- Co chcą z nim zrobić? - wyszeptała Fiora z obrzydzeniem.
- Nie wiem. Na razie ciągną tego okropnego, cuchnącego trupa po ulicach, przed siedzibę priorów. Wybacz, że cię poganiam, ale myślę, że w tej sytuacji lepiej byłoby wracać.
- Jedź beze mnie! Spędzę kilka dni z donną Chiarą w pałacu Albizzich. Powiedz Demetriosowi, żeby się nie niepokoił, a jeśli zgodzisz się przyjechać jutro, powiedz również Samii, żeby przygotowała dla mnie trochę ubrań. Esteban uśmiechnął się z aprobatą.
- Dobrze ci zrobi, jak pomieszkasz trochę z kobietami - stwierdził. - Ale na wszelki wypadek odprowadzę was do pałacu Albizzich. Będę spokojniejszy.
- Och! Spójrzcie! - zwołała Colomba, wskazując niebo palcem drżącym z ekscytacji. - Słońce! Słońce wychodzi!
Istotnie, chmury rozstąpiły się, jakby rozdarte nagłym porywem wiatru, i świetlista strzała promienia zapaliła błyski na dnie rynsztoka farbiarzy. Od strony Signorii dobiegł okrzyk, tym razem tryumfu, witający to nieoczekiwane zjawisko.
- Uznają to przejaśnienie za znak z nieba i zachętę - warknął Kastylijczyk. - Teraz niewiele brakuje, żeby wykopali kolejnych...
Kiedy zmierzając w kierunku domostwa Chiary, dotarli na Borgo degli Ałbizzi, którego jedną z największych ozdób był pałac Pazzich, Fiora nie mogła powstrzymać odruchu litości. Wspaniała budowla, rozpoczęta w połowie wieku przez Brunelleschiego i zakończona przez Giuliana da Maiano, srodze ucierpiała w wyniku gniewu ludu. Szybki w oknach były potłuczone, herb nad wyważonymi drzwiami rozbito młotkiem, a wszędzie widniały ślady pożaru, który strawił wnętrze. W wysokiej czworokątnej wieży leżały sterty szczątków niegdyś cennych przedmiotów, które rozbito, nie znając ich wartości. Była to już tylko pusta skorupa, z której uciekły wdowy i dzieci, szukając schronienia na wsi lub pod dachem miłosiernych ludzi.
- Nie rozczulaj się! - powiedziała Chiara, która odgadła myśli przyjaciółki. - Ci ludzie kazali zburzyć twój dom, który dziś jest jeszcze bardziej zniszczony niż ten. Poza tym ich kobiety nie będą tak prześladowane jak ty. Z wyjątkiem jednakże. .. w każdym razie taką mam nadzieję... tej okropnej Hieronimy, która podobno wróciła.
- Ona nie żyje - powiedziała Fiora. - Została zasztyletowana w domu Marina Bettiego przez jednego z moich przyjaciół, kiedy próbowała mnie udusić.
- A to ci dopiero nowina! - zawołała Colomba, która nadal dzierżyła palmę pierwszeństwa wśród florenckich plotkarek. - Dlaczego więc nie mówi się o tym na targu?
- Ponieważ monsignore Lorenzo tak chciał - odpowiedziała Fiora. - Na jego rozkaz kilku ludzi Savaglia zburzyło dom, grzebiąc jej zwłoki na zawsze. Ciało pozostało przybite do podłogi sztyletem, który zadał jej śmierć i którego właściciel nie chciał zabrać. Podobno na ruinach zatknięto tabliczkę.
- A co jest napisane na tej tabliczce? - zapytała Colomba z wielkim zainteresowaniem.
- „Tu uderzyła florencka sprawiedliwość. Przechodniu, odejdź!"
- To niemal zbyt piękne dla tej wstrętnej kreatury - zauważyła Chiara. Po czym, jakby wygłaszała mowę pogrzebową, zakończyła: - W każdym razie dobrze się stało, że nie żyje.
- Lepiej niż myślisz! - powiedziała jej przyjaciółka.
