Próbowałem nie myśleć o Jamilli i o jej losie. Dlaczego przyjechała sama? Co nią powodowało? Aż tak była podobna do mnie? Gdyby zginęła, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Samochód wreszcie zjechał z głównej drogi. Rozejrzałem się, ale nigdzie nie dostrzegłem żadnych zabudowań. Same wzgórza. Jastrząb lekko szybował po przejrzyście błękitnym niebie. Odludna, cicha i bardzo piękna okolica.
Skręciliśmy w polną drogę i przez ponad półtora kilometra rzucało nami na wybojach. Minęliśmy stare ogrodzenie z drutu kolczastego. Zardzewiałe resztki ciągnęły się wzdłuż drogi przez jakieś sto metrów, potem zniknęły i znów się pojawiły.
Nagle zobaczyliśmy sześć samochodów, czekających po obu stronach szlaku. Były to głównie dżipy, bez żadnych oznaczeń.
Pośrodku drogi stał Kyle Craig. Wsparł się pod boki i spoglądał na mnie z uśmiechem, jakby w zanadrzu chował jakąś tajemnicę.
Na pewno tak było.
Rozdział 85
– Coś mi się zdaje, że właśnie na to czekaliśmy – powiedział na przywitanie. Uścisnęliśmy sobie ręce. Przy każdym spotkaniu Kyle przestrzegał tej małej ceremonii. Wyglądał na spokojniejszego niż w zeszłym tygodniu.
– Coś ci pokażę – rzekł. – Chodź.
Poszedłem za nim wzdłuż zardzewiałego drutu do połamanej bramy. Wskazał palcem spłowiały rysunek, przedstawiający tygrysa. Sylwetka była mocno stylizowana, ale nie ulegało wątpliwości, że chodzi o wielkiego kota. Trafiliśmy na tygrysie leże.
– Tutejsza grupa ma nowego i potężnego Pana. Niestety, nie ustaliliśmy jego tożsamości. Poprzednim Panem był Daniel Erickson. Dwaj jego dawni podopieczni właśnie wrócili z Nowego Orleanu. Nareszcie można dopasować fragmenty układanki.
Popatrzyłem na niego spod oka i pokręciłem głową.
– Skąd to wszystko wiesz, Kyle? Kiedy tu przyjechałeś? Co jeszcze przede mną ukrywasz? I dlaczego? – spytałem w duchu.
– Dzwonili do mnie z miejscowej policji. Przyłapali jednego z tych „nieżywych”, jak tylko gówniarz wysunął nos za bramę. To wagarowicz z pobliskiej szkoły, mniej popaprany niż cała reszta. Wszystko wyśpiewał.
– Ten cały Pan jest teraz z nimi?
– Chyba tak. Nasz jeniec go nie widział. W odróżnieniu od dwóch, którzy wrócili z Nowego Orleanu, nie należy do wewnętrznego kręgu wtajemniczenia. A tamci, to dopiero bestie! Gruchnęła wieść, że to oni zabili Charlesa i Daniela. Ponoć zupełni psychopaci.
– Wierzę. – Poprzez gałęzie sosen i cyprysów popatrzyłem na odległe ranczo. – Co z Jamillą?
Kyle szybko spojrzał w bok.
– Znaleźliśmy w mieście jej samochód. Poza tym ani śladu. Złapany gówniarz też nic nie wie. Powiedział tylko, że wczoraj wieczór było tam jakieś zamieszanie. Siedział w piwnicy, razem z kilkoma młodszymi upiorami. Podejrzewali, że policja wdarła się na teren domu. Ale potem zapanowała cisza. Nie wiemy nic pewnego.
– Mogę z nim porozmawiać, Kyle?
Nie patrzył ną mnie. Najwyraźniej nie miał ochoty odpowiadać.
– Zabrali go do Santa Cruz – mruknął. – Musiałbyś wpaść do miasta. Jak chcesz, to jedź, ale pamiętaj, że już z nim rozmawiałem. Wystraszył się nie na żarty.
Kyle zachowywał się co najmniej dziwnie. Jednak nikt tak jak on nie znał się na złoczyńcach i psycholach. Wszyscy byli przekonani, że już niedługo zajmie fotel dyrektora biura. Ja tylko zastanawiałem się, jak zdoła to pogodzić z pasją do pracy w terenie.
– Wiem, że się o nią martwisz. Na dobrą sprawę, moglibyśmy wejść tam nawet od razu, ale lepiej poczekać. Zróbmy to po północy albo tuż przed świtem. Skąd wiadomo, że ją tam znajdziemy?
Przerwał na chwilę. Zerknął w stronę budynków.
– Chcę wiedzieć, czy polują w stadzie. Chcę poznać odpowiedzi na parę zasadniczych pytań. Czym się kierują? Jakie są motywy ich postępowania? A przede wszystkim, chcę mieć pewność, że tym razem dorwiemy Pana.
