- Jednak nie ośmielił się udzielić ci błogosławieństwa - sarknęła Leonarda, która wzięła kardynalską epistołę, kiedy Fiora odłożyła ją na stół.
Nikt jej jednak nie zawtórował. Mortimer łuskał migdały, spoglądając na Fiorę, Fiora zaś nie patrzyła na nikogo... Ze wzrokiem zagubionym w zieleni ogrodu, którą okno obramowywało jak cenną tapiserię, zapomniała o swoim gościu, o miejscu, o czasie. W głowie miała tylko jedną myśclass="underline" historia człowieka znalezionego w trzcinach przez łowiących ryby mnichów z klasztoru kartuzów była prawdziwa i gdyby nie knowania jakiegoś chciwego cyrulika, którego widziała tylko raz w życiu, byłaby już daleko, w drodze do Prowansji...
Zatracona w marzeniach, nie zauważyła, że oczy Leonardy napełniają się łzami. Tylko Mortimer to dostrzegł i nakrywszy dużą dłonią chude palce starej panny, ścisnął je delikatnie bez słowa, z uśmiechem, który miał dodawać otuchy.
Szkot wyszedł wkrótce potem. Fiora zdawała się nie interesować jego obecnością, lecz kiedy na progu ukłonił się jej, uśmiechnęła się do niego tak ciepło, że rozwiała lekkie skrępowanie, które go opanowało z powodu zachowania gospodyni.
- Czy jedziesz teraz dołączyć do króla? - zapytała.
- Nie. Za miesiąc będzie tu z powrotem. Zbliża się jesień, więc będę prowadzić w zamku spokojne, garnizonowe życie, co pozwoli mi często cię widywać. Jeśli chciałabyś polować, król nie będzie miał nic przeciwko temu...
- Polować? O nie! Odkąd zabiłam własną ręką człowieka, nie mogę ścierpieć myśli o zadawaniu śmierci.
- Co za hipokryzja! - rzekła Leonarda. - Nigdy jakoś nie odmawiałaś sobie pasztetu z zająca czy kuropatw przyrządzonych przez Petronelę! A przecież najpierw trzeba było je zabić!
- Oczywiście, ale nie ja to zrobiłam. Krew mnie przeraża. Zbyt wiele jej widziałam...
Po odjeździe Mortimera Fiora podziękowała Petroneli za tak udany posiłek i żwawo weszła na górę do swego pokoju, poprosiwszy najpierw Leonardę o przysłanie do niej Florenta.
- O tej porze? - zaprotestowała gospodyni. - Czego od niego chcesz?
- Muszę z nim porozmawiać. Bądź tak miła i poszukaj go.
Spojrzawszy podejrzliwie, Leonarda popędziła tak szybko, na ile pozwalały jej nogi. Kiedy wróciwszy wraz z młodym człowiekiem, weszła do komnaty Fiory, od razu pojęła, że nie pomyliła się co do jej zamiarów. Przy niemrawej pomocy osłupiałej Khatoun młoda kobieta upychała trochę ubrań i przedmiotów pierwszej potrzeby do toreb podróżnych. Na stole, obok kasetki, w której przechowywała biżuterię i pieniądze, leżała dobrze wypchana sakiewka, co świadczyło o tym, jakie postanowienia podjęła Fiora.
- Byłam tego pewna! - zawołała oburzona Leonarda. - Chcesz znów wyjechać!
Fiora odwróciła się do niej i spojrzała z taką powagą, iż biedna kobieta poczuła, że nic nie wskóra i że jej „jagniątko" podjęło nieodwołalną decyzję.
- Tak. Wyjeżdżam. I tym razem konno, żeby było szybciej.
- Chcesz dogonić kardynała? Ależ to szaleństwo! Czy jeszcze nie masz dosyć zasadzek?
- Nie chcę go dogonić, tylko przegonić, tak żeby mnie nie widział. Ufam mu tylko w połowie...
- I ta właściwa połowa to historia o nieznanym mężczyźnie u kartuzów? Ale dlaczego chcesz tam jechać, skoro wystarczyłoby napisać?
- Opat może niewątpliwie potwierdzić opowieść kardynała, ale nie może opisać mi tego mężczyzny, który stracił pamięć. Muszę sama tam pojechać, rozumiesz? Florent będzie mi towarzyszyć, jeśli się zgodzi...
- Jeśli się zgodzę? - zawołał młodzieniec, którego twarz rozjaśniła się jak słońce przebijające chmury. - Wydaj rozkazy, donno Fioro! Wszystko będzie gotowe o świcie...
- Są proste: dwa mocne konie zdolne pokonywać długie odcinki drogi.
- Nie chcesz muła do wiezienia bagaży?
