Otworzył chłodnię i niemal pieszczotliwie wziął zwłoki w ramiona. Złożył je na porcelanowym stole. Miał przed sobą ciało kobiety nie starszej niż po czterdziestce.
Spojrzał na brata i lekko zatarł ręce. Głęboko zaczerpnął tchu. Już nieraz odwiedzali zakłady pogrzebowe. Świeży łup zawsze bywał lepszy, ale z braku laku…
A poza tym, zmarła wyglądała nieźle jak na swoje lata. Była nawet ładniejsza od tamtej biegaczki, która im się trafiła w parku, w San Francisco. Na małej karteczce, wiszącej na zwłokach, widniało imię i nazwisko: Diana Ginn.
– Mam nadzieję, że jakiś grabarz jej nie wykorzystał – powiedział William do brata. W zakładach pogrzebowych trafiali się różni ludzie. Niektórzy z nich, sfrustrowani zastałą codziennością, po kryjomu bezcześcili zwłoki. Wkładali palce do pochwy albo do odbytu. Niektórzy nawet nie stronili od chwili seksu w trumnie. Zdarzało się to znacznie częściej, niż można by sądzjć.
William poczuł narastające podniecenie. Nic nie mogło równać się z tym uczuciem. Wspiął się na stół i pochylił nad martwą kobietą.
Nagie ciało Diany było szare jak popiół, ale wystarczająco piękne w przyćmionym świetle lampy. Miała pełne, zsiniałe usta. Ciekawe, na co zmarła? Nie wyglądała na chorą. Nie doznała żadnych obrażeń, więc nie zginęła w wypadku.
William ostrożnie rozwarł jej powieki i spojrzał prosto w oczy.
– Witaj, maleńka Diano. Wiesz, że jesteś przepiękna? – szepnął z rozmarzeniem. – To nie są puste komplementy. Naprawdę tak uważam. Jesteś zupełnie wyjątkowa. W sam raz na dzisiejszą noc dla mnie i Michaela. Odwdzięczymy ci się tym samym.
Końcami palców leciutko przesunął po jej policzku, po smukłej szyi, po piersiach – które teraz, zamiast sterczeć w górę, wyglądały raczej jak dwie kupki budyniu. Spojrzał na jej wyraźnie zarysowane żyły. Cudowne. Niemal kręciło mu się w głowie z pożądania.
Wreszcie przykucnął nad nią. W tym samym czasie Michael pogłaskał czule jej drobne stopy i wąskie kostki. Powoli, prawie z uczuciem powiódł dłońmi po smukłych nogach. Jęczał cicho, jakby próbował ją wyrwać z uśpienia.
– Kochamy cię – wyszeptał wreszcie. – Wiemy, że nas słyszysz. Wciąż jesteś w środku, prawda Diano? O tym też wiemy. Czujemy to, co czujesz. Nie jesteśmy martwi.
Rozdział 19
Wciąż byłem pod wrażeniem żelaznej dyscypliny i ogromu pracy, jaki wzięła na siebie inspektor Jamilla Hughes. Co ją tak gnało? Jakieś koszmarne wspomnienie z przeszłości? A może coś znacznie bliższego? Może to, że była jedną z dwóch kobiet pracujących w wydziale zabójstw policji San Francisco? A może wszystko naraz? Wyznała mi, że od dwóch lat nie wzięła nawet dnia urlopu. Skądinąd, w moich uszach, brzmiało to dziwnie znajomo.
Kiedy ją znów spotkałem w Pałacu Sprawiedliwości, pochwaliłem ją ze dwa razy za rzetelną robotę. Zbyła to wzruszeniem ramion. Zauważyłem, że cieszyła się mirem wśród kolegów. Była kimś. Żadnego fałszu. Żadnych pokątnych żartów na jej temat. Dopiero później odkryłem, że miała przezwisko Jam. Nawet to do niej pasowało.
Po południu przez bite dwie godziny badałem zwyczaje tygrysów. Ogród zoologiczny i schroniska szukały wszystkich wielkich kotów, które mogły znaleźć się w Kalifornii. Jak dotąd, tygrys ludojad był naszym najlepszym śladem.
Ponownie spojrzałem w swoje notatki – i uderzyły mnie całkiem nowe rzeczy.
„Kto opiekował się tygrysem przed i po napadzie na Davisa O’Harę w parku Golden Gate? Weterynarz? Zawodowy treser?
Szczęki tygrysa są tak silne, że mogą skruszyć najtwardsze kości. A jednak ktoś oderwał zwierzę od ofiary.
Tygrysy są objęte ścisłą ochroną. Jest to gatunek na wymarciu. Ich populacja wciąż maleje ze względu na ciągłe zmiany w systemie naturalnym. Czyżby zabójcy należeli do partii »zielonych«?
