A potem przypomniałem sobie naszą dawną rozmowę, tuż po ukończeniu arcytrudnego śledztwa. Dokładnie pamiętałem to, co wówczas powiedział. Jego słowa głośno dfwięczały mi w uszach.
Chwyciłem za słuchawkę i szybko wystukałem numer. Miałem cichą nadzieję, że jeszcze nie jest za późno. Być może znałem nazwisko następnej ofiary.
Tylko nie to, Kyle. Boże, tylko nie to!
Rozdział 112
Chyba zupełnie mi odbiło. Sześć godzin gnałem międzystanową numer dziewięćdziesiąt pięć do Nags Heads w Karolinie Północnej. Żeby nie zasnąć, niemal bez przerwy nerwowo zmieniałem programy w radiu. Wmawiałem sobie, że Kyle nie zechce tego tak szybko zakończyć. Przecież świetnie się bawił; wspiął się na szczyt sławy.
Byłem już kiedyś w Karolinie Pomocnej, z Kate McTiernan. Kyle wtedy także się tu zjawił. Ścigaliśmy maniakalnego zabójcę, zwanego Casanovą. W lesie w pobliżu Chapel Hill przetrzymywał osiem porwanych kobiet. Sądziłem wówczas, że Kyle stoi po naszej stronie. Potem jednak się okazało, że był wspólnikiem Casanovy. Tyle wiedziałem na pewno.
Tuż przed wieczorem dotarłem do Outer Banks. Jadąc w kierunku oceanu, myślałem o różnych rzeczach: o słodkich bułeczkach z Nags Head Market, o drugich spacerach, które odbywaliśmy z Kate po Coąuina Beach, i o pięknych, niemal nieziemskich plażach w Jockey’s Ridge. Podziwiałem Kate. W dalszym ciągu byliśmy dobrymi przyjaciółmi i dzwoniliśmy do siebie przynajmniej dwa razy w miesiącu. Zawsze przysyłała moim dzieciom prezenty na Gwiazdkę i urodziny. Pracowała w okręgowym ośrodku zdrowia w Kitty Hawk i spotykała się z pewnym księgarzem. Wkrótce mieli się pobrać. Mieszkali zaledwie kilka kilometrów dalej, w Nags Head.
Kyle już dawno zwrócił uwagę na Kate McTiernan. Cholernie mu się podobała.
– Pokochałbym ją, gdyby nie Louise i dzieci – powiedział kiedyś. – Kto wie, może dla niej nawet się rozwiodę? Przy niej byłbym naprawdę szczęśliwy. Ona by mnie uratowała.
Potem przyjechał ją odwiedzić w Nags Head. Podejrzewałem, że ją obserwował. Drażniło go, że nie mógł mieć jej tylko dla siebie. Że mu jej odmówiono. Znał także moje uczucia.
Już jesteś tutaj, prawda, Kyle? Jeśli cię nie ma, to niedługo będziesz.
Ostrzegłem ją poprzedniej nocy. Potem jednak pomyślałem sobie, że to nie wystarczy. Zadzwoniłem do niej z komórki, z samochodu, i bez ogródek kazałem jej się wynosić z Nags Head. Nieważne, że znała karate i że miała ileś tam czarnych pasów. Zamierzałem zająć jej miejsce; poczekać na Kyle’a w jej domu. Wiedziałem, że nie zamierzał więcej na nią patrzeć. Jeśli tu jechał – to po to, by zabić.
Westchnąłem ciężko, wjeżdżając do miasta. Wszystko było znajome, piękne i spokojne. Ciche – jakby nic złego nie mogło się tu przytrafić.
Najgorsze jeszcze przed nami, myślałem. Właśnie dlatego najpierw zabił Zacha i Liz Taylorów. To na początek. Zapowiedź tego, co mnie miało czekać.
Skręciłem w wąską brukowaną drogę, wijącą się pośród piaszczystych wydm, smaganych wiatrem. Wciąż ani śladu Kyle’a. Pod numerem tysiąc dwadzieścia jeden stał piętrowy drewniany domek, z oknami wprost na ocean. Stylowy i malowniczy, w sam raz pasujący do Kate. Gdyby Kyle zdołał ją skrzywdzić, nigdy bym sobie tego nie wybaczył.
Z masztu na dachu zwisała flaga Szkocji. To też cała McTiernan. Na podjeździe, tak jak sobie życzyłem, stało jej sześcioletnie volvo, a w domu paliły się światła. Były dla mnie niczym latarnia morska. Liczyłem na to, że przyciągną Kyle’a.
Niech myśli, że ktoś jest w domu.
Wszystko razem wydawało mi się jakimś surrealistycznym snem. Nerwy miałem napięte do ostatnich granic. Włos zjeżył mi się na karku. Wiedziony szóstym zmysłem, czułem, że Kyle jest w pobliżu. Wiedziałem o tym, wyczuwałem każdym centymetrem ciała. Był tu naprawdę? Czy to jedynie moja chora wyobraźnia? W gruncie rzeczy, co gorsze?
