- Myślisz, że tego nie wiem? Ale tak bardzo chciałabym pomóc Catarinie!
- I dowiedzieć się, co ten przystojny kardynał ma ci do powiedzenia! Przyznaję, że jest zręczny i że poprowadził całą sprawę mistrzowską ręką! Doskonale umiał wykorzystać twoje uczucia i wdzięczność, jaką jesteś winna tej młodej damie. A na koniec rozniecił ciekawość, tak naturalną u cór Ewy.
- Ale... skąd to wszystko wiesz? Nie przypominam sobie, żebym ci to opowiedziała.
Leonarda uśmiechnęła się szeroko, ukazując nieco nadwątlone, ale wciąż białe zęby.
- Choć może już na to nie wyglądam, ja też jestem córą Ewy, moja droga Fioro. Po prostu podsłuchiwałam pod drzwiami. Pójdę zobaczyć, czy twoja kąpiel jest gotowa.
Wyjście Leonardy, za którą powiewał niczym białe skrzydła welon opadający z wysokiego nakrycia głowy, było arcydziełem godności. Fiora podziwiała ten widok i dopiero kiedy po chwili wstała, zauważyła, że gospodyni zabrała ze sobą wszystkie brudnopisy.
Jednakże, kiedy trzy dni później z kolejną wizytą w Domu w Barwinkach pojawił się kardynał delia Rovere, list był gotowy. Fiora podała go gościowi, gdy tylko zajął miejsce przy kominku.
Prawdę powiedziawszy, młoda kobieta była z niego całkiem zadowolona. Długo nad nim pracowała w towarzystwie Leonardy, starając się zachować bezstronność, usatysfakcjonować wszystkich zainteresowanych i nie wywołać niczyjego niezadowolenia. Toteż po kilku linijkach nacechowanych przyjaźnią i wielką wdzięcznością, Fiora zapewniła hrabinę Riario o swym głębokim pragnieniu, by między Rzymem i Francją, a także tak drogą jej Toskanią, na nowo zapanował pokój.
- Być może kardynał uzna, że niewystarczająco się angażujesz - zauważyła Leonarda po przeczytaniu wersji ostatecznej - ale zobaczysz sama, jaka będzie jego reakcja, i na pewno będziesz mogła z nim podyskutować.
Tymczasem, ku wielkiemu zaskoczeniu Fiory, kardynał po uważnej lekturze oświadczył, że list jest doskonały, i wyraził pełną satysfakcję. List ten wywoła wielką radość hrabiny Riario i w pewnym stopniu zaleczy zranioną dumę Ojca Świętego, jako że to tylko miłość macierzyńska skłoniła panią de Selongey do ucieczki, a donnę Catarinę do udzielenia jej pomocy w tym przedsięwzięciu. Papież będzie także niezwykle kontent, że jego dawna zakładniczka nie żywi do niego urazy, a nawet gotowa jest przyczynić się do powszechnego pojednania...
- Widzisz - powiedział delia Rovere, konkludując - że nie prosiłem o nic szczególnie trudnego. Wyświadczasz mi wielką osobistą przysługę i postaram się dać ci dowód mojej wdzięczności... Och, w sposób... bardzo skromny, obawiam się, gdyż to, co mam ci do opowiedzenia, jest być może zupełnie nieistotne.
Zamilkł i odwrócił wzrok, jakby się wahał, po czym westchnął:
- Och! To głupie! Mój wuj... to znaczy Ojciec Święty, zawsze wyrzuca mi, że zbyt wiele mówię i nie panuję wystarczająco nad impulsami. Teraz boję się, że raczej sprawię ci ból, niż pomogę.
- To, co robi się z dobrych pobudek, Ekscelencjo, nie może być szkodliwe.
Czy możesz zdradzić mi chociaż, o co chodzi? Czy o Florencję?
- Nie. Chodzi o... twego małżonka!
- Mego małżonka? Czy wiesz coś o nim?
- Być może. W trakcie pobytu tutaj starałem się dowiedzieć o tobie jak najwięcej. Kiedy byłem w Rzymie, zaintrygowała mnie wiadomość o tym skazańcu cudownie ułaskawionym w ostatniej chwili. Dowiedziałem się wówczas, że hrabia de Selongey, uwięziony w zamku Pierre-Scize w Lyonie, zbiegł stamtąd i nie wiadomo, co się z nim stało. Czy tak było?
- Dokładnie, Ekscelencjo. Wiadomo tylko, że do ucieczki użył łodzi, i nie ukrywam, że ta okoliczność mnie przeraża. Słyszałam, że rzeka, którą miał płynąć - nazywa się chyba Rodan - jest niebezpieczna. Boję się, że mógł utonąć.
