Выбрать главу

Niezdolna do wykrztuszenia choćby słowa, usiadła na wskazanym jej taborecie i pozwoliła, by Mortimer wytłumaczył, co ich sprowadza. Kiedy skończył, przeor pozwolił, by cisza wypełniła niewielkie, ascetycznie urządzone pomieszczenie, w którym ich przyjmował, a jego niebieskie oczy ponownie spoczęły na Fiorze, która nie mogła powstrzymać rumieńca. Gardło ścisnęła jej obawa, a do oczu napłynęły łzy, gdyż w formie opowiedzianej przez Szkota cała ta historia uratowania mężczyzny, który utracił pamięć, wydała jej się teraz absurdalna.

- To pewnie jakaś... legenda - powiedziała zachrypniętym głosem, pasującym do jej wyglądu - taka historyjka, jaką ludzie lubią przekazywać z ust do ust?

- Czy tak małe masz zaufanie do słów kardynała delia Rovere, mój synu? Powiedział szczerą prawdę...

- Prawdę?

- Ależ tak. W ubiegłym roku, w Wigilię Bożego Narodzenia, nasi bracia rzeczywiście przywieźli tu człowieka znalezionego w lodzi uwięzłej w trzcinach. Ten mężczyzna, trawiony gorączką, zdawał się bliski śmierci... Udało nam się po wielu staraniach przywrócić go do życia, jednak kiedy odzyskał przytomność, stwierdziliśmy, że jego umysł nie przechował nic z przeszłości... To, co przeżył, musiało przekroczyć granice jego wytrzymałości...

- Wybacz, wielebny ojcze - powiedział Mortimer z szacunkiem - czy stracił mowę?

- Nie, mówił, ale bardzo mało. Wymawiał co najwyżej kilka słów, a kiedy zadawaliśmy mu pytania, nie umiał odpowiedzieć. ..

- Czy... czy moglibyśmy go zobaczyć? - poprosiła nieśmiało Fiora, niezdolna do dłuższego czekania. Niebieskie oczy znów zwróciły się ku niej i miała wrażenie, że widzi w nich jakby współczucie.

- Nie. To niemożliwe.

- Czy on... umarł?

- Nie. Wyjechał.

- Wyjechał? Ale kiedy? Jak?

Dłoń Mortimera spoczęła na jej ramieniu i ścisnęła je, aby skłonić młodą kobietę do większej ostrożności, ale głos przeora, głęboki i łagodny, nie świadczył o najmniejszym zniecierpliwieniu wobec tego braku dobrych manier.

- W maju tego roku, w okresie dni błagalnych*, tradycyjne wielkie, publiczne modły ściągnęły do miasta więcej wiernych niż zwykle.

* Dni błagalne przypadają na trzy dni przed uroczystością Wniebowstąpienia.

Na początku wiosny rzeka zalała część Villeneuve oraz okoliczne pola, więc bardziej żarliwie niż zazwyczaj proszono Boga o ochronę nadchodzących zbiorów. Jednocześnie wielu zmierzających do Galicji pielgrzymów przekroczyło most Saint-Benezet i dom gościnny naszego klasztoru, podobnie jak ten należący do naszych braci benedyktynów z Saint-Andre, w fortecy, był przepełniony. To było jak wielka fala, a kiedy ta fala się cofnęła, ten, którego wobec nieznajomości jego prawdziwego imienia nazywaliśmy bratem

Innocentym, zniknął wraz z nią... Nie wiemy, co się z nim stało.

- Wyjechał!

Na twarzy Fiory malował się taki ból, że przeor, pochyliwszy się ku niej, dotknął palcami jej dłoni.

- Nie pozwól, by opanował cię smutek! Przecież nawet nic nie wskazuje na to, że ten nieszczęśnik jest tym, którego szukasz?

- Czy mógłbyś, wielebny ojcze, go opisać? - zapytał Mortimer, by przyjść z pomocą przyjaciółce.

- Nie przywiązujemy dużej wagi do wyglądu zewnętrznego, mój synu. Cóż mogę ci powiedzieć? Był wysoki, ciemnowłosy, mógł mieć około trzydziestu pięciu lat. Pomyśleliśmy, że musiał być żołnierzem, gdyż, jak mi mówiono, na jego ciele widniały liczne blizny. Ale mogę posłać po brata infirmiarza. Może on powie wam więcej?