* * *
Znalezienie się u Albizzich, w znajomym otoczeniu, w którym przeżyła same dobre chwile, dało Fiorze rozkoszne wrażenie, że czas nie istnieje i że przeszłość powraca. Nic się tu nie zmieniło, przedmioty pozostały na miejscu, a zapach wosku i żywicy sosnowej był dokładnie taki jak zawsze. Smażone w cukrze śliwki, arcydzieło Colomby, podane jej zaraz po przekroczeniu progu, były tak samo pyszne. Nawet wuj Chiary, stary messire Lodovico, nie zmienił się ani o włos. Wróciwszy na wieczorny posiłek, uściskał Fiorę tak, jakby widział ją w przeddzień, wygłosił komplement na temat jej pięknego wyglądu i zniknął w swoim studiolu z pośpiechem człowieka, którego czas jest bezcenny. Był bowiem zapalonym przyrodnikiem, który czas niepoświęcony botanice, minerałom i różnym gatunkom motyli uważał za stracony. Dobry i prostoduszny, naiwny jak dziecko, zawsze przed zabraniem się do pracy prosił Boga, by dał mu siłę i rozum. Lorenzo bardzo go lubił, podobnie jak lubili go jego ojciec i dziadek, i to w dużej części dzięki niemu pozostali członkowie klanu Albizzich, niegdyś skazani na wygnanie mogli wrócić do Florencji.
Był również niewiarygodnie roztargniony, a wydarzenia zewnętrzne toczyły się jakby poza jego świadomością. I tak podczas kolacji, na którą Colomba podała swoje popisowe danie - faszerowane gołębie - wyraził bezbrzeżne zdumienie, że wracając od swego przyjaciela Toscanellego, natknął się na zwłoki starego Pazziego, które grupa ludzi wlokła po bruku.
- Z trudem go rozpoznałem, bo trup był w bardzo złym stanie. Zresztą nie rozumiem, co ten Pazzi tam robił, bo nawet nie wiedziałem, że nie żyje.
- Drogi wuju - powiedziała Chiara ze śmiechem - jakiż kataklizm byłby na tyle straszny, byś oderwał się od swych badań i zainteresował życiem miasta? Po zabójstwie brata, Lorenzo Medyceusz i Signoria postanowili wytępić Pazzich. Nie pamiętasz, że ich pałac spłonął dwa tygodnie temu?
- Prawda! Przypominam sobie. W każdym razie dziarski Petrucci zaczął wrzeszczeć, że trzeba przerwać ten odrażający przemarsz, jako że słońce wróciło, i wtedy już przestałem cokolwiek rozumieć. Co ma do tego słońce? Słońce przecież świeci we Florencji codziennie?
- Od miesiąca już nie, ale najwyraźniej tego nie zauważyłeś. Ci nieszczęśnicy myślą, iż nieustające deszcze wzięły się stąd, że Pazziego, wyznawcę szatana, pogrzebano w kościele. Mam nadzieję, że mimo wszystko gdzieś go pochowają?
- A tak!... Pochówek! Zdaje się, że Petrucci coś na ten temat powiedział. Zakopie się starego łotra przy murach obronnych, obok bramy San Ambrogio, jak mi się zdaje. Colombo! Zjadłbym jeszcze pół gołębia...
Po zakończeniu posiłku poszedł po grubego czarno-białego kota drzemiącego przed kominkiem, wsadził go sobie pod pachę i udał się do swego gabinetu, życzywszy obu dziewczynom dobrej nocy.
One zaś, jak niegdyś, dzieliły tej nocy łoże Chiary. Zawsze miały sobie tyle do powiedzenia, a teraz, rzecz jasna, jeszcze więcej niż w przeszłości. To była piękna, spokojna noc, pierwsza taka od wielu tygodni, i blask księżyca, ledwie przysłoniętego lekką mgłą, spowijał pokój nieco tajemniczą poświatą. Przez otwarte okno do wnętrza pokoju wciskała się biała gałąź akacji, rozsiewając na dywanie płatki o delikatnym zapachu. W tej atmosferze, pełnej dawnej słodyczy, Fiora mogła otworzyć serce przed przyjaciółką z większą szczerością, niż robiła to kiedykolwiek wcześniej, nawet rozmawiając z Demetriosem. Chiara jako kobieta mogła lepiej zrozumieć skryte porywy kobiecej duszy.
Tak jak grecki medyk, Chiara zachęcała przyjaciółkę do zachowania w tajemnicy nieszczęsnego małżeństwa z Carlem Pazzim.
- Zbliża się wojna i Rzym znajdzie się wkrótce znacznie dalej od Florencji niż w rzeczywistości. Istnieją wszelkie szanse, że nigdy więcej nie zobaczysz tego biednego chłopca.
- Co nie zmienia faktu, że jestem jego żoną, a on zachował się jak przyjaciel. Wiem też, że jest nieszczęśliwy z dala od ulubionego domu w Trespiano. Gdybym mogła sprawić, że go odzyska!
- Rozumiem to pragnienie, ale poczekaj jeszcze trochę. Lorenzo od czasu zbrodni robi wrażenie rozdrażnionego. Dajesz mu ukojenie, na pewno cenne, ale trzeba mieć się na baczności przed jego reakcjami. Z drugiej strony... jakie masz plany? Nie możesz trwać w tej dwuznacznej sytuacji, w jakiej się znalazłaś z powodu... miłości władcy.