- Jak tu pięknie! - westchnęła Fiora, która zatrzymała konia, by móc podziwiać widok.
- Tak, ale teraz zapomnij o zachwytach, inaczej zastaniemy zamknięte bramy. Ruszajmy, zostało nam nie więcej niż ćwierć mili... * * *
W miarę jak zbliżali się do celu, serce Fiory napełniało się radością. Nie mogła sobie wyobrazić, by tak piękna kraina nie została stworzona po to tylko, by wieść w niej szczęśliwe życie. Za miastem Orange, którego władcy, hrabiowie de Chalon, postanowili zwrócić się ku Francji po śmierci Zuchwałego, Douglas Mortimer wybrał prawy brzeg Rodanu, by uniknąć wejścia do samego Awinionu. Mimo wyczerpania Fiora zapomniała o cierpieniach i z zachwytem chłonęła otaczające ją widoki, jakby wkroczyła w inny świat. Tutaj trwało jeszcze lato i kwitły odcinające się od martwego tła skał krzewy lawendy o pięknym niebieskofioletowym kolorze oraz kępki rozmarynu i szałwii, które wypełniały swą wonią wieczorne powietrze. Jakaś wieśniaczka o opalonych ramionach niosąca koszyk wypełniony figami minęła jeźdźców, pozdrawiając ich wesoło w miejscowym dialekcie. Zatrzymała się, by poczekać na inną, która niosła na głowie kosz jasnych winogron brzęczący od pszczół, którymi zdawała się niespecjalnie przejmować. Nieco dalej ujrzeli bladą plamę lasku niebieskich cedrów, zasłony cyprysów chroniące winnice, szpalery suchych trzcin szeleszczących w wieczornej bryzie jak zgniatany papier. Jako że zbliżali się do celu, Mortimer pozwolił koniom iść spokojnym truchtem, być może po to, by móc podziwiać białe zęby i opalone dekolty grupy praczek wracających znad Rodanu...
- Od dawna tu nie byłem - westchnął nagle rzewnie. - To naprawdę piękna kraina! Idealne miejsce, żeby dojść do siebie po ciężkich przejściach, więc jeśli twemu małżonkowi naprawdę udało się tu dotrzeć...
- Jeśli to rzeczywiście on, nie zrobił tego świadomie. Powiedziano mi, że leżał nieprzytomny w łodzi, w której znaleźli go mnisi. Jednak droga z Lyonu jest bardzo długa, a prąd rzeki szybki.
Rodan, częściowo wysuszony przez lato, odsłonił liczne piaszczyste łachy, jednak w środkowej części nurt pozostawał bystry, niósł duże ilości mułu i płynięcie tamtędy musiało być trudne.
- Teraz, kiedy docieramy do celu, to nie jest właściwy moment, żeby się zniechęcać. Za wieżami strzegącymi
bramy możesz już zobaczyć kościół i budynki klasztoru kartuzów.
Pół godziny później podróżni, trzymając konie za uzdy, wspinali się wąską uliczką obsadzoną drzewami morwowymi prowadzącą od bramy do zabudowań klasztornych. Składały się na nie kuźnie, stodoły, wozownie, stajnie, kurnik i ogród warzywny, wszystko to otoczone murami, lecz umieszczone poza klauzurą, co umożliwiało dostęp podróżnym i pielgrzymom. Właśnie odpoczywała tam nieduża grupa wędrowców bożych, siedząc w kręgu pod drzewem, a brat służebnik rozdawał im chleb i wodę. Tak wyglądało pierwsze powitanie. Nieco później, po nabożeństwie, mieli zostać zaprowadzeni do dużej sali gościnnej, gdzie będą mogli spędzić noc.
Kartuzja Notre-Dame du Val-de-Benediction, założona w 1356 roku przez papieża Innocentego VI wkrótce po jego wybraniu na Tron Piotrowy, podlegająca surowej regule świętego Benedykta, obejmowała rozmieszczone u stóp wzgórza Andaon i wieńczących je fortyfikacji różnorodne zabudowania gospodarcze, klasztorne, kaplice i pomieszczenia mieszkalne konieczne dla ponad stu trzydziestu osób; nie można też zapomnieć o czterdziestu ogródkach, które każdy z mnichów musiał uprawiać. Obszerna biblioteka, dormitoria, refektarze, piwnice, piekarnia, warsztaty, młyny, magazyny z drewnem, szpital, a nawet więzienie, które otaczały wysoki gotycki kościół mieszczący grobowiec papieża fundatora, składały się na największą kartuzję w całym królestwie francuskim.
