Выбрать главу

Dowódcą grupy był Peter Schweitzer. Miał znakomitą reputację. Przywitał mnie w drzwiach i przedstawił sześciu innym agentom, ukrytym w domu.

Po sprawdzeniu wszystkich zabezpieczeń, poszedłem przywitać się z Naną i dziećmi. „Cześć, tato”, „Tatuś!”, „Dzień dobry, Alex”. Wszyscy cieszyli się na mój widok. Nawet Nana. Zjedliśmy w kuchni ogromne śniadanie. Tia upiekła kiełbaski i usmażyła naleśniki. Uściskała mnie z całego serca, a potem wszyscy mnie tulili i nie chcieli puścić. Przyznaję, że mi się to podobało. Potrzebowałem odrobiny rodzinnego ciepła. – Nie mogą się tobą nacieszyć, Alex! – zawołała Tia i klasnęła w ręce, jak to zawsze miała w zwyczaju.

– To dlatego, że bardzo rzadko mamy okazję go widywać – dociął mi Damon.

– Sprawa dobiega końca – powiedziałem, mając nadzieję, że to prawda. Sam jeszcze w to nie wierzyłem. – Tu przynajmniej trzy razy dziennie macie prawdziwą ucztę. – Roześmiałem się i podziękowałem Tii dodatkowym uściskiem.

Po śniadaniu posiedziałem z nimi jeszcze ponad godzinę. Gadaliśmy niemal bez przerwy, lecz tylko raz ktoś wspomniał o kłopotach i o tym, co nas spotkało.

– Kiedy wrócimy do domu? – spytał Damon. Wszyscy spojrzeli na mnie, czekając na odpowiedź. Nawet mały Alex obrócił główkę w moją stronę.

– Nie chcę was oszukiwać – odparłem. – Najpierw musimy znaleźć Kyle’a. Dopiero potem pomyślimy o powrocie.

– I wszystko będzie tak jak przedtem? – zapytała Jannie. Przejrzałem jej podstęp.

– Nawet lepiej – odpowiedziałem. – Wkrótce nastąpią wielkie zmiany. To wam obiecuję.

Rozdział 110

O dziesiątej rano wyleciałem z lotniska w Waszyngtonie do Charlotte w Karolinie Północnej. Chciałem się spotkać z rodziną Craigów. A może Kyle też tam gdzieś krążył? Wcale by mnie to nie zdziwiło.

William Craig z premedytacją wyjechał na czas mojej wizyty. Miejsce, w którym wychowywali się Kyle i jego bracia, było typowym majątkiem ziemskim, z kamiennym domem górującym nad posiadłością o obszarze ponad szesnastu hektarów. Ktoś ze służby wspomniał mi przy okazji, że samo pomalowanie wszystkich płotów na biało kosztowało ponad piętnaście dolarów od metra.

Miriam Craig oczekiwała mnie na tylnej werandzie, wychodzącej na ogród pełen polnych kwiatów, z kamienistym strumykiem szemrzącym wśród krzewów. Wprost znakomicie panowała nad swymi uczuciami, co mnie trochę zdziwiło, choć chyba nie powinno. Wiele się od niej dowiedziałem na temat jej rodziny.

– Jeśli zarzuty, o których słyszę, w pełni odpowiadają prawdzie, to chcę podkreślić, że żadne z nas nie miało najmniejszego pojęcia, co naprawdę dzieje się w sercu Kyle’a – oznajmiła. – Wydawał mi się nieco odległy, zamknięty w sobie, introwertyczny, jak to by pan powiedział. Nic jednak nie wskazywało na to, że mógłby sprawiać jakieś kłopoty. Uczył się dobrze i był niezłym sportowcem. Bardzo pięknie grał na pianinie.

– O tym akurat nie wiedziałem – przyznałem, chociaż przypomniało mi się, że parę razy, kiedy siadałem do pianina, nie mógł powstrzymać się od uwag. – Czy chwalili go państwo za postępy w szkole? Za sukcesy sportowe? Chłopcom na ogół trzeba takich pochwał, choć sami tego na głos nie przyznają.

Pani Craig poczuła się lekko urażona.

– Zupełnie nie chciał o tym słyszeć. Stwierdzał jedynie „wiem” i odchodził. Tak jakby miał nam za złe, że mówimy o rzeczach oczywistych.

– Braciom szło nieco lepiej?

– Jeśli chodzi o stopnie, to tak. Lecz wszyscy trzej należeli do grona świetnych uczniów. Nauczyciele obdarzyli Kyle’a mianem „myśliciela”. Miał chyba najwyższy iloraz inteligencji, jeśli pamiętam, to sto czterdzieści dziewięć. Od dziecka przejawiał bardzo silną wolę.

– Nie było żadnych widomych znaków, że dzieje się z nim coś złego?

