– Kogo zabiłeś? – spytałem Kyle’a. – Kogo? Powiedz mi, kto to był. Powiedz!
– A co to za różnica? Przecież i tak już nie żyją. Nic na to nie poradzisz. Możesz mnie najwyżej złapać. Pomogę ci w tym. Czy nie to właśnie chciałeś usłyszeć? Czy to nie będzie trochę ciekawsze? Trochę uczciwsze? – Wybuchnął obłąkańczym śmiechem. Chryste Panie, nigdy nie słyszałem, żeby stracił nad sobą panowanie.
Pozwoliłem mu mówić dalej. Czułem, jak się nadymał. Tego mu było właśnie potrzeba.
Kogo zabił? Boże, kogo zamordował? Mówił przecież co najmniej o dwóch osobach.
– Z reguły działaliśmy razem, jak w zespole. Złapać samego siebie. Byłby to mój największy triumf! Myślałem nad tym. Puściłem wodze fantazji. Sam przeciw sobie. Może być coś lepszego? – Znów się roześmiał.
Postanowiłem sobie w duchu, że już więcej nie zapytam, kogo zabił. Mógłby się zdenerwować i przerwać połączenie. Głowa mi puchła od natłoku myśli. Bałem się. Christine? Kate? Jamilla?
Ktoś z FBI? Kto? Kto, na Boga?! Miej sumienie, ty potworze. Pokaż, że zachowałeś choć trochę człowieczeństwa.
– Nie jestem słynnym terapeutą. Nie mam twojego wykształcenia, ale wysnułem pewną teorię. Nazwijmy ją amatorską – ciągnął. – Tu chyba chodzi o współzawodnictwo. O braterską rywalizację. Sądzisz, że to możliwe, Alex? Wiesz co? Miałem młodszego brata. Pojawił się w najgorszej chwili i zdławił mój kompleks Edypa. Byłem zaledwie dwuletnim malcem, a on odgrodził mnie od rodziców. Na twoim miejscu bym to sprawdził. Zatelefonuj do Quantico. Możesz się na mnie powołać.
Cedził słowa spokojnym, niemal beznamiętnym tonem. Drwił ze mnie – jako detektywa i psychiatry. Ręce drżały mi jak w febrze. Miałem dość.
– Kogo zabiłeś tym razem?! – ryknąłem do słuchawki. – Kogo?!
Wykończył mnie. Ze szczegółami opowiedział o ostatnim morderstwie. Byłem pewien, że mówił prawdę.
Potem rozłączył się. Kląłem w żywy kamień.
Chwilę później, zupełnie otępiały, z błędnym wzrokiem, siedziałem w samochodzie i gnałem przez Waszyngton na miejsce nowej zbrodni.
Rozdział 105
– Nie! Nie! Nie!
Tego się nie spodziewałem. Miałem wrażenie, że ktoś wbił mi nóż w serce i wiercił nim w otwartej ranie. To Kyle znęcał się nade mną. Co mi chciał przez to przekazać? Jakby mówił: To dopiero początek. Spodziewaj się najgorszego.
Stałem jak skamieniały w drzwiach sypialni Zacha i Liz Taylorów. Oczy miałem pełne łez. Straciłem parę najlepszych przyjaciół. Bywałem u nich dziesiątki razy – na różnych przyjęciach, obiadach i pogaduszkach do późnej nocy. Oni także często wpadali do mnie, na Piątą. Zach był ojcem chrzestnym małego Alexa.
Dobrze chociaż, że zginęli szybko. Kyle pewnie bał się wpadki. Wiedział, że nie może zbyt długo zabawić w eleganckim mieszkaniu w dzielnicy Adams-Morgan.
Tak czy owak, zabił Taylorów strzałami w głowę. Nie znęcał się nad ciałami. Prawie bez trudu zrozumiałem, co usiłował mi powiedzieć: „Nie chodzi o nich”.
To sprawa tylko między nami.
Zupełnie nie dbał o Liz i Zacha. To chyba było najgorsze. Zabijał z upiorną łatwością, niemal od niechcenia, wyłącznie po to, żeby mnie skrzywdzić.
To dopiero początek.
Spodziewaj się najgorszego.
Wokół nie było żadnych śladów furii. Żadnych uczuć. Miałem wrażenie, że Kyle tuż po zabójstwie jakby się zawahał. Och, Kyle, Kyle. Miejże dla nas litość.
Rozejrzałem się po pokoju. Nie robiłem notatek. Były niepotrzebne – wszystko nazbyt mocno wryło mi się w pamięć, z najdrobniejszymi szczegółami. Tego widoku nie zapomnę aż do końca życia.
Twarze ofiar były częściowo rozerwane. Przemogłem się, żeby na nie spojrzeć. Przypomniałem sobie, jak bardzo się kochali. Zach powiedział mi kiedyś: „Liz to jedyna znana mi osoba, z którą wytrzymuję nawet długą jazdę”. Rozmawiali ze sobą bardzo często i nigdy nie brakowało im tematów. Patrząc na ich nieruchome ciała, poczułem przeraźliwą pustkę. Odeszli razem. Co za okropna strata. Horror.
