Wyższy z nich odpowiedział z niezachwianą pewnością siebie, podszytą ledwo uchwytną drwiną.

– Ależ nie, dzięki! Nie bawi nas pływanie na desce. Mieszkamy tutaj. A pani?

Ubrani byli w czarne podkoszulki, dżinsy i buty do wspinaczki. Obaj mieli niebieskie oczy i świdrowali ją przenikliwym wzrokiem. Młodszy wyglądał najwyżej na szesnastolatka. Poruszali się niby wolno, lecz z utajoną sprężystością. Jamilli wcale się to nie podobało. Nikt nie zjawił się w pustym zaułku, kto mógłby przyjść jej z pomocą.

– W takim razie to może ja was zapytam o plażę? – zaryzykowała.

Przewaga była po ich stronie. Stali tak blisko, że nie zdołałaby sięgnąć po pistolet. Nie mogła się nawet ruszyć, żeby któregoś z nich nie potrącić.

– Zróbcie mi trochę miejsca – powiedziała. – Cofnijcie się.

Starszy popatrzył na nią z uśmiechem. Miał zmysłowe usta.

– Jestem William – przedstawił się. – A to mój brat, Michael. Szuka nas pani, inspektor Hughes?

Och, nie… Jezu… Jamilla próbowała wyrwać broń ukrytą w kaburze na plecach. Złapali ją. Zabrali jej pistolet tak łatwo, jakby była dzieckiem. Działali zdumiewająco szybko – i byli zdumiewająco silni. Momentalnie rozciągnęli ją na ziemi i skuli kajdankami. Skąd je mieli? Zabrali policjantce zabitej w Nowym Orleanie?

– Nie próbuj krzyczeć, bo ci kark złamię – powiedział starszy, suchym i rzeczowym tonem.

Młodszy odezwał się dopiero teraz. Był tak blisko, że Jamilla wyraźnie widziała jego długie zwierzęce kły.

– Jeśli polujesz na wampira, on zapoluje też na ciebie – warknął.

Rozdział 82

Zakneblowali ją i brutalnie rzucili na tył furgonetki. Samochód ruszył z miejsca z głośnym chrzęstem.

Jamilla próbowała zapamiętać szczegóły. Odliczała sekundy i minuty. Początkowo jechali przez miasto, zatrzymując się na skrzyżowaniach. Potem samochód pomknął szybciej, po gładkiej szosie. Chyba wjechali na trasę numer jeden.

Później skręcili na wyboistą, prawdopodobnie polną drogę. Cała jazda trwała mniej więcej czterdzieści minut.

Porywacze wnieśli Jamillę do wiejskiego domu na jakimś ranczo lub farmie. Zobaczyła tłum ludzi. Śmieli się z niej. Dlaczego? Mieli kły. Jezu… William położył ją na kanapie w małym pokoju i wyjął jej z ust knebel.

– Przyszłaś zobaczyć Pana? – szepnął, zbliżając twarz do jej twarzy. – Popełniłaś poważny błąd. To cię zabije.

Uśmiechnął się z jawnym okrucieństwem. Miała wrażenie, że chciał ją pożreć, a może uwieść? William dotknął jej policzka długim i szczupłym palcem. Lekko przesunął dłonią po jej szyi i spojrzał jej prosto w oczy.

Jamilla była przerażona. Chciała uciec, ale nie mogła. Wokół niej zgromadziło się z tuzin wampirów – patrzyły na nią jak na smaczny kąsek.

– Nie znam waszego Pana – wyjąkała. – Kto to taki? Wypuśćcie mnie.

Bracia spojrzeli po sobie z uśmieszkiem.

– Pan jest naszym przywódcą – powiedział William. Był spokojny i pewny siebie.

– Naszym? To znaczy kogo? – zapytała.

– Wszystkich, którzy idą za nim – odparł. Wybuchnął śmiechem, najwyraźniej rozkoszując się jej lękiem. – Wampirów. Takich jak ja i Michael. I wielu innych, w wielu, wielu miastach. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak jesteśmy silni. Pan udziela prostych nakazów, co mamy myśleć i co czynić. Nie ma nad sobą żadnych zwierzchników. Jest wyższą istotą. Trochę zaczynasz już to rozumieć? Ciągle chcesz stanąć przed obliczem Pana?

– Jest tutaj? – spytała. – Gdzie mnie przywieźliście? William wciąż patrzył na nią uwodzicielskim wzrokiem.

Obrzydliwość. Potem pochylił się niżej.

– To ty jesteś detektywem. Powiedz mi, gdzie się znalazłaś? Czy tutaj mamy szukać Pana?

Jamilla dostała mdłości. Myślała, że zwymiotuje. Potrzebowała więcej miejsca.

– A po co mnie tu przywlekliście? – zapytała, żeby podtrzymać tę rozmowę. Chciała choć trochę zyskać na czasie.

William wzruszył ramionami.

– Byliśmy tu od zawsze – odparł. – Żyliśmy jak w komunie. Hippisi pełni marzeń o nowej Kalifornii, prochy, trawka, muzyka Joni Mitchell. Nasi rodzice też byli hippisami. Nie znaliśmy innego życia i sposobu myślenia, więc siłą rzeczy polegaliśmy wyłącznie na sobie. Zżyliśmy się z moim bratem. Lecz tak naprawdę, to jesteśmy niczym. Żyjemy, aby służyć Panu.

– Pan zawsze mieszkał w tej komunie? Pokręcił głową i popatrzył na nią z powagą.

– Tu zawsze były wampiry. Trzymały się na uboczu, z dala od pozostałych. Jeśli ktoś chciał, to mógł się do nich przyłączyć. To my szliśmy do nich, a nie odwrotnie.

– A ilu ich jest teraz?

William spojrzał na Michaela i wzruszył szerokimi ramionami. Obaj się roześmieli.

– Legiony! Jesteśmy wszędzie.

Niespodziewanie William ryknął i rzucił jej się do szyi. Jamilla mimo woli krzyknęła z przerażenia.

Nie dotknął jej. Zatrzymał się tuż przed nią, wciąż warcząc jak dzikie zwierzę. Nagle zamiauczał, wysunął język i polizał ją po policzku. Potem po ustach i po oczach. Nie wierzyła, że to wszystko dzieje się naprawdę.

– Powiesimy cię i wysączymy aż do ostatniej kropli. Co ciekawsze – będzie ci się to bardzo podobało. Umrzesz w ekstazie, Jamillo.

Rozdział 83

Wróciłem do Waszyngtonu na w pełni zasłużony, jednodniowy wypoczynek. Dlaczego nie? Była sobota, a ja już od dawna nie widziałem dzieci.

Po południu zabrałem Damona i Jannie do Corcoran Gallery of Art. Oczywiście z początku krzywili się, jak mogli, że idą do muzeum, ale później nie chcieli wyjść z Pałacu Złota i Światła. Byli oczarowani. Typowe.

Do domu wróciliśmy około czwartej. Nana powiedziała mi, że mam zadzwonić do Tima Bradleya z San Francisco Examinera. Chwileczkę… Czy to się nigdy nie skończy? Po jakie licho mam rozmawiać z chłopakiem Jamilli?

– Mówił, że to bardzo ważne – oznajmiła Nana. Piekła dwa placki z wiśniami. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, pomyślałem z nagłym rozrzewnieniem.