Z łatwością znalazłem tylne drzwi domu. Wbiegłem po schodach. Starałem się nie robić hałasu. Nie miałem pojęcia, gdzie jest teraz Kyle.
Kiedy dobiegłem do jej mieszkania, zobaczyłem, że drzwi są otwarte. Serce zamarło mi na chwilę. Poczułem mdłości.
– Jamilla?
Natychmiast wyjrzała przez szparę.
– Wchodź. Nic mi nie jest. Dopadniesz go. Już nam się nie wymknie.
Wsunąłem się do mieszkania. Nie zapalaliśmy światła. W półmroku widziałem fragment salonu, kuchnię i wyjście na niewielki taras. Po drugiej stronie balkonowego okna stała mała ławeczka. Dom Jamilli. Miejsce, w którym miała zginąć. Po kryjomu wyjrzałem na zewnątrz. Kyle zniknął. Ruszył do akcji.
Jamilla wcale nie wyglądała na wstrząśniętą – raczej na złą i zagniewaną. Wyciągnęła służbowy rewolwer. Przygotowała się na wszystko.
Do mnie to jeszcze jakby nie dotarło. Czułem się lekko zagubiony. Bieg wydarzeń wydawał mi się zupełnie nierealny. Nerwy miałem napięte jak postronki. Kyle Craig był moim przyjacielem. Pracowaliśmy razem przy kilkunastu sprawach.
– Po co tu przylazł, Alex? – spytała mnie Jamilla. – Dlaczego się mnie uczepił? Nie rozumiem tego kretyna. Co ja mu zrobiłam?
Popatrzyłem jej prosto w oczy, zastanawiałem się przez chwilę, aż wreszcie wypaliłem:
– To nie chodzi o ciebie, Jamillo. W gruncie rzeczy, to wojna między nami. Między mną a Kyle’em. Należę do jego świata – do jego baśni, którą sobie codziennie opowiada. Chce udowodnić, że jest lepszy. Że naprawdę jest Supermózgiem.
Rozdział 98
Supermózg już wykonał następne posunięcie, chociaż wiedział, że to zaledwie maleńkie pół kroku w jego ogromnym planie. Cofnął się. Odszedł kawałek drogi od domu Jamilli i wspiął się na niskie wzgórze za Jackson Playground. Stąd mógł spokojnie obserwować okna jej mieszkania, drzwi balkonowe i taras.
Uwielbiał to – nieokiełznaną projekcję woli i własnej jaźni wobec maluczkiego świata. Już od ponad dziesięciu lat postępował dokładnie w ten sam sposób. Nikt go na niczym nie przyłapał – ba, nikt nie podejrzewał, kim jest naprawdę.
Cross znalazł się w mieszkaniu; to utrudniało bądź ułatwiało sprawę. Tu należało podjąć kolejną decyzję. Zaryzykować wszystko? Zmienić plany? Przez całe lata Supermózg żył podwójnym życiem. Robił, co chciał, gdzie chciał i kiedy. Pokochał wolność. Ilu poza nim jadło ten przepyszny owoc? Był policjantem i złoczyńcą. Ale może czas na odmianę? Może to życie stało się zbyt spokojne, nazbyt przewidywalne? Kyle uwielbiał polowania – w tym był podobny do Casanovy i Dżentelmena Podrywacza, dwóch dobrze mu znanych, utalentowanych zbrodniarzy, z których jeden działał w Karolinie Północnej, drugi zaś – południowej Kalifornii. Zgadzał się z Casanovą, że mężczyźni to urodzeni łowcy. Zatem polował, na mężczyzn i kobiety, i cieszył się zabijaniem. Zrobił jednak wyraźny postęp.
Polował także na zabójców. Eliminował konkurencję. Zwyciężał na ich własnym polu.
Znał Casanovę na całe lata przedtem, zanim ów straszny, sadystyczny morderca został zlikwidowany przez doktora Crossa. Bawił się w zbrodnię z Casanovą i Dżentelmenem Podrywaczem. „Ja ci buzi dam, ty mi buzi dasz”. Nawet pokochał jedną z ofiar – młodą Kate McTiernan. Wciąż miał do niej sentyment. Słodka, kochana Kate. Dla każdego był trochę kimś innym, wcielał się w różne role. A to dopiero początek.
Był Supermózgiem – ale także pomagał łapać człowieka uznanego przez wszystkich za Supermózg. Czyż można mówić o większej perfidii?
Był nieuchwytnym mordercą z Baltimore, Cincinnati, Roanoke, Wirginii i Filadelfii. W końcu jednak znudziły go te miasta i epizody, które w nich odgrywał. Był mężem Louise, ojcem Bradleya i Virginii. Piął się po szczeblach w FBI, miał jednak pewien problem: doszedł do wniosku, że go złapią. Wierzył w to, chociaż w gruncie rzeczy otaczali go sami idioci. Tak wiele ról, tak wiele różnych twarzy… Czasami sam się zastanawiał, kim Kyle Craig jest naprawdę?
