Coictier odszedł, burcząc pod nosem - był to zresztą osobnik wyjątkowo niesympatyczny - i od tej chwili Fiora się nudziła. Król poświęcał uwagę swemu gościowi, a drugi jej sąsiad, gruby czerwony człeczyna, będący osobistym kapelanem rzymskiego prałata, po próbie pogładzenia jej kolana pod stołem, w odpowiedzi na co energicznie go uszczypnęła, skupił się na serwowanych potrawach. Po kwadransie był purpurowy, a na końcu posiłku kompletnie pijany.
Po osobistym odprowadzeniu do powozów kardynała i arcybiskupa, którzy wracali do Tours, Ludwik XI wrócił do Fiory, która stojąc pomiędzy księżniczką Joanną i panią de Linieres, asystowała przy odjeździe dostojnych gości.
- No i, moje panie, co sądzicie o bratanku Jego Świątobliwości?
- Kardynałowie nie zawsze są księżmi, Sire - powiedziała Joanna. - Czy ten nim jest?
- Tak. Dlaczego pytasz? Masz wątpliwości?
- Trochę, przyznaję. Dużo mówi o polityce, polowaniu, dziełach sztuki i literaturze greckiej... a o Bogu wcale!
- Czyżbyś pragnęła, by wygłaszał kazanie? - spytał król z kpiącym uśmiechem, który wygładził rysy jego twarzy. - To nie był odpowiedni moment.
- Nie... jednak niepokoi mnie, gdy duchowny mówi o wojnie, podbijaniu, obleganiu i innych gwałtach, nie poświęcając ani słowa tym, którzy cierpią z powodu tych tragedii: zwykłym ludziom, tym z miast i tym ze wsi, o których ty, choć nie jesteś księdzem, troszczysz się zawsze tak bardzo!
Ludwik XI spoważniał i wziąwszy delikatną dłoń córki w swoje dłonie, przez chwilę patrzył w jej piękne, łagodne i błyszczące oczy, z dziwnym wyrazem twarzy - podziwem nie wolnym od wyrzutów sumienia.
- Masz duszę pełną światła, Joanno, nie powinnaś nic wiedzieć o brzydocie życia. Ja zaś w dniu mszy koronacyjnej zostałem namaszczony Krzyżmem świętym, co uczyniło ze mnie pomazańca bożego i uleczyłem skrofuły*, których dotknąłem.
* Skrofuloza inaczej skrofuły lub zołzy - dawne określenie gruźlicy węzłów chłonnych. Zwana również „chorobą królewską", ze względu na fakt, że uważano kiedyś, iż królowie chrześcijańscy posiadali moc uzdrawiania z niej (przez dotknięcie chorego swoimi dłońmi), (przyp. tłum.)
Wydaje mi się, że jest to warte tonsury. Poza tym złożyłem przysięgę, że będę chronił mój lud i służył Francji... Francji, której wielkości poświęciłem ciebie! Podobnie, jak poświęcam dla niej czasem pewne skrupuły.
- Czy córki królów są naprawdę stworzone do szczęścia? Umieściłeś mnie tam, gdzie być powinnam.
- Niewątpliwie, niewątpliwie! Kiedy twój małżonek ostatnio cię odwiedził?
- To pytanie jest okrutne, Sire - przerwała pani de Linieres. - Książę Orleanu nigdy nie przyjeżdża i...
- Dosyć! Porozmawiam z nim. - Po czym zmienił gwałtownie ton, a wszelki ślad emocji zniknął z jego głosu: - Wracając do kardynała delia Rovere, jego rodziny, a nawet papieża, jeśli chcesz lepiej ich poznać, zwróć się do pani de Selongey! Wie na ten temat znacznie więcej niż ja. Problem polega na tym, że ryzykujesz utratę wiary!
- Nie, mój ojcze! Nic ani nikt nie może sprawić, że stracę wiarę!
- A ja miałabym sobie za złe, Sire - nieśmiało przerwała Fiora - gdybym wypowiedziała choć jedno słówko mogące wstrząsnąć tak prawą duszą.
Szybkim i nieoczekiwanym gestem Ludwik XI uszczypnął policzek młodej kobiety.
- Jestem o tym całkowicie przekonany! Dobranoc, moje panie! Wracam do moich zajęć. Dziś wieczór muszę napisać do doży Wenecji!
Podczas gdy trzy kobiety skłoniły mu się na pożegnanie, odszedł na kilka kroków, po czym odwrócił się i zawołał:
- Sierżant Mortimer odprowadzi cię do Rabaudiere, donno Fioro!