Podobnie jak innych braci służebnych, infirmiarza nie obowiązywały śluby milczenia, których musieli przestrzegać kartuzi, a on sam byłby zdolny mówić tyle, ile cały klasztor razem wzięty. Ponadto, jak się zdaje, powziął do nieznajomego pewną sympatię. Gdyby nie powstrzymywała go pełna respektu obawa, którą budził w nim przeor, bez końca snułby o „bracie Innocentym" opowieści, którym jego śpiewny akcent nadawał nieoczekiwany smaczek, lecz które nieco zamazywały obraz nieznajomego. Według niego był to dobry chłopak, któremu zarzucał przede wszystkim milkliwość, ale nie umiał nawet powiedzieć, jakiego koloru miał on oczy.

- Miał je cały czas półprzymknięte - wyjaśnił. - Myślę, że poparzyło je słońce, kiedy leżał w łodzi, gdyż były zupełnie czerwone, jak go znaleziono. Co jeszcze mogę wam powiedzieć? Mówił jak wszyscy, a kiedy miał wysoką gorączkę mamrotał rzeczy, z których niewiele mogłem zrozumieć...

- Jego wielebność powiedział, że miał ślady dawnych ran - rzekł Szkot.

- Blizny? O tak, owszem! Miał je wszędzie! Nigdy tylu nie widziałem! Tyle ich było, że nawet nie umiem powiedzieć, w których miejscach je miał.

Obudzona na chwilę w sercu Fiory nadzieja znów osłabła. To prawda, że Filip był wiele razy ranny w różnych walkach, ale nie do tego stopnia, by jego ciało było całe pokryte bliznami, jak twierdził ten dobry człowiek. Ośmielony milczeniem przeora, mnich kontynuował swoją opowieść, której treść do reszty przygnębiła młodą kobietę: mężczyzna był bardzo pobożny, raczej nieśmiały, bardzo dobrze znał się na pracach polowych. Był także...

- Wystarczy, bracie! - uciął przełożony. - Wydaje mi się, że twoje opowieści nie bardzo interesują naszych gości. Takie zachowanie zupełnie nie pasuje do tego, czego szukacie, prawda?

- Tak - przyznała Fiora, której nagle przyszła do głowy myśl godna córy Florencji, gdzie przy każdym, najmniejszym nawet wydarzeniu obecny był jakiś malarz czy rzeźbiarz robiący szkic węglem. - Czy nie ma tu jakiegoś mnicha umiejącego naszkicować, oczywiście z pamięci, portret tego mężczyzny?

- Bracia służebni nie posiadają takich zdolności. Mozę brat iluminator potrafiłby narysować portret, ale on nigdy nie widział naszego gościa, który nie mógł wejść na teren klauzury.

Fiorze i Mortimerowi pozostało więc tylko podziękować zakonnikom i się pożegnać. Młoda kobieta z trudem powstrzymywała łzy; wiązała ogromne nadzieje z przypadkiem mężczyzny z łódki. A przecież to nieprawdopodobne, by tak groźna rzeka jak Rodan mogła nieść łódź na tak długim dystansie, nie wywracając jej!

Mieli przekroczyć próg, kiedy braciszek infirmiarz, który robił wrażenie bardzo nieszczęśliwego, podniósł nieśmiało palec, by poprosić o pozwolenie na dorzucenie czegoś jeszcze.

- Co znowu? - spytał przeor z lekkim zniecierpliwieniem. - Zdaje mi się, że już wystarczająco dużo mówiłeś, bracie.

Upomniany mnich mocno poczerwieniał i spuściwszy głowę, skierował się do drzwi.

- No powiedz, bracie! - rzekł Mortimer ze współczuciem. - Skoro masz przyzwolenie...

- Och! Zdziwiłbym się, gdyby to was zainteresowało, ale... Ten człowiek musiał lubić kwiaty, chociaż nie chciał się do tego przyznać.

- A to dlaczego? Nie ma nic wstydliwego w lubieniu kwiatów?

- Ja też tak myślałem, ale kiedy wyzdrowiał... no, prawie... powiedział mi, że kwiaty z niczym mu się nie kojarzą. A jednak, kiedy miał największą gorączkę, powtarzał wciąż to samo słowo, a brzmiało ono jak fleur*, oczywiście niewyraźnie wymówione i z tym jego dziwnym akcentem. To było coś w rodzaju fiure... fiore...

Mortimer schwytał infirmiarza za ramiona:

- Fiora?

* Fleur - fr. kwiat (przypis tłum.).

Zapadła krótka cisza, gdyż każdy z obecnych instynktownie wstrzymał oddech. Nagle braciszek uśmiechnął się. - Tak... tak, sądzę, że tak to brzmiało! Teraz, jak tak mówisz, myślę, że to było fiora. Co to znaczy? To nazwa jakiegoś kwiatu, tak?