Gra z Crossem dobiegała końca. Lubił go drażnić, lubił wsadzać mu szpile. Niech wie, kto jest tutaj prawdziwym detektywem. Jednak ostatnio trochę przesadził. To się stało, gdy zabił Betsey Cavalierre. Swoją agentkę. Co prawda, było to nieuniknione. Betsey zaczynała go z wolna podejrzewać, kiedy uganiał się za Supermózgiem. Musiała odejść, musiała umrzeć.
To samo Cross. Był wierny swoim przyjaciołom, ufał im – i to stanowiło jego największą słabość. Lecz nawet Cross musiał w końcu domyślić się całej prawdy. Może już się domyślił? Przecież nie bez powodu zjawił się aż tutaj, by obserwować mieszkanie Hughes. Nie potrafił inaczej. Chciał być dobrym i opiekuńczym gliniarzem z zasadami. Co za paskudne marnotrawstwo intelektu! Szkoda… Na pewno byłby lepszym przeciwnikiem.
Cross widział mnie na ulicy, myślał Kyle. Co teraz? Już poczuł przypływ adrenaliny. To bardzo dobrze. Zdawał sobie sprawę, że zostało mu niewiele czasu. Co robić? Oboje byli w mieszkaniu Hughes. Miał ich jak na talerzu.
Nie wolno stracić takiej przewagi.
Wykonał następny ruch.
Rozdział 99
– Wiesz, nigdy go nie lubiłam, Alex – powiedziała Jamilla, kiedy czekaliśmy w ciemnym mieszkaniu. – Wydawał mi zimny i nieludzki. Jak robot. Już przy pierwszym spotkaniu wyczułam instynktownie, że nie lubi kobiet.
– Ja jednak go lubiłem. Niestety – westchnąłem. – Jest sprytny jak diabli. Wydzwaniał do mnie jako Supermózg, nawet gdy byliśmy razem. W gruncie rzeczy, to chciałbym się dowiedzieć, co tak naprawdę mu dolega. Na pewno nie jest wariatem w potocznym znaczeniu tego słowa. Działa według starannie obmyślonego planu. Po raz pierwszy czekam, żeby do mnie zadzwonił.
– Uważaj, bo czasami takie życzenia się spełniają – odparła.
Siedzieliśmy obok siebie na podłodze za regałem w salonie. Była tam także ławeczka gimnastyczna. Nic wymyślnego, jakiś starszy model. Obok leżały trzy – i pięciokilogramowe hantle, kilka czasopism i stare egzemplarze Chronicie.
Miałem nadzieję, że Kyle nie może zajrzeć do mieszkania. Że nie zabrał lornetki ani karabinu z lunetą z noktowizorem. Wiedziałem, że potrafi strzelać z dużej odległości. Udowodnił to podczas mojego starcia z Michaelem. Był ekspertem w wielu rozmaitych dziedzinach.
Na wszelki wypadek postanowiliśmy nie zbliżać się do okien.
– Ciągle nie mieści mi się w głowie, że był do tego zdolny – powiedziała z namysłem Jamilla. – Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się o nim wszystkiego.
– Na pewno stanie się rozmowny, gdy tylko go złapiemy. Będzie się chwalił. Jeśli tu przyjdzie, to trochę z niego wyciągniemy.
– Myślisz, że wie o tobie? Wie, że jesteś tutaj? Westchnąłem ciężko i wzruszyłem ramionami.
– Raczej tak. Jedno jest pewne: nie zrobi niczego, czego się po nim spodziewamy. Zawsze tak postępuje. Tylko po tym można go rozpoznać.
Zastanawiałem się, czy nie wezwać posiłków. Jamilla była przekonana, że to by go spłoszyło. Chciał nas dopaść? To proszę bardzo. Bierz się do roboty, draniu. Dalej, jazda, bo czekamy.
Siedzieliśmy zatem w ciemnościach i było nam całkiem dobrze. Po pewnym czasie Jamilla wzięła mnie za rękę. Przytuliliśmy się do siebie.
– Tu przynajmniej jest nam wygodniej niż w samochodzie na ulicy – szepnęła.
– Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, prawda?
Minęła czwarta, kiedy na zewnątrz usłyszeliśmy jakiś cichy hałas. Jamilla popatrzyła na mnie. Ścisnęliśmy broń w dłoniach.
Pierwszy raz zadałem sobie poważne pytanie, czy zdołam strzelić do człowieka, którego jeszcze do niedawna uważałem za przyjaciela. Nie podobało mi się to uczucie. Nie byłem pewny swojej reakcji i tego najbardziej się bałem.