- Po co więc okłamujesz samą siebie? Kochasz Lorenza i tyle.
- Nie, nic się nie zmieniło od czasu naszej rozmowy. Powtarzam: to moje ciało go kocha i dobrze mi z nim, ale nie widzę żadnego powodu, by odwrócić się plecami do życia, do kultury, którą kocham, i zwrócić się ku innej, na pewno również pięknej, lecz nie tak bliskiej memu sercu.
- Czy twój syn nie należy do tej kultury?
- Nie bardziej, niż ja do niej należałam, kiedy mój ojciec przywiózł mnie z Burgundii z Leonardą i Żanetą. Jest jeszcze niemowlęciem i pokocha Florencję tak, jak ja ją kocham.
Chiara bez słowa uściskała przyjaciółkę. Jej oczy błyszczały z radości.
- To wspaniała wiadomość - powiedziała wreszcie. - Wiesz, dużo mnie kosztowało występowanie w roli adwokata diabła, ale to, że zostajesz, wypełnia mnie radością. Zatrzymasz Carla przy sobie?
- Oczywiście! Jest szczęśliwy we Fiesole i wspaniałe dogaduje się z Demetriosem. Ponieważ uchodzi za zmarłego, jest to najlepsze rozwiązanie. Może poszłabyś się przygotować? Zbliża się pora procesji.
- I za żadne skarby nie chciałabym się na nią spóźnić. Mam ogromną ochotę zobaczyć, jak wygląda francuski poseł.
* * *
Podczas gdy Chiara pospiesznie przeglądała swoje odświętne suknie, Florencja obchodziła dzień świętego Jana. Wszystko zaczęło się we wczesnych godzinach porannych od pochodu z darami, które poszczególne cechy zanosiły świętemu patronowi miasta. Każdy ofiarowywał produkty własnej produkcji: cech calimala cienkie i jedwabiste materie, prawdziwie luksusowe wyroby pochodzące z jego warsztatów; cech wełny swe najpiękniejsze barchany i miękkie filce; cech jedwabiu sandale, satyny i mieniące się tafty; złotnicy srebrne tace i dzbany, i tak dalej, aż do złocistych chlebów i lekkich ciast od skromnych piekarzy. Pochód trwał aż do południa, kiedy to przekształcił się w wielką procesję: do cechów dołączył florencki kler, delegacje przysłane przez podległe miasteczka i grupy młodych chłopców i dziewcząt, przebranych za anioły i zaopatrzonych w wielkie białe skrzydła, których wykonanie kosztowało wiele trudu Sandra Botticellego, i niosących na ramionach złocone relikwiarze zawierające szczątki świętego. Wszyscy następnie weszli do Duomo, by wysłuchać mszy.
Była to pierwsza wielka uroczystość celebrowana w katedrze sprofanowanej zabójstwem Giuliana. Dwa dni wcześniej arcybiskup Florencji z całym ceremoniałem dokonał oczyszczenia wnętrza kościoła za pomocą dużej ilości wody święconej i kadzideł.
Po mszy wszyscy udali się do domów, by nabrać sił przed ceremoniami popołudniowymi i wielkim biegiem, który miał się odbyć pod wieczór. Tym, którzy nie mogli pozwolić sobie na posiłek godny dnia tak uroczystego, rozdawano ze straganów pod gołym niebem pasztety i ciastka. A z fontann w mieście zamiast wody lalo się wino z Chianti, dopełniające ucztę. Aby podsycić atmosferę radości, grupki muzykantów grających na skrzypkach, piszczałkach i bębenkach przemierzały ulice, robiąc postoje na skrzyżowaniach... jak najbliżej fontann.
Z trybuny dla dam, gdzie zasiadły, by podziwiać procesję i śledzić, nie bez trudu, przebieg nabożeństwa przez szeroko otwarte odrzwia, Fiora dostrzegła Lorenza, jak zwykle ostatnio ubranego w czerń, ale noszącego na szyi złoty łańcuch z rubinami wart fortunę. Podobny klejnot lśnił na jego czapce. Obok szedł jasnowłosy mężczyzna, a przy jego nakryciu głowy błyszczała złota lilia. Fiora nie miała najmniejszego problemu z rozpoznaniem Filipa de Commynes'a. Kroczył z godnością, jaka przystała francuskiemu posłowi. Za nim ujrzała płynącą ponad tłumem czapkę z czaplim piórem, co przyspieszyło bicie jej serca. Czy to możliwe, że Douglas Mortimer także przyjechał? Właściwie dlaczego nie? Ludwikowi XI za bardzo zależało na młodym doradcy, by posyłać go do niespokojnej Italii bez solidnej ochrony. A kto, jak nie sierżant Zawierucha, mógł mu zapewnić solidną i skuteczną ochronę?
