Выбрать главу

- Nie bądź smutna! Staram się jedynie uchronić cię przed rozczarowaniem. Jednakże twoje porwanie z Plessis-les-Tours musiało narobić szumu i nasz przyjaciel Commynes będzie mógł przynajmniej opowiedzieć ci, co działo się później.

- Nie jestem tego taka pewna. Przebywał wówczas na wygnaniu w Poitou, gdyż ośmieli! się krytykować napady gniewu zdarzające się królowi Ludwikowi. Jednak fakt, że przybywa w charakterze posła, jest sam w sobie dobrą nowiną. Dowodzi to, że odzyskał zaufanie władcy. A to, że przybywa na świętego Jana, nasze wielkie święto, jest dobrą wróżbą.

Znalazłszy się w swej komnacie, gdzie pogryzając pistacje, czekała na nią Khatoun, która wyzdrowiała po ciężkich przejściach, Fiora czuła się dziwnie podekscytowana. Cieszyła się na myśl, że ujrzy Commynes'a - wszak był jedną z najbliższych jej osób spośród tych, które pozostawiła po tamtej stronie Alp. Dzięki niemu będzie mogła poznać obecne nastawienie króla. Ludwik wiele uczynił, by ją wydobyć z tarapatów, w których znalazła się z powodu chciwości Riaria i Hieronimy, to rzecz pewna, ale wiedziała, jak jest zmienny, a zwłaszcza wymagający. Jak przyjął wieść o jej ślubie z Carlem?

Tak czy inaczej, dla Florencji ta wizyta była dobrą nowiną. Ludwik XI, od zawsze wierny sojuszowi z Medyceuszanii i niezbyt skłonny do pobłażliwości względem nieustannie obrażającego go papieża, z pewnością starał się podnieść na duchu florenckich przyjaciół, wysyłając swego najbliższego doradcę...

Podczas gdy Khatoun pomagała jej się rozebrać, Fiora myślała o tym, że Lorenzo nie będzie miał czasu przyjechać do niej przed świętym Janem. Przygotowania do najważniejszej uroczystości roku - chodziło bowiem o święto patrona miasta, któremu ofiarowało ono Baptysterium, najcenniejszy swój klejnot - musiały całkowicie pochłaniać Wspaniałego, szczególnie że dołączała się do nich perspektywa przyjęcia zaprzyjaźnionego posła. Nie czuła z tego powodu najmniejszego smutku. Przeciwnie, poczuła nawet dziwną ulgę i tej nocy, sama pod śnieżnobiałym baldachimem łoża, przyrzekła sobie, że z samego rana prześle Lorenzowi liścik z prośbą, by nie przyjeżdżał aż do święta. Chciała odzyskać spokój wewnętrzny, gdyż męczyła ją myśl, że miałaby stawić czoło przenikliwemu spojrzeniu Commynes'a jeszcze ciepła od pocałunków kochanka. Pozycja oficjalnej faworyty, którą do tej pory piastowała z niejaką dumą, zaczynała ją zawstydzać mimo prześwietnego precedensu, jaki stanowiły amory Simonetty Vespucci z Giulianem, zresztą na oczach jej męża.

Toteż z wielką radością przyjęła rano liścik od Chiary zapraszającej ją na dzień świętego Jana do siebie. Przy wsparciu przyjaciółki poczuje się na siłach spotkać z posłem. Tym staranniej zaczęła się przygotowywać do święta: w tym dniu chciała być najpiękniejsza, choć nie wiedziała dlaczego... * * *

Dzień, który wstał nad Florencją, opiewał doskonałość kunsztu Stwórcy. Po jutrzence, zdającej się odbijać barwę róż z wszystkich ogrodów w najróżniejszych acz zestrojonych odcieniach, niebo przybrało wygląd mieniącej się płachty jedwabiu, której niewysłowiony lazur pieściło słońce letniego przesilenia. Pod tym bajecznym baldachimem Florencja, świeżo spłukana deszczem, przystrojona jak panna młoda, w zielonym obramowaniu wzgórz usianych białymi willami, czarnymi cyprysami i srebrzystą pianą drzew oliwnych, przypominała otwarty skarbiec cesarza.

Od samego rana miasto świętowało. Nie było domu, nawet najuboższego, który nie zostałby ozdobiony możliwie najpiękniej, choćby zwykłymi bukietami gałęzi czy girlandą z kwiatów dzikiej róży otaczającą wizerunek świętego.

