– Groziłaś Panu. – William wciąż zwracał się do kobiety. – To on nas tu przysłał.
– Arthurze… dzwonię na policję – odezwała się wreszcie do męża. Była bardzo zdenerwowana. Jej drobne piersi poruszały się w szybkim rytmie pod cienką koszulą. William spostrzegł w jej dłoni telefon komórkowy. Chyba go wyciągnęła sobie z tyłka, pomyślał i bardzo go to rozśmieszyło.
W jednej chwili znalazł się tuż przy niej. Michael równie zręcznie poradził sobie z mężem. Obaj bracia byli niewiarygodnie szybcy i silni. Wiedzieli o tym.
Warknęli głośno. Niemal zawsze w ten sposób straszyli ofiary.
– Mam pieniądze! Boże! Nie róbcie nam krzywdy! – głośno zawodził mąż, zupełnie jak baba.
– Wsadź sobie forsę w dupę – powiedział William. – Taki z niej dla nas pożytek. Tylko nie pomyśl czasem, że jestem psychopatą lub innym pospolitym durniem.
Wbił zęby w różową szyję szamoczącej się z nim kobiety. Od razu przestała walczyć. Ot, tak – zwyczajnie – już była jego. Spojrzała mu prosto w oczy i zwiotczała. Łza pociekła jej po policzku.
William nie podniósł głowy, póki nie zaspokoił głodu.
– Jesteśmy wampirami – szepnął do zamordowanej pary.
Rozdział 12
Drugiego dnia pobytu w San Francisco znalazłem się w niewielkim biurze Jamilli Hughes, w Pałacu Sprawiedliwości. Przejrzałem zeznania świadków i opis miejsca zbrodni w parku Golden Gate. Musiałem przyznać, że to dobra, fachowa robota. Byłem pod wrażeniem.
Samo morderstwo zadziwiało jednak swą tajemniczością. Nikt jeszcze nie wpadł na żaden dobry pomysł. Nikt nie podsunął rozwiązania. Przynajmniej o tym nie słyszałem. Wiedzieliśmy jedynie tyle, że dwoje młodych ludzi zginęło tragiczną śmiercią w przeokropny sposób. Ostatnio takie przypadki zdarzały się coraz częściej.
Koło południa zadzwonił mój telefon.
– Tylko sprawdzam, czy wszystko w porządku, Alex – odezwał się Supermózg. – Dobrze ci idzie w San Francisco? Piękne miasto. Chciałbyś w nim zostać trochę dłużej? A może w nim umrzeć? Jak się miewa inspektor Hughes? Podoba ci się? Ładna, prawda? Na pewno w twoim typie. Próbowałeś już ją przelecieć? Lepiej się pospiesz. Tempus fitgit.
Odłożył słuchawkę.
Wróciłem do pracy. Zagrzebałem się w niej po uszy na ładne parę godzin. Zanotowałem mały postęp.
Tuż po czwartej stanąłem przy oknie i – rozmawiając z Kyle’em – patrzyłem na ulicę. Zaczynały się godziny szczytu. Całkiem łagodnie, w stylu San Francisco. Kyle wciąż tkwił w Quantico, ale sercem i duszą był oddany sprawie.
Człowiek z jego pozycją zawsze mógł zażądać, aby go ną bieżąco włączono w dochodzenie. Tak też było i w tym przypadku. Znów mieliśmy pracować razem. Liczyłem na to.
Kątem oka zauważyłem jakieś poruszenie. Jamilla podeszła do mojego biurka. Wkładała skórzaną kurtkę, mocując się z drugim rękawem. Dokąd się wybierała?
– Poczekaj, Kyle – rzuciłem do słuchawki.
– Musimy jechać do San Luis Obispo – oznajmiła Jamil la. – Ekshumują tam jakieś ciało. To chyba ma coś wspólnego z naszym śledztwem.
Powiedziałem Kyle’owi, że muszę kończyć rozmowę. Życzył mi udanych łowów. Jamilla zwiozła mnie windą do garażi w podziemiach Pałacu Sprawiedliwości. Im dłużej ją obserwowałem w pracy, tym bardziej mi się podobała. Z entuzjazmem podchodziła do najtrudniejszych zadań. Detektywi na ogół już po paru latach tracą dawny zapał i wpadają w rutynę Ona była zupełnie inna. „Próbowałeś już ją przelecieć? Lepiej się pospiesz”.
– Zawsze jesteś taka nagrzana? – zapytałem, kiedy wsiedliśmy do niebieskiego saaba i pognaliśmy w stronę autostrady sto jeden.
– Na ogół zawsze – odpowiedziała. – Lubię swój zawód To ciężki kawałek chleba, ale ciekawy. Mówię zupełnie szczerze. Nie tęsknię za przemocą.