Wprowadziłem samochód do garażu i zamknąłem ciężkie drewniane drzwi. W piersiach ziała mi zimna dziura. Z trudem łapałem oddech. Nie potrafiłem zebrać myśli.
Potem wszedłem do domu Kate McTiernan. Miałem kłopoty z zachowaniem pełnej równowagi. Zatoczyłem się w prawo.
Zadzwonił telefon.
Wyciągnąłem glocka i rozejrzałem się po kuchni, szukając Kyle’a. Nie było tam nikogo. Widocznie jeszcze nie przyszedł.
Gdzie się ukrywał?
Najgorsze jeszcze przed nami.
Naprawdę byłem tym razem na to przygotowany?
Rozdział 113
Podniosłem słuchawkę telefonu i ze złości kopnąłem kolanem w stół.
– Wszędzie cię szukałem, Alex – spokojnie powiedział Kyle. W jego głosie pobrzmiewał cień dobrotliwej nagany. Nie miał wyrzutów sumienia i nie dręczyło go poczucie winy. Wręcz zdumiewał mnie swoją arogancją. Gdyby był tutaj, to po prostu dałbym mu w mordę.
– I w końcu mnie znalazłeś – westchnąłem. – Gratuluję. Nie umiem się przed tobą schować. Zawsze mnie czymś zaskoczysz. Jesteś prawdziwym Supermózgiem, Kyle.
– Wiem. Trochę się o ciebie bałem. Chciałem powiedzieć ci ”Do widzenia” w normalny, cywilizowany sposób. Znikam, jak tylko zakończymy tę małą przygodę. A koniec już naprawdę blisko. Cieszysz się?
– Powiesz mi, gdzie teraz jesteś? – spytałem.
Milczał przez pół sekundy. Poczułem, jak adrenalina przelewa się przez moje ciało. Nogi miałem jak z waty. Bałem się, że za chwilę usłyszę coś strasznego.
– Może powiem? Przecież na dobrą sprawę, w niczym mi to nie zaszkodzi. Hm. Niech pomyślę. Wszędzie jest krew, Alex. Tak, krew… Straszna masakra. Majstersztyk zbrodni. Gary Soneji, Shafer, Casanovą – to byli zwykli amatorzy. Ja jestem lepszy. To moje największe dzieło. Możesz mi wierzyć, bo wiem, co mówię. Znam się na tym – i w takich sprawach stać mnie na obiektywizm.
Serce waliło mi jak oszalałe. Krew zaszumiała mi w uszach; miałem zawroty głowy. Ciężko oparłem się o kredens.
– Gdzie jesteś, Kyle? Powiedz mi to, do diabła!
– Może u ciotki Tii, gdzieś na obrzeżach Baltimore? – spytał. Roześmiał się jak obłąkany. – W Chapel Gate. Piękne miasteczko.
Kolana ugięły się pode mną i głuchy jęk wyrwał mi się z piersi. Zobaczyłem swoją rodzinę – Nanę, Jannie, Damona i Alexa. Dlaczego nie byłem z nimi? Jak Kyle przedarł się przez ochronę? W jaki sposób ominął Sampsona? Nie. To niemożliwe. Na pewno mu się nie udało.
– Kłamiesz, Kyle.
– Naprawdę? Niby dlaczego miałbym kłamać? Pomyśl rozsądnie. Przecież to nie ma sensu.
Najgorsze jeszcze przed nami. Musiałem zadzwonić do Tii. Nie powinienem był ich zostawiać.
Gdzieś nade mną rozległ się przeraźliwy wrzask. Co się dzieje?
Spojrzałem w górę. Nie wierzyłem własnym oczom. Kyle wyskoczył przez klapę w strychu. Wciąż wrzeszczał. W jednym ręku trzymał szpikulec do lodu, w drugim – telefon komórkowy.
Uniosłem rękę, żeby się osłonić, ale zrobiłem to za wolno. Zaskoczył mnie. Nie pomyślałem o tym, żeby wcześniej popatrzeć na sufit.
Szpikulec wbił mi się w pierś pod jakimś dziwnym kątem. Spazmatyczny ból przeszył mi całe ciało. Runąłem na podłogę. Trafił mnie w serce? Zabił? W ten sposób to się wszystko kończy?
Kyle drugą ręką uderzył mnie prosto w twarz. Zgrzytnęły kości. Miałem wrażenie, że lewy policzek zapadł mi się do środka.
Kyle uniósł pięść do drugiego ciosu. Chciał mnie ukarać, a szaleńcza furia potęgowała jego siły. Uroił sobie, że jest bohaterem. Był chory. Wciąż nie mogłem do końca uwierzyć, że popełniał tak okropne zbrodnie.
Zepchnij go! – coś krzyknęło we mnie. Na pewno ci się uda!
Kolejny cios o milimetry minął się z moją twarzą. Uchyliłem głowę tylko na tyle, żeby nie dać się trafić. Przeżywałem koszmarne chwile. Z piersi sterczała mi żelazna rączka szpikulca.