Podszedłem do dużego okna, wychodzącego na ulicę. Zdawało mi się, że wkroczyłem do nierealnego świata. Widziałem neon Cafe” Lautrec. Kawiarnia była jeszcze zamknięta. Pomyślałem o uciekającym Kyle’u. Co odczuwał? Dokąd się kierował?
Chciałem go złapać i powstrzymać. Nie. Zamierzałem go zabić. Chciałem, żeby przed śmiercią cierpiał najgorsze katusze.
Ktoś podszedł do mnie. Był to sierżant Ed Lyle z ekipy śledczej.
– Przykro mi, panie Cross. Czego pan od nas oczekuje? Jesteśmy gotowi do pracy.
– Szkice, wideo, fotografie – powiedziałem. Prawdę mówiąc, było to wcale niepotrzebne. Po co mi nowe koszmarne zdjęcia? Po co dowody?
Znałem mordercę.
Rozdział 106
Wróciłem do domu około pierwszej po południu. Spać mi się chciało, lecz drzemałem tylko dwie godziny. Potem wstałem i niespokojnie krążyłem po pokojach.
Obszedłem wszystkie. Za wszelką cenę chciałem przerwać ten łańcuch zbrodni, lecz nie wiedziałem, od czego zacząć. Przed oczami migały mi nazwiska z listy domniemanych ofiar: moja rodzina, Sampson, Christine, Jamilla Hughes, Kate Mc-Tiernan, Naomi i rodzina Kyle’a.
Wciąż widziałem Zacha i Liz. Najlepsze lata mieli jeszcze przed sobą, ale zginęli – i to przeze mnie. Wreszcie poszedłem do łazienki i zacząłem wymiotować. Chociaż to dobre. Myślałem, że wyrzygam flaki. Z trzaskiem zamknąłem szafkę nad zlewem, omal nie rozbijając lustra.
Przez cały czas Kyle był pieprzony krok do przodu, nie mam racji? – pomyślałem z wściekłością. Taki chojrak? Przez całe lata pogrywał sobie ze mną jak kot z myszą.
Wierzył w siebie. Za każdym razem udawało mu się jakoś umknąć. Robił, co chciał. I co teraz? Kogo zabije? Kogo? Kogo?
Jak zdołał zniknąć z domu Taylorów? Jak mógł pozostać niewidzialny, skoro szukało go aż tylu ludzi?
Miał kupę forsy – zadbał o to, gdy wziął na siebie rolę Supermózgu. Co zaplanował?
Większą część nocy i cały ranek przesiedziałem przy komputerze. Biurko stało tuż pod oknem. Widział mnie? Nie, chyba nawet on nie podjąłby takiego ryzyka. Czy mogłem być czegokolwiek pewny?
Z pewnością nie zawahałby się przed zbrodnią na większą skalę. Gdzie by uderzył? Na Waszyngton? Nowy Jork? Los Angeles? Chicago? A może na rodzinne Charlotte, w Karolinie Północnej? Albo raczej gdzieś w Europie? Londyn?
Miał rodzinę. Byli bezpieczni? Żona, syn i córka. Któregoś lata byliśmy razem na wakacjach w Nags Head. Kilka razy odwiedzałem ich w domu, w Wirginii. Bardzo się zaprzyjaźniłem z żoną Kyle’a, Louise. Obiecałem, że jeśli zdołam, złapię go żywego. Teraz jednak się zastanawiałem, czy dotrzymam tego przyrzeczenia. Czy chcę dotrzymać? Co właściwie zrobię, kiedy znajdę Kyle’a?
Mógł zwrócić się przeciw rodzicom, zwłaszcza że obarczał ojca winą za swoje zbrodnie. William Hyland Craig był kiedyś generałem, a potem, już w Charlotte, prezesem dwóch spółek spod znaku Fortune 500. Teraz udzielał dobrych porad za dziesięć – lub dwadzieścia tysięcy od łebka i zasiadał w zarządzie kilku koncernów. Za młodu często bijał Kyle’a za każde przewinienie. Uczył go dyscypliny i nienawiści.
Braterska rywalizacja? Kyle napomknął o tym w ostatniej rozmowie ze mną. Od dziecka konkurował ze swoim młodszym bratem, aż do tragicznej śmierci Blake’a w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym roku. Oficjalnie mówiono wówczas, że to wypadek na polowaniu. A jeśli Kyle zabił Blake’a? Co w takim razie ze starszym bratem, który wciąż mieszkał w Karolinie Pomocnej?
Jaka w tym była moja rola? Może Kyle we mnie dostrzegł wcielenie Blake’a? Uważał mnie za młodszego brata? Od samego początku chciał być ode mnie lepszy. Próbował mną powodować. Kobiety, z którymi się spotykałem, postrzegał jako zagrożenie, jako ekstremalny wariant wspomnianej rywalizacji. To dlatego zabił Betsey Cavalierre. A co z Maureen Cooke w Nowym Orleanie? A z Jamillą?