– Zwłaszcza w tej sprawie. Ciarki mnie przechodzą, kiedy widzę te wiszące ciała.
Zerknęła w moją stronę.
– A propos różnych zagrożeń… Zapnij pasy. Przed nami autostrada, a ja lubię szybką jazdę. To moje hobby. Niech cię nie zwiedzie karoseria saaba.
Nie żartowała. Tablice wskazywały, że do San Luis Obispo mamy niecałe trzysta osiemdziesiąt kilometrów. Przez większą część drogi lało jak z cebra. O wpół do dziewiątej wieczorem byliśmy już na miejscu.
– W jednym kawałku – zauważyła Jamilla i łobuzersko mrugnęła okiem, gdy skręcaliśmy z autostrady w stronę miasteczka.
Wokół nas roztaczał się sielski krajobraz. To właśnie tu ekshumowano zwłoki młodej dziewczyny. Zmarła z upływu krwi, zanim została powieszona.
Rozdział 13
San Luis Obispo było miasteczkiem studenckim. Bardzcj ładnym, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Znaleźliśmy Hi guera Street i skierowaliśmy się w stronę Osos. Mijaliśmj miejscowe sklepy, ale także kawiarnię Starbucks, księgarni) Barnes & Noble i Firestone Grill. Jamilla powiedziała mi, i każdą porę dnia da się tutaj rozpoznać po prostu po zapachui Popołudniami, nad Marsh Street, wisiał dym z wędzarni, a nocą, w okolicach browaru SLO, unosił się aromat słodu i jęczmienia.
Na posterunku czekała na nas detektyw Nancy Goodes. Byhj drobną ładną kobietą o mocno opalonej skórze, całkowicie pochłoniętą śledztwem. Prócz ekshumacji zajmowała się mor dem popełnionym na dwóch studentach Politechniki Kalifornijskiej. Z pozoru to nie pasowało do naszej obecnej sprawy ale któż to mógł wiedzieć na pewno? Nancy – jak wszyscy w wydziale zabójstw – nie użalała się na brak zajęć.
– Otrzymaliśmy zezwolenie na wykopanie ciała – powiedziała nam w drodze na cmentarz. Dobrze, że przestało padać i wieczór był ciepły, dzięki wiatrom wiejącym znad Santa Ana
– Możesz powiedzieć nam coś więcej? – spytała JarmT la. – Brałaś udział w śledztwie?
Nancy skinęła głową.
– Owszem, ale to samo usłyszysz od każdego gliniarza w mieście. To była przygnębiająca sprawa, cholernie ważna dla nas wszystkich. Mary Alice Richardson chodziła do liceum katolickiego. Jej ojciec był powszechnie lubianym lekarzem. Ona też była bardzo miła, ale dość szybko zeszła na złą drogę. Cóż mogę dodać? To tylko dzieciak. Miała piętnaście lat.
– Co to znaczy: „zeszła na złą drogę”? – zapytałem. Nancy Goodes westchnęła ciężko i mocniej zacisnęła usta.
Domyśliłem się, że dotknąłem niezabliźnionej rany.
– Wciąż opuszczała szkołę. Nieraz dwa, nawet trzy dni w tygodniu. Nie brakowało jej inteligencji, ale jej stopnie były wprost skandaliczne. Imponowało jej burzliwe życie – narkotyki w rodzaju ecstasy, ostra muzyka, czarna magia, pijaństwa i balangi. Niewykluczone, że próbowała kokainy. Aresztowano ją tylko raz, lecz rodzice przez nią mocno posiwieli.
– Byłaś na miejscu zbrodni? – spytała Jamilla. Mówiła łagodnym tonem, starannie dobierając słowa. Żadnej napastliwości.
– Niestety, tak. Dlatego też w obecnej chwili starałam się o ekshumację. Mary Alice zginęła rok i trzy miesiące temu. Nigdy… przenigdy nie zapomnę dnia, w którym ją znaleźliśmy.
Jamilla spojrzała na mnie, a ja na nią. Jeszcze nie znaliśmy wszystkich okoliczności śmierci nastolatki z San Luis Obispo. Poruszaliśmy się trochę po omacku.
– Morderca wyraźnie chciał, żeby ją znaleziono – ciągnęła Nancy. – Jako pierwsi natknęli się na nią dwaj studenci. Ścigali się brzegiem morza aż pod same wzgórza. Pewnie do dzisiaj mają koszmary po tym, co zobaczyli. Mary Ann wisiała głową w dół. Była zupełnie naga, ale zabójca pozostawił kolczyki w jej uszach i mały szafir w pępku. Nie chodziło więc o rabunek.
– A jej ubranie? – zapytałem.
– Leżało w pobliżu: spodnie moro, adidasy i podkoszulek Chili Peppers. Z tego, co wiemy, nic nie zginęło.