W Kalifornii była pierwsza. Zadzwoniłem do Tima, do redakcji. Odebrał niemal natychmiast.
– Bradley.
– Tu mówi Alex Cross.
– Cześć. Miałem nadzieję, że pan się odezwie. Jestem kolegą Jamilli Hughes.
Tyle to sam wiedziałem.
– Co u niej słychać? – zapytałem. – Wszystko w porządku?
– Po co pan pyta? Wczoraj pojechała do Santa Cruz. Wiedział pan o tym?
– Coś mi wspominała. Wzięła kogoś ze sobą? – spytałem. – Prosiłem ją, żeby tak zrobiła.
– Nie – odparł oschle. – Wciąż powtarza, że już dawno wyrosła z pieluch. I zawsze ma przy sobie ogromny rewolwer.
Zmarszczyłem brwi i pokręciłem głową.
– Więc co się stało? Co chciał mi pan przekazać?
– Może to nic takiego, ale Jamilla zwykle działa z niezwykłą dokładnością. Obiecała do mnie zadzwonić, a tym razem tego nie zrobiła. To było wczoraj. Cztery godziny temu zakręciłem do pana. Trochę się niepokoję. Pomyślałem, że pan wie lepiej ode mnie, co zrobić w takiej sytuacji.
– Zachowywała się tak już przedtem? – zapytałem.
– Chodzi o to, czy pracowała w dni wolne od służby? Tak. To cała Jam. Ale zawsze dotrzymywała każdego przyrzeczenia.
Nie chciałem martwić go więcej niż potrzeba, ale sam byłem mocno zdenerwowany. Powróciłem myślami do przeszłości. W ostatnich latach straciłem dwie bliskie osoby, a ich śmierć nie została wyjaśniona. Supermózg twierdził, że to on zabił Betsey Cavalierre. Do tego dochodziła jeszcze Maureen Cooke w Nowym Orleanie. Co się działo z Jamillą Hughes?
– Zadzwonię do komisariatu w Santa Cruz. Jamilla podała mi nazwisko i numer do porucznika z tamtejszego wydziału zabójstw. Chyba nazywał się Conover. Sprawdzę to w swoim notatniku. Zaraz to zrobię.
– Dobrze. Dziękuję panu. Bądźmy w stałym kontakcie – powiedział Tim. – Naprawdę jestem bardzo wdzięczny.
Zapewniłem go, że to nic takiego, i pięć minut później zatelefonowałem do komisariatu w Santa Cruz. Poprosiłem o połączenie z porucznikiem Conoverem. Okazało się, że ma wolny dzień. Narobiłem więc nieco rabanu, podpierając się nazwiskiem Kyle’a. Dyżurny sierżant, acz niechętnie, dał mi domowy numer Conovera.
Ktoś podniósł słuchawkę i usłyszałem głośną muzykę. Chyba U2.
– Mamy imprezę nad basenem. Przyjdź do nas – powiedział jakiś męski głos. – Albo daj znać w poniedziałek. No to na razie.
W słuchawce zapanowała cisza. Zadzwoniłem ponownie.
– Z porucznikiem Conoverem – oznajmiłem urzędowym tonem. – Mówi detektyw Alex Cross. To nagły przypadek. Chodzi o inspektor Jamillę Hughes z wydziału zabójstw w San Francisco.
– O cholera – dało się słyszeć po drugiej stronie, a potem: – Tu Conover. Kto mówi?
W oszczędnych słowach wyjaśniłem, kim jestem i co robię. Miałem wrażenie, że Conover albo jest pijany, albo na najlepszej drodze do upicia się. Co prawda, miał wolny dzień, ale w Santa Cruz dopiero dochodziła druga po południu.
– Pojechała na wzgórza, aby polować na wampiry – oznajmił i roześmiał się kpiąco. – W Santa Cruz nie ma wampirów, kolego detektywie. Można mi wierzyć. Nic jej nie będzie. W tej chwili już na pewno wraca do San Francisco.
– Jak do tej pory były dwa tuziny morderstw w wampirzym stylu. – Próbowałem go jakoś wyrwać z oparów zamroczenia. – Sprawcy pili krew ofiar.
– Powiedziałem wszystko, co wiem – oświadczył. – Najwyżej mogę tam wysłać kilka wozów patrolowych – dodał.
– Proszę to zrobić. Ja w tym czasie zawiadomię FBI. Oni przynajmniej wierzą w takie rzeczy. Kiedy ostatni raz widział pan inspektor Hughes?
Namyślał się przez chwilę.
– Nie pamiętam. Co najmniej dwadzieścia cztery godziny temu.
Odłożyłem słuchawkę. Nie polubiłem Conovera. Na nowo przemyślałem wszystko, co wydarzyło się od dnia, w którym poznałem Jamillę. Zakręciło mi się w głowie. Cały czas poruszaliśmy się po omacku, błądząc po nieznanym terenie. Co gorsza, Supermózg wciąż czyhał gdzieś w pobliżu.
