– Daj spokój. Oszczędź mi tej psychologii dla ubogich. Też masz takie marzenia. Lubisz pościgi i dreszcz emocji towarzyszący polowaniu. To twoje życie. Nie widzisz tego? Chryste, człowieku. Przecież uwielbiasz łowy! Kochasz to! Kochasz!
Przez kilka minut patrzyliśmy na siebie, zamknięci w niewielkiej kuchni. Wprost dyszeliśmy wzajemną nienawiścią. Kyle roześmiał się nagle. Roześmiał, to za mało – ryknął śmiechem na całe gardło. Zabawiał się moim kosztem.
– W dalszym ciągu nic nie pojmujesz, prawda? Jesteś głupi. Prymitywny. Nic na mnie nie masz; żadnego dowodu. Za kilka dni wyjdę na wolność. Znów będę robił, co tylko zechcę. Wyobrażasz sobie, co to znaczy? Spełnię wszystkie swoje marzenia. No co? Nie cieszysz się, Alex? Bracie, przyjacielu… Chciałem, byś się dowiedział, kim naprawdę jestem. Bez tego nie ma zabawy. Żebyśmy spotkali się w takich okolicznościach jak dzisiaj. Dążyłem do tego. Zależało mi na tym bardziej niż na czymkolwiek innym. A kiedy wyjdę, będziesz wiedział, że wciąż cię obserwuję. Że wciąż kryję się gdzieś w cieniu. Widzisz? Wygrałem i tym razem. Chciałem, żebyś mnie złapał, durniu! Co teraz powiesz?
Popatrzyłem mu prosto w oczy. Od najmłodszych lat lubiłem tę zabawę – kto pierwszy umknie wzrokiem? Kto zamruga? W końcu puściłem do niego perskie oko.
– Mam cię – odparłem. Wziąłem głębszy oddech.
– Co powiem? – zapytałem. – Przede wszystkim to, że popełniłeś pierwszą grubą pomyłkę. Nie przewidziałeś wszystkich możliwości. Przegapiłeś istotny szczegół. Wiesz może jaki, Supermózgu? Przecież jesteś rozsądnym facetem. Pomyśl trochę.
Dałem krok w tył. Teraz to ja drwiąco się uśmiechałem. Czekałem chwilę, ale widziałem, że mnie nie zrozumiał. Dalej był ciemny jak tabaka w rogu.
– Patrz uważnie.
Wyjąłem z kieszeni komórkę. Uniosłem ją tak, aby widział, że przez cały czas była włączona.
– Zadzwoniłem do domu, zanim zaczęliśmy rozmawiać. Każde twoje słowo zostało zarejestrowane na automatycznej sekretarce. Mam twoje zeznania, Kyle. Wszystko, co do joty. Przegrałeś, chory i żałosny sukinsynu. Przegrałeś, Supermózgu.
Kyle zerwał się z podłogi. Znowu musiałem mu przyłożyć. Wyszedł mi najpiękniejszy cios w całym moim życiu. Przynajmniej tak mi się zdaje. Kyle ciężko upadł na podłogę, stracił dwa przednie zęby.
Tak też wyglądał we wszystkich gazetach, które doniosły o aresztowaniu. Słynny Supermózg, bez dwóch zębów, krzywiący się do fotografów.
Rozdział 116
Mogłem wreszcie odpocząć i na moment zapomnieć, że jestem policjantem. Kyle Craig siedział w pilnie strzeżonej celi więzienia Lorton. Prokurator stwierdził, że ma więcej dowodów niż potrzeba, żeby sąd orzekł o winie oskarżonego. Wynajęty za ciężkie pieniądze adwokat z Nowego Jorku krzyczał tylko, że jego klient nie popełnił żadnej zbrodni, ale padł ofiarą perfidnego spisku. Czyż to nie cudowne? Proces miał być największym w Waszyngtonie – może także największym w całym kraju.
Mnie z kolei wcale nie chciało się myśleć o Kyle’u, o procesie i o psychopatach. Od tygodni nie chodziłem do pracy i byłem z tego bardzo zadowolony. Bardzo. Rana goiła się całkiem nieźle. Będę miał bliznę na pamiątkę. Większość czasu spędzałem w domu. Pomalowałem zewnętrzne ściany. Byłem na dwóch kolejnych koncertach Damona. Cieszyłem się każdą chwilą.
Grałem w piłkę z Jannie i czytałem małemu Alexowi Księżycową dobranocką i Kota Prota. Pobierałem lekcje gotowania u najlepszej kucharki w całym Waszyngtonie, czyli u Nany – i zostawało mi jeszcze trochę czasu na moje sprawy. Ze dwa razy całkiem przyjemnie pogawędziłem sobie z Christine. Obiecałem, że jej zaraz poślę najładniejsze zdjęcia Alexa
Juniora. Za tydzień miała przyjechać Jamilla. Brała udział w jakiejś konferencji. Nie zamierzałem ingerować w jej prywatne życie.
Przed jedenastą wieczorem zasiadłem na werandzie, przy pianinie. Dom przy Piątej Ulicy był pogrążony w ciszy. Wszyscy poza mną już dawno spali.
Telefony milczały. Sprawiało mi to cichą, osobistą radość.
Nikt nie zapukał. Nikt nie przyszedł z kolejną okropną wieścią, której wolałbym nie usłyszeć.
Nikt mnie nie śledził, ukryty w cieniu. A jeśli nawet ktoś z przechodniów spojrzał w stronę domu, to nie było w tym nic groźnego.
Skupiłem się na kompozycjach granych przez D’Angelo: The Linę, Send It On i Devil’s Pie. Poszło mi całkiem nieźle.
A jutro? Jutro też będzie wielki dzień, pomyślałem.
Z samego rana zamierzałem zrezygnować z pracy w policji.
Lecz to nie koniec. Było coś jeszcze, coś bardziej osobistego. Chyba się zakochałem.
Ale to już temat na osobną historię, którą może opowiem innym razem.
James Patterson