W pałacu Albizzich Chiara zadbała o wszystko: z okien na najwyższym piętrze opadały wielkie płachty czerwonego i białego jedwabiu rozdzielone szerokimi złotymi galonami, a na parterze obrazy o tematyce religijnej, ukazujące pełne dumy postacie i przepych godny dworu królewskiego, choć były to sceny z życia świętego Jana, sąsiadowały ze statuetkami z kości słoniowej przedstawiającymi świętych opiekujących się rodziną, które miały oddawać hołd bohaterowi dnia. Całość spowijały girlandy róż i jaśminu, które roztaczały cudowną woń i pięły się aż na płaski dach, gdzie nad bladoróżowymi, okrągłymi dachówkami powiewała chorągiew Albizzich. Wyglądało to wspaniale.

Toteż Chiara, która o świcie wyszła na ulicę, by po raz ostatni rzucić okiem na całość, z pewnym zaskoczeniem spojrzała na wuja, ubranego w fartuch z grubego, zielonego płótna i stary kapelusz, gdy zaopatrzony w siatkę na motyle przekraczał bramę domu, ciągnąc za sobą muła. Dosłownie rzuciła się na niego.

- Dokąd się wybierasz?

- Do Mugello. Spójrz na niebo! To idealny dzień na motyle. Jestem pewien, że mnóstwo ich dziś złapię i...

Wziąwszy go za ramię, odwróciła i pokazała fasadę domu.

- Spójrz tylko! Nic ci to nie mówi?

- Ależ tak, moje dziecko, bardzo to ładne... Czyżbyś spodziewała się gości?

- Wuju, przecież dziś dzień świętego Jana i musisz wziąć udział w obchodach, stosownie do twej pozycji!

- Tak myślisz? Świętego Jana? - Nagle dotarło do niego. - No tak! Dzień świętego Jana! Gdzie ja mam głowę, mój Boże! To prawda, muszę... Jesteś pewna, że muszę tam iść?

- Absolutnie pewna, wuju Lodovico! Jesteś jedną z najważniejszych osób w tym mieście. Czy nie mógłbyś sobie o tym przypomnieć od czasu do czasu?

- Tak... tak, oczywiście! Szkoda tylko poświęcić tak piękny dzień dla jakiegoś święta! No to chodźmy się wystroić!

Wszedł do pałacu, a za nim Chiara, która z obawy, że wuj umknie kuchennym wyjściem, uznała, że przezornie będzie odprowadzić go do jego pokojów. Nie mogła jednak powstrzymać się od śmiechu, wchodząc do komnaty, gdzie Khatoun kończyła ubierać Fiorę. Śmiech zamarł jej na ustach, kiedy ujrzała przyjaciółkę.

- Na wszystkich świętych! Jak pięknie wyglądasz!

A przecież trudno byłoby wyobrazić sobie strój prostszy od tej sukni z mięsistej tafty w kolorze pięknej głębokiej czerwieni, która szeleściła przy każdym ruchu i która, gdyby nie dekolt podkreślający szczupłą, długą szyję młodej kobiety, przywodziłaby na myśl kardynalską symarę. Nie było żadnych haftów, żadnych ornamentów na tej sukni o czystych liniach, której jedyną ozdobę stanowiły szerokie, bufiaste rękawy kończące się na krągłości na wpół odsłoniętych ramion. Także żadnej biżuterii, poza jednym klejnotem: rubinem umieszczonym w przepasce pośrodku czoła. Masa czarnych, lśniących włosów ujęta była w długą, złotą siatkę i opadała poniżej talii młodej kobiety.

Khatoun, klęcząca na dywanie pomiędzy pudełkiem ze szpilkami i przybornikiem do szycia, podziwiała to, co w części było również jej dziełem.

- Czerwona Lilia Florencji! - oświadczyła z zachwytem.

- Masz rację - westchnęła Chiara - lud pomyśli tak samo. Czego chcesz dowieść, Fioro? Ze miasto należy do Lorenza, podobnie jak należysz do niego ty sama?

- Tak i nie. Chcę raczej zaskoczyć francuskiego posła. Ma zbyt przenikliwy umysł, by nie zrozumieć, co oznacza ta czerwona suknia: jestem córką Florencji i zamierzam nią pozostać.

- Aha!... A więc podjęłaś decyzję?

- Tak. Commynes jest człowiekiem zdolnym do przekazania królowi moich racji. Z nim będę mogła rozważyć sposoby sprowadzenia mojego syna i Leonardy na jak najlepszych warunkach. Powiem o tym dziś wieczór Lorenzowi. .. w czasie balu, gdyż nie ma mowy, byśmy mogli spotkać się gdzie indziej.

- Przemyślałaś to dobrze?

- Tak. Widzisz, Chiaro, należę do tego miasta. Do dnia śmierci mego ojca byłam jednym z jego kamieni. Huragan wyrwał mnie i potoczył daleko stąd. Jeśli Bóg zechce, by kamień wrócił na swoje miejsce, nie widzę żadnego powodu, by sprzeciwić się jego woli...