- To istotnie możliwe. Jednakże, gdy usłyszałem tę historię, przypomniało mi się wydarzenie, które miało miejsce kilka miesięcy temu. Pozornie jest to wydarzenie nieistotne, ale dla ciebie mogłoby mieć pewne znaczenie.
- Proszę, Ekscelencjo, powiedz szybko, o co chodzi! Najmniejszy trop może mieć znaczenie.
- Zatem słuchaj! W ubiegłym roku, jak mówiłem, mnisi z klasztoru Val-de Benediction, znajdującego się w Ville-neuve-Saint-Andre dokładnie naprzeciwko mojej siedziby, znaleźli w łodzi uwięzionej w trzcinach rannego, nieprzytomnego mężczyznę, który zdawał się mieć za sobą ciężkie przejścia. Zabrali go do siebie i wyleczyli, ale nie udało im się wydobyć z niego, jak się nazywa. Nie potrafił powiedzieć, kim jest, skąd pochodzi ani co mu się przydarzyło.
- Czyżby stracił pamięć?
- Taki wniosek wyciągnął ojciec przeor.
Serce Fiory biło jak oszalałe. Krew napłynęła jej do twarzy, a dłonie drżały.
- Jak wyglądał? Jaką miał twarz... wzrost? Widziałeś go?
- Nie, niestety. Wiem tylko to, co przeor powiedział mojemu kapelanowi. Jedno jest pewne: ten mężczyzna nie ma w sobie nic z wieśniaka. Jest wysoki, a blizny na jego ciele zdają się wskazywać na żołnierza. Ponadto łódź była inna, niż wytwarzane w okolicy. Ale widzę, że jesteś bardzo wzruszona i to mnie niepokoi. Powtarzam, że być może nie ma żadnego związku z...
- Jestem prawie pewna, że jakiś jest. Czy ten mężczyzna nadal tam jest?
- Oczywiście. Gdzie miałby pójść, nie mając pojęcia, kim jest i skąd pochodzi? Stan ten wynika bez wątpienia z rany głowy... Ale uspokój się, troskliwie się nim zajęto i nie jest nieszczęśliwy. Kartuzi są życzliwi i gościnni. Poza tym dla zbiegłego więźnia, jeśli to naprawdę o niego chodzi, klasztor jest najlepszym schronieniem.
- Nie wątpię w to ani przez chwilę, ale jak się dowiedzieć, jak się upewnić...
Wstała i wzburzona zaczęła chodzić po komnacie tam i z powrotem, przyciskając dłonie do piersi i starając się uspokoić serce bijące tak mocno, że niemal ją dławiło. Widząc, że zbladła i się zachwiała, delia Rovere poderwał się, chwycił ją na ręce i zmusił do położenia się na wyściełanej poduszkami ławie. Była najwyższa pora, gdyż nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Kardynał wezwał na pomoc Leonardę, która, jako że podsłuchiwała pod drzwiami, pojawiła się natychmiast z flakonikiem octu oraz ręcznikiem i zaczęła cucić młodą kobietę.
Omdlenie szybko ustąpiło i wkrótce Fiora, całkiem oprzytomniała, mogła przeprosić gościa, który robił wrażenie szczerze zaniepokojonego.
- Obawiam się, że zanadto ci zmęczyłem - powiedział. - Najlepiej będzie, jak teraz sobie pójdę i przyjadę jutro. Miałem zresztą taki zamiar, gdyż chciałem się pożegnać...
- Wasza Ekscelencja już nas opuszcza? - spytała Leonarda.
- Tak, muszę wrócić do Awignonu, gdzie wzywają mnie pilne sprawy.
Pojutrze pożegnam się z Tours.
Zamierzał wyjść, ale Fiora go zatrzymała.
- Litości, Ekscelencjo! Jeszcze chwilę. Zapewniam cię, że czuję się lepiej... Powiedz mi coś jeszcze o tym uratowanym mężczyźnie!...
- Co mogę ci jeszcze powiedzieć? Wiesz już tyle, co ja... Słuchaj! Skoro tam wracam, czy chcesz, żebym udał się do klasztoru kartuzów zaraz po przyjeździe i zobaczył się z tym mężczyzną?
- Nigdy wcześniej go nie widziałeś, Ekscelencjo. Jak miałbyś go rozpoznać?
- Może mogłabyś mi go opisać? Oczywiście, gdybyś nie była cierpiąca, byłoby pewne rozwiązanie, niewątpliwie proste, ale chyba trochę męczące...
- Jakie? - burknęła nieufnie Leonarda.
Ale Fiora od razu zrozumiała.
- Mogłabym pojechać z tobą? To prawda, że jestem jedyną osobą, która może stwierdzić, czy to mój mąż. A jeśli to on, ja najlepiej się nim zajmę...