Pomyślałem sobie, że warto rozpracować taki teoretyczny model trójkąta rodzinnego, z udziałem moim i Kyle’a.
Krok do przodu.
Przynajmniej jak dotąd.
Gdyby próbował zabić rodziców albo brata, to natychmiast wpadłby w nasze ręce. Byli w Charlotte pod czujną opieką agentów FBI.
Kyle na pewno o tym wiedział. Nie był głupi – tylko perfidny i okrutny.
Krok do przodu.
To chyba – w moim rozumieniu – stanowiło właściwy klucz do świata jego wyobraźni. Nie wykonywał oczywistych ruchów. Zawsze był jeden, a czasem dwa ruchy przed tobą. Jak mu się to udawało? Co zrobi teraz, w trudnej sytuacji? Nie umiałem wyzbyć się podejrzeń, że ktoś musiał mu pomagać. Może miał wspólnika nawet w FBI?
W końcu zasnąłem ze zmęczenia. Obudził mnie telefon stojący w sypialni. Była trzecia w nocy. A żeby go szlag trafił. Czy ten bydlak nigdy nie sypia?
Podniosłem słuchawkę, nacisnąłem widełki i wyciągnąłem wtyczkę ze ściany.
Pieprz się, Kyle. Dość tych pogaduszek.
Od dzisiaj to moja gra. Teraz ja ustalam zasady.
Rozdział 107
Rankiem wypiłem morze czarnej kawy i pomyślałem o naszej ostatniej wspólnej sprawie – o Danielu i Charlesie, Westinie i braciach Alexander. Jakie to miało znaczenie w świecie marzeń Kyle’a? Zostaliśmy wplątani w makabryczną historię. Wciągnął mnie w to, a potem próbował kontrolować. Wykorzystywał śledztwo do rozgrywki ze mną. Ciekawe, czy to właśnie wtedy nastąpił początek końca?
Próbowałem poskładać fragmenty układanki z psychologicznego punktu widzenia. Być może reszta sama wyjdzie. Właśnie – być może. Z Kyle’em nigdy nic nie wiadomo. Kiedy widział wyraźny schemat, to starał się go przełamać. Jeśli zrozumiał, co się z nim dzieje, mógł to obrócić na swoją korzyść.
Koło południa zadzwoniłem do jego starszego brata, Martina, radiologa, mieszkającego na obrzeżach Charlotte. Był czas, kiedy myślałem, że to właśnie tutaj Daniel i Charles zapoczątkowali serię okrutnych morderstw. A może Kyle maczał w tym palce? Znali się wcześniej?
Martin Craig był chętny do pomocy, ale w końcu przyznał zupełnie szczerze, że od dziesięciu lat nie rozmawiał z bratem.
– Ostatni raz widzieliśmy się na pogrzebie Blake’a – powiedział. – Nie lubię swojego brata, detektywie Cross. I on mnie też nie lubi. Nie sądzę, żeby pałał do kogoś sympatią.
– Ojciec naprawdę go tak często karcił? – zapytałem.
– Taka jest wersja Kyle’a, ale prawdę mówiąc, ja tego nie widziałem. Matka też nie. Kyle zawsze opowiadał niestworzone rzeczy, w których był albo wielkim bohaterem, albo żałosną ofiarą. Matka zazwyczaj mawiała, że mój brat jest pierwszym po Bogu.
– I miała rację? Podziela pan tę opinię?
– Detektywie Cross, mój brat nie wierzył w Boga i nikomu nie ustępował pola.
Rozmawialiśmy dłuższą chwilę o wzajemnych relacjach w ich rodzinie. Kyle bez przerwy współzawodniczył z braćmi i uważał, że dla rodziców oni zawsze są zwycięzcami. Grał w pierwszej piątce w drużynie koszykówki, ale to Martin zawsze rzucał najwięcej punktów, był gitarzystą w miejscowym zespole i prowadził bujne życie towarzyskie. Raz wszystkich trzech braci-koszykarzy opisano w lokalnej gazecie, lecz więcej miejsca poświęcono Blake’owi i Martinowi. Zdali na studia, ale Blake i Martin poszli na medycynę, a Kyle wybrał prawo, jakby na przekór ojcu. W czasie rozmowy ze mną czasem wspominał o tych sprawach. Z wolna zacząłem rozumieć, skąd się wzięło jego zamiłowanie do fantazji.
– Czy to możliwe, że Blake zginaj z ręki pańskiego młodszego brata? – spytałem w końcu.