Zatelefonowałem do Kyle’a i do American Airlines. Potem zawiadomiłem Tima Bradleya, że wybieram się do Kalifornii.
Santa Cruz.
Stolica wampirów.
Jamilla była w opałach. Czułem to przez skórę.
Rozdział 84
W czasie długiego lotu z Waszyngtonu do Kalifornii uświadomiłem sobie, że Supermózg od dwóch dni zostawił mnie spokoju. To dziwne. A może też gdzieś podróżował? Quepasa, Supermózgu? Może był ze mną w samolocie, w drodze do San Francisco? Przypomniałem sobie stary kawał o paranoi. Facet zwierza się psychiatrze, że nikt go nie lubi. To niemożliwe, odpowiada lekarz. Rozmawiał pan już z niktem?
Ze mną było jeszcze gorzej. W pewnej chwili wstałem z fotela i przeszedłem się po pokładzie, spoglądając na pasażerów. Żadnej znajomej twarzy. Supermózgu nie było. Kłów u nikogo także nie widziałem. Z wolna popadałem w obłęd.
Przyleciałem na międzynarodowy dworzec lotniczy w San Francisco i spotkałem się z federalnymi. Powiedzieli mi, że Kyle jest w drodze z Nowego Orleanu. Ostatnio coraz częściej namawiał mnie, żebym zmienił pracę i przeniósł się do FBI. Ze względów czysto finansowych miałbym na pewno lepiej. Agenci zarabiah więcej od policjantów. Godziny pracy też były wygodniejsze. Postanowiłem, że po zakończeniu śledztwa porozmawiam o tym z Naną i z dziećmi. Miałem przeczucie, że niedługo już będzie po wszystkim. Ciekawe, skąd mi się to wzięło?
Odjechałem z lotniska długim granatowym wozem, wraz z trzema agentami. Siedziałem z tyłu, w towarzystwie Roberta Hatfielda, starszego agenta z San Francisco. Pokrótce podał mi ostatnie ustalenia.
– Zlokalizowaliśmy miejsce pobytu tak zwanych wampirów. To stare ranczo u podnóża gór, na północ od Santa Cruz, blisko oceanu. Do tej pory nie wiemy, czy to właśnie tam przetrzymywana jest inspektor Hughes. Nikt jej nie widział.
– Co to za okolica? – zapytałem. Hatfield wyglądał młodo, trudno było dokładnie określić jego wiek. Był pomiędzy trzydziestką a pięćdziesiątką. Bardzo wysportowany. Starannie ostrzyżony. Najwyraźniej dbał o swój wygląd.
– Niemal pustkowie. Ze dwa duże rancza, a poza tym jedynie skały, drapieżne ptaki i pumy.
– A nie tygrysy?
– Ciekawe, że o to pan pyta. W miejscu, o którym mowa, trzymano dzikie zwierzęta: niedźwiedzie, wilki, tygrysy i nawet ze dwa słonie. Z tego co wiem, były tresowane dla potrzeb filmu i reklamy. Właścicielami rancza byli dawni hippisi, siedzący tam od lat sześćdziesiątych. Na swoją działalność mieli zgodę Departamentu Spraw Wewnętrznych. Prowadzili liczne interesy, między innymi z Tippi Hedren i z Siegfnedem i Royem.
– Zwierzęta wciąż są na tym terenie?
– Nie. Przedsiębiorstwo upadło jakieś pięć lat temu. Właściciele zniknęli. Nikt nie chciał kupić ziemi. To jakieś dwadzieścia dwa hektary, nie nadające się prawie do niczego. Zresztą, sam pan zobaczy.
– A co się stało z mieszkańcami zoo?
– Wiele zwierząt trafiło do innych ośrodków związanych z przemysłem filmowym. Część wzięła chyba Brigitte Bardot, a część ogród zoologiczny w San Diego.
Usadowiłem się wygodniej w fotelu i raz jeszcze zacząłem analizować tę sprawę. Nieoczekiwanie znów zaświtał mi promyk nadziei. Zastanawiałem się, czy jakiś tygrys przypadkiem nie został na ranczu. Puściłem wodze fantazji. W Azji i Afryce wampir o wiele częściej zmienia się w tygrysa niż w nietoperza. Tygrysy budzą większy strach niż małe latające ssaki. To samo można powiedzieć o okrutnie zmaltretowanych ciałach, które napawają przerażeniem. Santa Cruz chciało dorównać swojej sławie i rzeczywiście stać się stolicą wampirzego świata.
Po drodze minęliśmy farmę i niewielką winnicę. Poza tym nic ciekawego. Hatfield powiedział mi, że latem okoliczne wzgórza stają się złotobrązowe, niczym afrykańska sawanna.