- Nie. Nie powinniśmy brać dużo rzeczy, a ja zamierzam włożyć męskie ubranie. Teraz idź spać. Wyruszamy o wschodzie słońca.
Fiora nie śmiała spojrzeć na Leonardę. Jako że ta nic nie mówiła, młoda kobieta myślała, że przyjdzie jej stawić czoła rozpaczy i łzom, lecz kiedy wreszcie poszukała jej wzrokiem, by jakoś pocieszyć, Leonarda, bynajmniej niezapłakana, rzuciła jej pełne furii spojrzenie i opuściła pokój, trzaskając drzwiami. Kolejne trzaśniecie zasygnalizowało, że wróciła do siebie. Khatoun chciała pobiec za nią, by spróbować ją uspokoić, ale Fiora ją powstrzymała:
- Pozwól jej się pozłościć, a nawet popłakać. Jutro będzie miała lepszy humor, a poza tym jestem zbyt zmęczona, żeby spędzić noc na dyskusjach. Skończmy to pakowanie i kładźmy się spać!
I tak się stało, lecz kiedy w niewyraźnym świetle wczesnego poranka Fiora, ubrana w strój pazia przywieziony z Nancy, otworzyła drzwi kuchni, by zjeść śniadanie, od razu rzuciła jej się w oczy para długich nóg wyciągniętych między murkiem paleniska a przylegającą do stołu ławą. Powyżej nóg znajdowała się skórzana tunika, a powyżej tuniki niezadowolona twarz Douglasa Mortimera. Leonarda, stojąc w odległości kilku kroków z założonymi na piersiach ramionami, obserwowała wrażenie, jakie wywołała. Florent z nosem w misce milczał jak trusia, ale jego oczy mówiły, że chętnie zamordowałby Szkota. Jednakże pierwsze słowa Fiory skierowane były do Leonardy:
- Powinnam była się tego spodziewać. Musiałaś go tu sprowadzić?
- Rzecz jasna! Chyba nie sądziłaś, że pozwolę ci wyprawić się w tak daleką drogę z tym dzieciakiem jako jedyną ochroną?
- Nie jestem dzieciakiem! - zaprotestował wściekły Florent. - Jestem całkowicie zdolny do obronienia donny Fiory w każdych okolicznościach...
- Jestem o tym przekonana, Florencie - powiedziała młoda kobieta. - Dlatego też, drogi Douglasie, nie powiadomiłam cię o tym zamiarze, kiedy przyszedł mi do głowy. Leonarda nie miał racji, informując cię o nim, niepotrzebnie cię fatygowała. Chcę wyjechać i nie uda ci się mi w tym przeszkodzić.
Mortimer wstał, prostując wysoką sylwetkę, która zdawała się sięgać belek stropowych ozdobionych szynkami, warkoczami cebuli i pęczkami suszonych ziół.
- Kto tu mówi o powstrzymywaniu cię? - burknął. - Jesteś uparta jak oślica, wiem o tym od dawna. Po prostu postanowiłem jechać z wami...
- To niemożliwe! Dobrze wiesz, że nie możesz wyjechać bez pozwolenia króla. Dlatego nic ci nie mówiłam wczoraj.
Szkot pochylił się, by spojrzeć młodej kobiecie w twarz, a jego przymknięte powieki pozwalały dojrzeć tylko wąski fragment oczu, których spojrzenie bynajmniej nie było uspokajające.
- Dziękuję za troskę, dobra kobieto, ale o jednym zapominasz: że stwierdziwszy, iż zamierzasz czmychnąć cichcem ze swoim kardynałem, byłem zdecydowany jechać za tobą, nawet jeśli trzeba by było wrócić do Rzymu...
- Do Rzymu? Nigdy nie było o tym mowy, a...
- ...a zechcesz mi powiedzieć, kto mógłby przeszkodzić delia Rovere, by wysłał cię pod eskortą z powrotem do swego kochanego wuja? Czy zapomniałaś o zamku Świętego Michała?
- Teraz jest inaczej...
- Jasne, że jest inaczej! Teraz Rzym jest w stanie wojny z Florencją. Zdecydowanie gustujesz w byciu zakładniczką... Nie warto dłużej dyskutować, bo Bóg wie, kiedy wyruszymy. Przegryź coś i w drogę!
- Ja jestem gotowy! - zawołał Florent, zrywając się na równe nogi i posyłając
Szkotowi wyzywające spojrzenie. Ten westchnął demonstracyjnie i przycisnąwszy ramię chłopaka palcem wskazującym, bez problemu posadził go z powrotem na ławie.
- Ty zostajesz tutaj!
- Nie ma mowy! - zaprotestowała Fiora. - Wczoraj wieczorem poprosiłam go, by mi towarzyszył.