Rozdział 86
To była długa, zimna i pełna napięcia noc. Nie mogłem doczekać się chwili, gdy już będzie po wszystkim. A może po prostu niecierpliwiłem się, że wciąż nie rozpoczynamy akcji? Przy okazji dowiedziałem się czegoś ciekawego. Prawniczka zamordowana w Mili Valley prowadziła sprawę o przejęcie prawa własności do tutejszych gruntów. Pewnie właśnie dlatego zginęła razem z mężem.
Zza drzew i skał obserwowałem ranczo przez lornetkę. Wpatrywałem się tak długo, aż mnie rozbolały oczy. Do jedenastej wieczorem nikt stamtąd nie wyszedł. Nie zobaczyłem też straży. Mieliśmy do czynienia albo z wariatami, albo z ludźmi zbyt mocno wierzącymi w siebie. A może byli po prostu niewinni? Może znów zabrnęliśmy w ślepą uliczkę?
Próbowałem nie myśleć o Jamilli, ale nie bardzo mi to wychodziło. Nie wierzyłem, że mogli ją zabić. Chyba że Kyle coś już wiedział i nie chciał mi powiedzieć… To by częściowo wyjaśniało jego dziwne zachowanie.
O pomocy dwóch mężczyzn wyszło z tygrysem na spacer. Przyjrzałem im się przez noktowizor. Byłem prawie zupełnie pewny, że widziałem ich w Nowym Orleanie. Chyba byli na balu. Skręcili na otwartą równinę za domem.
Jeden z nich stanął na czworakach i potoczył się w wysoką trawę. Kot skoczył za nim. Bawili się. Jezu Chryste… Niewiarygodne. Przypomniałem sobie, że w parku Golden Gate ktoś odciągnął tygrysa od ofiary.
Dwadzieścia minut później odprowadzili zwierzę do komórki po drugiej stronie domu. Uściskali trzystukilogramowego kota, jakby był wielkim psiskiem. Światła w budynkach paliły się aż do drugiej w nocy. Do moich uszu dobiegały dźwięki ostrego rocka. Z czasem okna ściemniały.
Nikt nie wyszedł na nocne łowy.
W dalszym ciągu nie wiedzieliśmy, czy Jamilla znajduje się wewnątrz. Ani na chwilę nie zmrużyłem oka. FBI ciągle zbierało informacje o mieszkańcach rancza. Co, na litość boską, działo się tam na dole?
Nikt nie potrafił zidentyfikować Pana. Dotarły do nas za to wiadomości o dwóch blondynach z kucykami. William i Michael Alexander byli synami pary hippisów pracujących tutaj jako treserzy. Ich – matka studiowała zoologię. Dorastali wśród dzikich zwierząt. William do dwunastego roku życia chodził do szkoły w Santa Cruz. Michael do dziewiątego. Potem uczyli się wyłącznie w domu. Do miasta przyjeżdżali boso, ubrani w marokańskie szaty. Uważano ich za inteligentnych, ale dziwnych i bardzo skrytych. Potem wplątali się w jakieś kłopoty i zamknięto ich w poprawczaku. Podobno sprzedawali narkotyki. Przyłapano ich na włamaniu.
Około trzeciej Kyle przysiadł się do mnie na skałach.
– Trochę zzieleniałeś – zauważyłem.
– Dzięki. Długa noc. Długi miesiąc. Boisz się o nią, prawda? – spytał. Grał teraz rolę obserwatora. Był chłodny i beznamiętny. Typowy Kyle. Rozum ponad emocjami. – Nic więcej nie wiem, Alex. Powiedziałem ci wszystko.
– Wciąż widzę zwłoki Betsey Cavalierre. Nie chcę oglądać czegoś podobnego. Masz rację, bardzo się boję o Jamillę. A ty? Co teraz czujesz, Kyle?
– Jeśli wciąż żyje, nie ma powodów, żeby zabili ją dzisiejszej nocy. Nie trzymają jej po próżnicy.
.Jeśli wciąż żyje”.
Kyle klepnął mnie w ramię.
– Prześpij się trochę, jeżeli zdołasz – powiedział. – Odpocznij.
Poszedł. Kiedy jednak spojrzałem w jego stronę, zauważyłem, że mnie obserwuje.
Oparłem się o pień dębu i nakryłem kurtką. Usnąłem gdzieś tak pomiędzy trzecią i wpół do czwartej. We śnie widziałem Betsey Cavalierre i moją poprzednią przyjaciółkę, Patsy Hampton. Obie zginęły. Wreszcie ujrzałem Jamillę. Chryste, tylko nie ona. Tego bym nie wytrzymał.
Poczułem, że ktoś koło mnie stoi, więc otworzyłem oczy.