– Nie, detektywie Cross. Proszę mi wierzyć. Wiele o tym myślałam.

– Pani mąż zgadza się z panią?

– Rozmawialiśmy o tym nawet wczoraj. Mamy to samo zdanie. Jest tylko trochę rozdrażniony tą całą sytuacją. Musi pan wiedzieć, że ojciec Kyle’a to bardzo dobry, ale dumny człowiek. Bardzo dobry.

Potem poszedłem odwiedzić Martina Craiga. Spotkaliśmy się w białej jak śnieg sali konferencyjnej prywatnego szpitala klinicznego w Charlotte. Craig był współwłaścicielem kliniki.

– Kyle był okrutny i samolubny. Blake zresztą także – powiedział, popijając herbatę.

– W jaki sposób okrutny? – spytałem.

– Nie chodzi tu dręczenie zwierząt ani nic w tym stylu. Lubił zwierzęta. Był za to okrutny dla ludzi. Rozrabiał w szkole.

Znęcał się nad innymi. Nikt go nie lubił. O ile dobrze sobie przypominam, nie miał żadnych bliższych przyjaciół. To dziwne, prawda? Przez całe życie nie miał przyjaciela. Coś panu powiem, detektywie Cross. Na pierwszym roku studiów na ogół sypiał w garażu, bo w domu był nie do wytrzymania. Ojciec go tam wyrzucał.

– Dosyć surowa kara – zauważyłem. To było dla mnie coś nowego. Kyle nigdy mi o tym nie wspominał. Pani Craig także. Powiedziała tylko, że jej mąż jest dobrym człowiekiem, cokolwiek to mogło znaczyć.

– Nie – sprzeciwił się Martin Craig. – Szczerze mówiąc, zasługiwał na gorsze traktowanie. Na dobrą sprawę, w wieku trzynastu lat powinien zostać wyrzucony z domu. To potwór. Był potworem i został nim do tej pory.

Rozdział 111

Co zrobi Kyle? To pytanie zmieniło się niemal w obsesję. Wciąż powracało do mnie jak bumerang. Tuż po powrocie do domu wpadło mi do głowy, że powinienem jechać do Seattle. Miałem okropnie złe przeczucia. Jechać czy nie jechać? A jeśli to Christine Johnson będzie następną ofiarą? Kyle wiedział, gdzie i jak uderzyć, żeby sprawić jak najwięcej bólu. Znał mnie – a ja go w ogóle nie znałem.

Kogo więc teraz wybrał? Christine? Może Jamillę? Skąd mogłem wiedzieć, co naprawdę myślał?

Krok do przodu.

Żeby go szlag trafił.

A może przyjdzie po prostu do mnie? Może wystarczy, że zostanę w domu i zaczekam, aż się pokaże?

Głowa mnie rozbolała od nadmiaru pytań. Co każdy z nas przegapił w pościgu za Kyle’em? Czego chciał zbrodniarz? Na czym mu zależało? Jakie były motywy jego postępowania? Kogo – poza mną – wpisał jeszcze na listę swoich ofiar?

Kyle lubił wszystkim narzucać swoją wolę, lecz jednocześnie tęsknił do wyuzdanych i zakazanych rozkoszy. Kiedyś łaknął po prostu seksu, gwałtu, pieniędzy – milionów dolarów – i zemsty na tych, których nienawidził.

Położyłem się o wpół do drugiej w nocy, ale – niespodzianka! – w ogóle nie mogłem zasnąć. Gdy zamykałem oczy, majaczyła przede mną twarz Kyle’a. Spoglądał na mnie z góry, ze źle ukrywaną drwiną. Nigdy dotąd nie miałem do czynienia z tak aroganckim indywiduum. Był najgorszy z najgorszych. Naszły mnie wspomnienia. Przypominałem sobie nasze długie rozmowy, filozoficzne rozważania, słowem – wszystko. Zapaliłem nocną lampkę przy łóżku i zrobiłem kilka notatek. Kyle pracował niezwykle metodycznie, kierując się logiką, ale czasem potrafił mnie zaskoczyć jakimś zupełnie niekonwencjonalnym działaniem lub pomysłem. Choćby na przykład w Santa Cruz. Wojna z wampirami wydawała mi się czymś odległym. Kyle ściągnął mnie tam, żebym go oglądał w chwili największego triumfu. Chodziło mu tylko o to. Chciał mi pokazać, że jest najlepszy. Chciał osobiście aresztować Petera Westina.

Nagle zadałem sobie następne pytanie. Naprawdę dobre.

Komu nie mógł narzucić swojej woli?

Jakie były jego najgłębsze marzenia? Najmroczniejsze fantazje? Skryte oczekiwania? Na czym przejechał się w przeszłości?

Najgorsze jeszcze przed nami. Zaczął od Liz i Zacha. Szykował się do następnej jatki?