Zaraz po przybyciu Mortimer poprosił o gościnę dla swego młodego towarzysza i dla siebie. Podał się za oficera w służbie króla i poinformował, że chciałby porozmawiać z przeorem, który to przywilej nie zostałby mu przyznany, w każdym razie nie w krótkim czasie, gdyby nie należał j do otoczenia władcy. Fiorze, nieco skrępowanej z powodu j ukrywania się za kłamstwem, Mortimer wyjaśnił, że to uprości sprawy, uchroni ją od zakwaterowania z przypadkowymi osobami i pozwoli jej na łatwiejsze przekroczenie klauzury, co było konieczne, jeśli ocalony mężczyzna znajdował się we właściwych budynkach klasztornych.
- Zamiast być panią de Selongey, będziesz bratem pana Filipa...
powiedzmy... kawalerem Antonim?
- Masz bujną wyobraźnię, ale czy nie popełniamy poważnego przewinienia? Gdyby król się dowiedział...
- Biorąc pod uwagę jego dewocję, pewnie by tego nie zniósł, ale niby jak miałby się twoim zdaniem dowiedzieć o krótkiej wizycie dwóch podróżnych w klasztorze kartuzów leżącym na drugim końcu królestwa?
- A jeśli to naprawdę Filip? Jeśli mnie rozpozna?
- Pozostanie nam tylko wyspowiadać się i pokornie poprosić o rozgrzeszenie. Ryzykujemy jedynie to, że w ramach pokuty zostanie nam wyznaczona pielgrzymka do Composteli...
Mimo ogromnego zmęczenia Fiora na szczęście umieszczona w pojedynczym pokoiku w budynku dla gości - nie było ich wielu - nie mogła zasnąć. Wprawdzie panował głęboki spokój, a noc widoczna za wąskim oknem wyglądała jak kurtyna z ciemnoniebieskiego aksamitu ze srebrnymi punkcikami, ale niespokojny umysł Fiory nie pozwalał jej na odprężenie. Leżała tak przez wiele godzin, nasłuchując i analizując najdrobniejsze szmery dobiegające z zewnątrz i z samej kartuzji, odliczając godziny na podstawie odległych odgłosów nocnych nabożeństw. Myśl, że może Filip jest tutaj, kilka kroków od niej, w jednym z wielu pogrążonych w ciszy budynków, doprowadzała ją do szaleństwa i zdawało jej się, że ta noc nigdy się nie skończy... Poza tym w pokoju było bardzo gorąco. Budynek znajdował się obok kuchni i piekarni, których paleniska, nawet przygasłe, ogrzewały grube mury i Fiora żałowała, że zgodziła się spędzić noc w klasztorze. Znacznie lepiej byłoby spać pod gołym niebem, pod osłoną drzewa czy skały, niż w tej dusznej klitce, ale miała nadzieję, że przeor przyjmie ich tego samego wieczora...
Kiedy Mortimer przyszedł ją obudzić, dopiero co zapadła wreszcie w ciężki sen, a on widząc jej opuchnięte powieki i blade z niewyspania policzki, okazał wielkie niezadowolenie.
- Przecież to nie moja wina, że nie mogłam spać! - odpowiedziała, okazując zły humor.
- Toteż nie do ciebie mam pretensję, lecz do siebie. Powinienem był cię zostawić w jakiejś oberży, a jest tu jedna, bardzo przyjemna, a potem przyjechać sam. Powiem, żeby przyniesiono ci wodę, byś mogła się umyć, a później spotkamy się w refektarzu, gdzie coś zjesz. Masz sporo czasu! Czcigodny opat przyjmie nas dopiero po mszy.
Godzinę później Fiora, umyta i uczesana tak, by nawet jeden włos nie wystawał spod czapki, szła wraz ze Szkotem za bratem służebnym mającym zaprowadzić ich do mieszkania przeora, którego okna wychodziły na placyk przed kościołem. Idąc, nie mogła się powstrzymać od rozglądania wokół. Śledziła wzrokiem każdą zauważoną postać, ale żadna nie była podobna do tej, której wypatrywała.
Przyklękając przed najwyższym dostojnikiem kartuzji, znów poczuła to samo nieprzyjemne wrażenie, które miała, kiedy Mortimer postanowił, że zachowa swoje przebranie. Przeor nie był mężczyzną o szczególnie dostojnym wyglądzie, ale w szacie z grubej, białej wełny przepasanej sznurem, z dokładnie wygoloną tonsurą i siwymi włosami tworzącymi wąską koronę przywodzącą na myśl aureolę, szczupłą, śniadą twarzą, robiącą wrażenie wyrzeźbionej w starym drzewie oliwnym, przypominał któregoś z tych świętych czy proroków, których posągi wypełniały kościoły i kaplice. A przenikliwe spojrzenie błękitnych, ocienionych brwiami oczu, które zdawało się ją przewiercać na wylot, do reszty pozbawiło młodą kobietę kontenansu.