Nagle poczuła ochotę, by podejść do przyjaciół, ale nie mogła zakłócać ściśle ustalonego przebiegu uroczystości. Trzeba było wrócić do pałacu Albizzich na południowy posiłek w towarzystwie wuja Lodovica, który nieustannie zrzędził, jak bezsensowne są światowe uroczystości, przez które marnuje się dzień najwyraźniej przeznaczony przez Stwórcę na proste radości nauki; był tym bardziej marudny, że musiał zamienić wygodny fartuch z zielonego płótna na strojną szatę z grubego szkarłatnego jedwabiu obszywaną czarną kuną i na nakrycie głowy z tej samej materii.
Ciężki łańcuch zakończony chimerą uzupełniał ten strój, którego najwyraźniej nienawidził.
- Zimą jeszcze można wytrzymać, ale dziś wieczorem będę tak spocony, że moja koszula i skóra będą tak samo czerwone, jak ta przeklęta szata!
- Będziesz mógł ją zdjąć na czas sjesty. Poleciłam też Colombie, żeby schłodziła twoje ulubione wino - powiedziała Chiara pocieszająco. - Poza tym nikogo nie oszukasz, wuju Lodovico. Jesteś zanadto Albizzim, by pojawić się odziany niestosownie do twej pozycji.
Mimo upału ser Lodovico z zapałem zasiadł do posiłku złożonego z melonów ifegatelli, kiełbasek z wątróbki z ziołami, które podlał kilkoma kielichami wina. Uczta zmusiła go do odpoczynku w chłodnej sypialni przed ponownym uczestniczeniem w uroczystościach - miał zasiąść na jednej z trybun, z których notable miasta będą podziwiać Corsa del Palio.
Po poranku, przeznaczonym dla cechów, które były dla Florencji źródłem bogactwa, popołudnie należało do poszczególnych dzielnic miasta, których reprezentanci rywalizowali na wcześniej przygotowanej trasie wyścigu, dosiadając koni bez siodeł i strzemion. Nagrodą był palio - wspaniały kupon najpiękniejszej w całym mieście materii, który Wspaniały wręczał zwycięzcy.
Każda z dzielnic wystawiała cztery chorągwie, pod których barwami w gonitwie uczestniczyło czterech jeźdźców. Na sztandarach dzielnicy San Giovanni (Świętego Jana) widniał Czarny Lew, Smok, Klucze i Popielica; na sztandarach Santa Croce Rydwan, Wół, Złoty Lew i Koła; na sztandarach Santa Maria Novella Żmija, Czerwony Lew, Biały Lew i Jednorożec; wreszcie na sztandarach San Spirito, dzielnicy leżącej po drugiej stronie Arno, Drabina, Muszla, Bicz i Chimera. Niosący wszystkie te różnobarwne chorągwie tworzyli procesję sięgającą Baptysterium.
Ludzie gromadzili się przed odświętnie przystrojoną Signorią. Stary szary budynek lśnił od sztandarów i jedwabnych materii. Pomiędzy jego krenelami wznosiły się ku błękitnemu niebu maszty z herbami wasalnych miast, a herb Florencji, jak przystało na królową, zajmował szczyt wieży. Wokół placu, na którym wzniesiono wieże ze złoconego drewna symbolizujące miasta wasalne lub sprzymierzone, z okien spływały potoki brokatów lub tapiserie. Brukowany plac, pokryty pstrokacizną paradnych strojów i sztandarów, przypominał wiosenną łąkę. Przecinała go wydzielona jedwabnymi sznurami pusta przestrzeń: droga, którą wkrótce mieli galopować jeźdźcy.
Panowała radosna, pełna podniecenia atmosfera. Wokół ogromnych sztandarów, tańczących na wietrze mimo swego ciężaru, zawierano zakłady.
Odmiennie wyglądał plac przed Duomo, gdzie otwarte odrzwia Baptysterium pozwalały dostrzec las oświetlających jego wnętrze świec. Rozstawiono na nim różnobarwne namioty właścicieli koni, które miały wziąć udział w gonitwie, a wokół nich na masztach dorównujących wysokością domom, powiewały na zmianę białe chorągwie z czerwoną Lilią Florencji i niebieskie sztandary ze złotą Lilią króla Francji.
Dźwięk organów, wioli, fletów, obojów i tamburynów dobiegający z katedry wraz ze śpiewem chóru, wypełniał cały plac, a po obu stronach arcybiskupa, którego złocistą kapę rozpościerali dwaj diakoni, akolici kołysali srebrnymi kadzielnicami. Musiały być one wypełnione po brzegi, gdyż grube spirale wydobywającego się z nich dymu docierały aż do głównej czerwonej trybuny, gdzie zajęła miejsce Fiora i rodzina Albizzich. Ich siedziska znajdowały się dziwnie blisko foteli, na których zasiedli Wspaniały i jego honorowy gość.