Leonarda pochyliła się, by pocałować Fiorę, po czym oświadczywszy, że nie zapala lampki nocnej z powodu szczególnie żarłocznych tego lata komarów, wyszła z pokoju i udała się do siebie. Tam, zanim się położyła, długo klęczała przed figurką Matki Boskiej z Clery, którą podarował jej Ludwik XI, by do niej zwracała się ze swymi modlitwami i nadziejami w trakcie przedłużającej się nieobecności Fiory. Teraz dziękowała za jej powrót, ale nie mogła się powstrzymać od wyrażenia prośby, by dziecięciu jej serca zaoszczędzone zostały kolejne problemy...
Schodząc następnego ranka do kuchni, Fiora zastała tam Douglasa Mortimera. Rozsiadłszy się wygodnie przy stole, Szkot pochłaniał pasztet z zająca, którego szczodre porcje podawała mu Petronela. Rozsmarowywał je na wielkich pajdach chleba, a każdemu kęsowi towarzyszyła marynowana cebulka, którą czubkiem noża wyławiał z kamionkowego garnka. Popijał to wszystko zawartością sporego dzbana z winem.
Widząc wchodzącą młodą kobietę, podniósł się i ukłonił, nie odkładając jednak kanapki i noża.
- Król przysyła mnie do ciebie, donno Fioro - wyjaśnił - a w oczekiwaniu, aż wstaniesz, Petronela dała mi coś do przegryzienia.
- Dobrze zrobiła, dotrzymam ci towarzystwa. Jestem głodna, a ten pasztet bardzo ładnie pachnie... Dlaczego jednak nasz Sire przysyła cię tak wcześnie rano? Czyżbyś przywoził jakieś ważne wieści?
- Tak i nie. Król zaprasza cię dziś na kolację, a to ranny ptaszek, lubiący zorganizować sobie dzień, gdy tylko otworzy oczy. A poza tym myśl o spędzeniu paru chwil w twojej kuchni nie była mi niemiła - zakończył żartobliwie.
- Król czyni mi wielki honor - powiedziała Fiora, przysuwając sobie rynienkę z pasztetem. - Będą tam jednak również obecne inne osoby, a ja chciałabym z nim porozmawiać sam na sam.
- On także. Dlatego też prosił, byś przyszła około czwartej, w porze jego pieszego lub konnego spaceru. Dziś będzie pieszo. Przejdziecie się po warzywniku lub po sadzie, albo odwiedzicie stajnie czy pawilon myśliwski...
O ustalonej porze Fiora w towarzystwie Florenta, dumnego z powrotu do roli jej pazia, wkroczyła na dziedziniec zamku w Plessis i zsiadła z konia obok starej studni. Miała pewne problemy z wyborem toalety. Wiedziała, jak bardzo król ceni prostotę, zwłaszcza w czasie spaceru wśród pól, ale z drugiej strony zależy mu na zachowaniu pewnych zasad etykiety, a więc wymaga pewnej wykwintności od osób, którym czyni zaszczyt swym towarzystwem. Toteż po głębokim zastanowieniu i zasięgnięciu opinii Leonardy Fiora zdecydowała się na suknię z matowego jedwabiu w czarno-biały wzór, ściśniętą pod biustem wąską zieloną wstążką. Na głowie miała niski stożkowy czepiec w tym samym wesołym kolorze młodych listków ozdobiony obłokiem białego, usztywnionego muślinu. Jej dekolt ozdabiał pojedynczy klejnot: złota chimera o oczach ze szmaragdów, który nosiła w czasie ślubu z Filipem i który Leonarda zdołała ocalić podczas plądrowania pałacu Beltrami.
Nie zdążyła nawet dojść do bramy zamku, bo wyszedł z niego król. Na jej widok wydał radosny okrzyk i żwawym krokiem ruszył jej na spotkanie, podczas gdy ona skłoniła się głęboko, by go powitać, a jednocześnie ukryć chęć śmiechu. Ludwik XI nosił bowiem, prócz takiej jak zwykle krótkiej tuniki z szarego sukna, sięgającej kolan i ściśniętej skórzanym pasem, najbardziej zadziwiające nakrycie głowy, jakie Fiora kiedykolwiek widziała. Na czerwoną jedwabną czapkę zasłaniającą jego królewskie uszy nasunął coś w rodzaju czarnego kapelusza kardynalskiego, którego bardzo szerokie i grube na palec rondo całkowicie osłaniało mu ramiona i ocieniało go całego. Jego podobieństwo do grzyba było nieodparte i Fiora uśmiechnęła się do niego z taką wesołością, że od razu wiedział, o co chodzi.