- Ale ja nie przyjechałam sama, Sire.
- Wiem, ale w razie jakiegoś niebezpiecznego spotkania twój służący nie zdoła cię ochronić. Zresztą Mortimer bardzo lubi cię eskortować. Obok mojej córki Joanny jesteś jedyną kobietą, dla której żywi szacunek.
Ruszył znów w kierunku schodów, u stóp których czekał na niego jakiś mężczyzna. Jego czarna sylwetka odcinała się na tle jasno oświetlonego wnętrza. Fiora miała wrażenie, że rozpoznaje osobnika, którego spotkała w Senlis, w sypialni króla. Kiedy odwróciła się, by zapytać o niego swoje towarzyszki, zobaczyła, że oddaliły się i zmierzają do kaplicy. Zamiast nich, jak za sprawą czarów, pojawi! się Mortimer.
- Do usług, donno Fioro!
- Przykro mi, że zakłócono ci spokój, drogi Douglasie, ale zanim ruszymy, zechciej zaspokoić moją ciekawość: kim jest ten człowiek obok schodów? Wydaje mi się, że już go gdzieś widziałam!
Szkot wzruszył barczystymi ramionami okrytymi błękitnym jedwabnym tabardem ozdobionym liliami burbońskimi.
- Oczywiście! To cyrulik króla, ten łajdak Oliwer le Daim!
- Wygląda na to, że niezbyt go lubisz? - powiedziała Fiora ze śmiechem. Mortimer nawet się nie uśmiechnął:
- Nikt go nie lubi! To łotr, którego król, niestety, darzy zbyt wielkim zaufaniem! A przecież żałował tego, gdy na wiosnę wysłał go do Gandawy w roli posła.
- Posła? To chyba niemożliwe?
- Niestety, tak! Nasz Sire, tak mądry i rozważny, miewa czasem dziwne pomysły. Mieszkańcy miasta właściwie wyrzucili go za bramy. Wierz mi, donno Fioro, lepiej mieć się na baczności przed tym człowiekiem! Jego chciwość jest nienasycona mimo tego, co udaje mu się wyciągnąć od króla.
- Dlaczego miałabym się mieć na baczności? Nie mamy ze sobą nic wspólnego, a nasze drogi się nie przecinają.
- Cóż za naiwność! Zrozum, że le Daim uważa za osobistą zniewagę każdy prezent, który nasz Sire daje komuś innemu niż on sam.
- Król jest bardzo dobry, ale nie obsypuje mnie prezentami.
- Nie? A Rabaudiere? Wiem, że podczas twojej długiej nieobecności mistrz Oliwer starał się przekonać króla, że nie wrócisz i że w związku z tym roztropniej byłoby przenieść twojego syna i domowników tutaj.
- Do zamku? A to dlaczego?
- Aby zwolnić dom, do licha! Ten człowiek od dawna czyha na Dom w Barwinkach, a kiedy dowiedział się, że chcesz go zwrócić królowi, miał wielkie nadzieje. Na nieszczęście dla niego znalazłaś się i wróciłaś. Musi być bardzo rozczarowany.
- No cóż - powiedziała Fiora pogardliwie - istnieje bardzo prosty sposób, by to zmienić.
- Jaki?
- Niech mi pomoże w odnalezieniu męża. W dniu, w którym go odszukam, bez żalu opuszczę ten dom, choć go kocham, i pojadę z nim do naszego majątku... lub wszędzie tam, gdzie zechce nas zabrać.
Mortimer roześmiał się i unosząc ozdobioną pióropuszem czapkę, podrapał się po głowie z komicznym grymasem.
- Nie jestem pewien, czy nie wolałby metody prostszej i... szybszej! W każdym razie już dawno ostrzegałem twoich bliskich... i postaram się szepnąć słówko na ten temat królowi.
- Jeśli ma takie zaufanie do tego człowieka, byłby to błąd! Nic mu nie mów, Douglasie! Będę czujna. Dziękuję, że mnie ostrzegłeś!
Fiora i Mortimer odnaleźli Florenta, który po kolacji u zaprzyjaźnionego ogrodnika spał oparty rękami na stole, po czym pieszo ruszyli drogą do dworu, rozmawiając na zupełnie inne tematy. Noc była jasna, ciepła, pełna gwiazd i wszystkich zapachów lata. Szkoda byłoby zakłócić jej piękno przywoływaniem ludzkich występków. Oboje znali wartość takich chwil i nauczyli się je doceniać...