Tygrysy są zabijane ze względu na rzekomą moc uzdrowicielską. Niemal każda część ich ciała ma przypisaną wartość, a czasem wręcz jest uważana za świętą.
W niektórych kręgach kulturowych, zwłaszcza w Afryce i Azji, tygrysa zaliczano do zwierząt magicznych. Czy to ma jakieś znaczenie dla obecnego śledztwa?”.
Straciłem poczucie czasu. Kiedy podniosłem głowę znad papierów, zobaczyłem, że jest już ciemno. Jamilla szła korytarzem prosto w moją stronę.
Miała na sobie czarną skórzaną kurtkę. Była gotowa do wyjścia. Zauważyłem szminkę na jej ustach. Wyszykowała się na randkę? Wyglądała olśniewająco.
– „Tygrys, tygrys w puszczach nocy” – wyrecytowała fragment poematu Blake’a.
Odpowiedziałem jej jedynym wersem, który udało mi się zapamiętać:
– „Powiedz, czy ten sam Stworzyciel w ciebie tchnął i w Jagnię życie?”. Przez chwilę spoglądała na mnie spod oka, a potem się uśmiechnęła.
– Para poetów-detektywów. Dobraliśmy się w korcu maku.
Chodźmy lepiej na piwo.
– Jestem skonany – westchnąłem. – Nie odpocząłem jeszcze po locie z Waszyngtonu, a poza tym mam masę papierów do przejrzenia…
Słuchałem siebie ze zdumieniem. Nie wiedziałem, po to mówię.
Jamilla machnęła ręką.
– Wszystko w porządku. Wystarczyło po prostu powiedzieć. I tak nie jesteś w moim typie. Zobaczymy się rano. I… dzięki za pomoc. Mówię serio. – Z uśmiechem odwróciła się ode mnie i poszła do windy. Zauważyłem jednak, że po drodze z niedowierzaniem kręciła głową.
Kiedy zniknęła, usiadłem przy biurku pod oknem. Miałem stąd widok na San Francisco. Westchnąłem ciężko i potrząsnąłem głową. Czułem znajomą ociężałość. Jak zwykle zostałem sam – i nie było w tym niczyjej winy. Co mi się stało, że nie dałem namówić się na piwo? Przecież Jamilla mi się podobała. Nie miałem żadnych innych planów i nie byłem aż tak zmęczony.
Znałem powód. To żadna tajemnica. W dwóch ostatnich sprawach wszedłem w bliższe układy z dwoma dziewczynami, z którymi pracowałem. Obie bardzo lubiłem – i obie zginęły.
Supermózg wciąż chodził na wolności.
A może przybył już do San Francisco?
Czy Jamilla była bezpieczna w swoim własnym mieście?
Rozdział 20
Następnego ranka, tuż po wschodzie słońca, obudził mnie natrętny dzwonek telefonu. Zaspany i na wpół przytomny, podniosłem słuchawkę.
Usłyszałem nieco zdyszany głos Jamilli.
– Wiesz, kto zadzwonił do mnie wczoraj późnym wieczorem? – spytała. – Tim, ten z Examinera. Trafił na jakiś ślad. Wydaje mi się, ze dobry.
Z grubsza opowiedziała mi o pewnym starym śledztwie. Próba morderstwa. Tym razem mieliśmy świadka. A zatem w drogę. Nawet nie zapytała, czy chcę jechać. To było już postanowione.
– Będę u ciebie za pół godziny – oznajmiła. – Najwyżej za czterdzieści minut. Jedziemy do Los Angeles. Ubierz się na czarno. Może zostaniesz nową gwiazdą?
Pomiędzy San Francisco a Los Angeles co godzinę latają samoloty linii United. O dziewiątej byliśmy na lotnisku. Niedługo potem dotarliśmy do Los Angeles. Przegadaliśmy całą podróż. Jamilla wynajęła samochód w biurze Budget i pojechaliśmy do Brentwood. Tu kiedyś mieszkał OJ. Simpson i – podobno zabił swoją byłą żonę. Ja jednak – podobnie ji Jamilla – szukałem dowodów w całkiem innej sprawie. Agent FBI z Los Angeles także nie próżnowali.
W drodze do Brentwood Jamilla zadzwoniła do Tima. Ciekawe, czy to nie jej chłopak? – przemknęło mi przez głowę.
– Masz dla nas coś nowego? – zapytała. Przez chwilę słuchała w milczeniu, a potem powtórzyła mi wszystko, co powiedział. Część z tego już znałem.
– Kobieta, do której jedziemy, padła ofiarą napadu. Umknęła z rąk dwóch bandytów. Miała niewiarygodne szczęście. Została mocno pogryziona w twarz, piersi, brzuch i szyję. Napastnicy byli mniej więcej po czterdziestce. Wydarzyło się to rok temu. Brukowa prasa przez kilka dni miała o czym pisać.