– Podobno zginaj na polowaniu – ponuro odparł Martin Craig. – Detektywie Cross, musi pan wiedzieć, że na co dzień Blake był rozsądnym i skrupulatnym chłopcem. Niemal tak skrupulatnym jak Kyle. Na pewno sam się nie postrzelił. Jestem głęboko przekonany, że Kyle miał z tym coś wspólnego. Dlatego zresztą od dziesięciu lat nie utrzymuję z nim żadnych kontaktów. Mój brat jest Kainem. Jest mordercą, i chcę, byście go złapali. Chcę go zobaczyć na krześle elektrycznym. Zasłużył na to.
Rozdział 108
Nic nie zaczyna się tam, gdzie powinno. Przypomniałem sobie, że to Kyle udzielił niemal wszystkich wywiadów w prasie i telewizji po tym, jak schwytaliśmy Petera Westina na wzgórzach pod Santa Gruz. Lubił błyszczeć w światłach reflektorów. Chciał być jedyną gwiazdą. I w pewien sposób dopiął swego. Świecił zabójczo dokuczliwym blaskiem.
Wpadłem na pewien znośny pomysł, na tyle dobry, że mógł wprawić Kyle’a w lekkie zakłopotanie. Skontaktowałem się z FBI i przegadałem to z dyrektorem Burnsem. Był zadowolony.
Na szesnastą zwołano konferencję prasową w centrali FBI. Burns wygłosił krótkie oświadczenie i przedstawił mnie dziennikarzom. Wspomniał oględnie, że wezmę udział w polowaniu na Kyle’a Craiga i że na pewno uda się go schwytać i postawić przed obliczem sprawiedliwości.
Miałem na sobie czarną skórzaną kurtkę, zapiętą pod samą szyję. Niespiesznym krokiem zbliżyłem się do mikrofonów. Celebrowałem tę całą scenę. Chciałem wyglądać na ważniaka. To ja – nie Kyle – byłem teraz gwiazdą. To były moje łowy. Jemu zaś wyznaczono rolę zgonionej ofiary.
Usłyszałem monotonne buczenie kamer, błysnęło kilka fleszy – i to wszystko. Czułem na sobie cyniczne, taksujące spojrzenia dziennikarskiej braci. Czekali, że odpowiem im na te pytania, na które sam nie znałem odpowiedzi. Nerwy miałem napięte jak postronki.
Przemówiłem grobowym i tak autorytatywnym tonem, na jaki tylko mogłem się zdobyć:
– Nazywam się Alex Cross. Pracuję w wydziale zabójstw policji w Waszyngtonie. Przez ostatnie pięć lat prowadziłem wspólne dochodzenia z agentem specjalnym, Kyle’em Craigiem. Znam go bardzo dobrze. – Podałem kilka szczegółów z naszych poprzednich akcji. Starałem się, żeby wypadło to nadzwyczaj wiarygodnie. Grałem rolę wszechwiedzącego psychiatry-detektywa.
– Kyle pomógł mi rozwiązać kilka trudnych zagadek. Był moim kompetentnym zastępcą i świetnym pomocnikiem. Czasami zbytnio się zapalał, ale pracował bez wytchnienia. Wierzę, że wkrótce go złapiemy, ale… Kyle – zwróciłem się wprost do kamery – jeśli mnie teraz widzisz, to postaraj się słuchać do końca. Poddaj się, a ja ci pomogę. Zawsze mogłeś zwrócić się do mnie o poradę. Przyjdź do mnie. To twoja jedyna szansa.
Przerwałem, powiodłem wzrokiem po sali i pomału zszedłem ze sceny. Flesze błyskały raz po raz. Naprawdę stałem się gwiazdorem. Tego właśnie oczekiwałem.
Dyrektor Burns wspomniał jeszcze o tym, że ma na względzie publiczne bezpieczeństwo i że do akcji skierowano setki wyszkolonych agentów. Na koniec podziękował mi za wystąpienie.
Stałem tuż obok niego i gapiłem się prosto w kamery. Dobrze wiedziałem, że Kyle będzie na mnie patrzył. Miałem nadzieję, że mój występ doprowadzi go do wściekłości.
Przesłanie było czyste i jasne. Rzuciłem mu wyzwanie.
Przyjdź, zabij mnie, jeśli zdołasz – bo już nie jesteś Super-mózgiem. To ja nim jestem.
Rozdział 109
Czekałem.
Następnego dnia pojechałem odwiedzić Nanę i dzieci.
Ciotka Tia mieszkała w małym drewnianym żółtym domku, z białymi aluminiowymi okiennicami. Domek stał przy cichej uliczce w Chapel Gate, czyli – mówiąc słowami ciotki – „na wsi”. W okolicy nie zauważyłem żadnych znaków, że ten teren strzeżony jest przez FBI. To bardzo dobrze. Fachowa robota.