- Czy to mój kapelusz cię bawi, donno Fioro? Wiedz zatem, że bardzo go sobie cenię, gdyż w upał daje mi cień, a w czasie deszczu chroni lepiej, niż moje zwykłe kapelusze, które wówczas zmieniają się w rynny... Pomysł na niego zaczerpnąłem od biskupa Walencji.
- To naprawdę dobry pomysł, Sire. Ubolewam jedynie, że obyczaj nie pozwala nam, kobietom, na noszenie podobnych.
- Mogłabyś taki nosić, gdybyś była przeoryszą. Ale właściwie przecież nic nie stoi na przeszkodzie, byś wprowadziła taką modę. Czyż ładna kobieta nie może pozwolić sobie na pewną fantazję?
Fiora nie zdążyła odpowiedzieć. Duży biały chart, wyrwawszy się z rąk pazia, podbiegł do króla, okrążył go w podskokach, a potem przylgnął do jego nóg, wznosząc ku niemu delikatny łeb. Nawet gdyby nie nosił kosztownej obroży wybijanej złotymi ćwiekami i drogimi kamieniami, Fiora rozpoznałaby ulubionego psa Ludwika, który pomógł mu kiedyś w szczególnie dramatycznych okolicznościach. Król roześmiał się:
- No, Drogi Przyjacielu! Chcesz się z nami przejść? Ale idziemy do ogrodu i będziesz musiał iść grzecznie przy nodze. Nie wolno tratować grządek!
Pamiętasz go, donno Fioro?
- Oczywiście, Sire - odpowiedziała, głaszcząc jedwabisty grzbiet zwierzęcia. - Nie zapomina się o towarzyszu broni... szczególnie tak pięknym jak on.
- To prawda. Oboje wykonaliście dobrą robotę, kiedy zaatakował mnie ten nikczemny mnich. Czy wiesz, że nie żyje?
- Słyszałam o tym, Sire. Zachorował?
- Nie. Myślę, że umarł ze złości. Wściekł się i rozwalił sobie głowę o pręty swojej klatki. Został godnie pochowany, a za jego podłą duszę odprawiono trzy msze.
Co rzekłszy, Ludwik XI przeżegnał się pobożnie, dał smakołyk Drogiemu Przyjacielowi i ruszył przed siebie. Widoku od strony części mieszkalnej nie ograniczał żaden mur - znajdowała się tu zwykła furtka prowadząca do ogrodu i warzywnika, którą król sam otworzył.
Idąc po piaszczystych alejkach, Fiora pomyślała, że zamkowy ogrodnik jest swego rodzaju artystą. Klomby kwiatowe i grządki z warzywami, równiutko obramowane bukszpanem, miały najróżniejsze kształty. Tworzące je rośliny zostały dobrane kolorystycznie. W ogrodzie ozdobnym niepodważalnie królowały róże i lilie, zaś w warzywnym jarzyny i zioła uporządkowane były według barwy, tak by stanowić obraz przyjemny dla oka. Podlewanie zostało udoskonalone dzięki doprowadzeniu wody ze źródła Carre połączonego z zamkiem rurami ołowianymi lub ceramicznymi. Kilku ogrodników zajętych było pracą, której nadejście króla nie przerwało. Widząc go, zdejmowali czapki, by się mu ukłonić, po czym wracali do swego zajęcia. Ludwik XI chętnie zatrzymywał się przy tych ludziach, których sam wybierał i bardzo lubił chwilę porozmawiać albo zrobić jakąś uwagę, zawsze miłą i trafną. Fiora zaczęła się w końcu zastanawiać, co tu robi: jej towarzysz zdawał się całkiem o niej zapominać. Między jednym a drugim ogrodnikiem przemawiał głównie do swojego psa.... Wreszcie przekroczyli ogrodzenie wielkiego sadu, w którym śliwy dosłownie uginały się pod ciężarem owoców o najróżniejszych kolorach. Ludwik XI zerwał kilka i poczęstował Fiorę, po czym, wypluwając pestki, wskazał jej kamienną ławkę ustawioną pod czereśnią. Już dawno zebrano z niej owoce, ale gęste listowie dawało chłodny cień. Ludwik usiadł na ławce, gestem zachęcił swą towarzyszkę, by zajęła miejsce obok, i zdjął kapelusz, upuszczając go na trawę, po czym westchnął:
- No to, pani de Selongey, powiedz mi co nieco o tym, co się dzieje w Rzymie i co tam robiłaś.
- Obawiam się, że niewiele, Sire. Starałam się przede wszystkim pozostać przy życiu.
- Niewątpliwie, niewątpliwie! Chciałbym jednak, żebyś opowiedziała mi o papieżu. Ty, w przeciwieństwie do mnie, widziałaś go z bliska. Przedstaw mi jego najdokładniejszy portret.